niedziela, 24 września 2017

Wykłady profesora Niczego. Mieciu Miełczyński

Mieciu Mietczyński z szelmowskich uśmiechem, w białej marynarce i szklanką czarnej herbaty na okładce nie wzbudza zaufania. Dopiero w środku zaczyna się beef, o którym nie miałem pojęcia jako absolwent Filologii Polskiej. Przed Państwem "Wykłady profesora Niczego".

Porady dla maturzystów


Mieciu stara się ewangelizować polską młodzież w zakresie literatury. Zresztą na okładce napisano, że ma ponad pół miliona suskrybentów więc powinna być moc? Jest?  Począwszy od starożytności i Sokratesa aż do "Tanga" Sławomira Mrożka mknie przez epoki, z których jedne szanuje mniej - inne bardziej (czy można szanować coś, co nie jest materialne?).

Podoba mi się opowieść o Szekspirze, który w wolnym tłumaczeniu zwany jest Wilusiem Trzęsiwłócznią czy Wilusiem Trzepigruchą. Jak można pisać o człowieku, który praktycznie nie ma do końca prawdziwego życiorysu? Pokazuje Mieciu Mietczyński.




Mieciu nie narzuca jak typowy polonista i nie wymaga. Za to przedstawia "parę spostrzeżeń" "w luźnym tłumaczeniu". Młodzież sięgająca po wykłady dowie się, że Arystoteles mawiał, iż "człowiek bez kręgosłupa moralnego to najbardziej bydlęca, złowieszcza i śmiercionośna istota, jaka stąpa po tym padole". Przeczytają o tym, jak Tetmajer "wkurwił" ówczesnych swoim pięknym wierszem "Lubię, kiedy kobieta". "Wkurwił" bo "lubił sobie podupczyć".  Safona nie podobała się "stulejarzom" więc krótko mówiąc "dobry ziomek - Tomasz z Akwinu".

Na szczęście to nieliczne przypadki, w których interpretacja i próba wypełniania ingardenowskich "miejsc niedookreślenia" wchodzi na poziom przywoływanego przez Miecia Franza Maurera. Mietczyński stara się wykorzystać współczesną "kulturę" aby Janusz z klasy szóstej czy Kasia z klasy drugiej gimnazjum na lekcji polskiego mogli błysnąć choć minimalną znajomością lektury i wszystkiego, co z nią związane.



Podoba mi się próba przywoływania Krzysztofa Krawczyka, Kurta Cobaina czy Justina Biebera w nawiązaniu do konkretnych literackich sytuacji. Widać, że Mieciu z klasyczną metodologią nauczania nie miał nic wspólnego co jednak nie przeszkadza mu wykonywać dobrej roboty. "Tyle żyje utwór, ile lat jest interpretowany i przywoływany" - mawiał podczas wykładów jeden z śp. profesorów Uniwersytetu Gdańskiego. Mieciu jakby spełniał jego marzenie o wiecznie żyjącej i dyskutowanej klasyce.

Czytając "Wykłady profesora Niczego" łza się w oku kręci. "Świtezianka" czy "Mikołaja Doświadczyńskiego przypadki" nie są przypadkową instrukcją obsługi pralki i warto je przeczytać. Jeśli ktoś po przeczytaniu (czy obejrzeniu) Miecia to zrobi będę rad i kontent.

Jak to powiedziałby Mieciu - "Dawaj Mieciu i nie bądź stulejarz".






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz