niedziela, 4 czerwca 2017

Jestem wściekły. Jak pokonać złość

Jak pokonać złość, gniew i wszystkie negatywne emocje? Na to pytanie nie umie odpowiedzieć wielu dorosłych. A dzieci? Kula złego nastroju, który narasta w środku i trudno go opisać skutkuje zachowaniami, które nie są akceptowalne. W jaki sposób to zmienić?


"Jestem wściekły. Jak pokonać złość" prezentuje sposoby pozwalające na walkę z emocjami - przykrymi, trudnymi i niemożliwymi do zrozumienia dla kilkulatka. Na początku czytamy więc o samych emocjach - jakie są i skąd pochodzą. Wiadomo, że niektóre z nich są dobre i warte pokazywania a inne - destrukcyjne i sprawiające przykrość sobie (i czasem innym).

Weźmy na ten przykład gniew. Narastająca emocja powoduje, że serce zaczyna bić szybciej, człowiek staje się czerwony na twarzy i chce się wyżyć. Albo wręcz przeciwnie - ręce stają się zimne i spływa po nas pot. Skąd pochodzi? Być może ktoś zrobił coś nie po myśli zagniewanego. Pokłócił się na podwórku z kolegami? Ciężko mu o tym mówić.

Zamiast krzywdzić kogoś możemy zatłuc emocje waląc pięściami w grubą poduszkę. Możemy się wykrzyczeć lub wyskakać. Dla dziecka to ciekawe sposoby na radzenie sobie z gniewem. I choć książka radzi dzieciom to i tak takie rady można wykorzystać w dorosłym życiu.

Dagmar Geiser na 36 stronach pokazuje, że nawet jeśli nie uda się wytrzymać i zrobimy coś w afekcie (uderzenie, zniszczenie czy inne destrukcyjne zachowania) możemy kogoś przeprosić, naprawić i nie być skazanym na całkowite potępienie. Wbrew pozorom ludzie nie radzą sobie z emocjami i dobrze o tym wiedzą. Więc nie ma się co zamartwiać - tylko działać!

Poradnik przeznaczony dla dzieci w wieku przedszkolnym i wczesnoszkolnym oraz rodziców i nauczycieli, którzy chcą wychować prawdziwych mistrzów radzenia sobie z emocjami!



Super świetnie w Kaczych Butach

Czy kiedykolwiek zastanawialiście się, co dzieje się z zapominanymi zabawkami? Zgubionym klockiem LEGO, pierwszym misiem - przytulakiem czy grającą kulą? Postanowiła sprawdzić to Magdalena Bochan-Jachimek wraz ze swoją grupą teatralną "W Kaczych Butach" w spektaklu "Super świetnie".


Główna bohaterka - Oliwia bawi się kolejnymi zabawkami aż do kolejnej ... nowej zabawki. Stare lądują w tajemniczym pudle, w którym organizują grupę wsparcia odrzuconych zabawek. Przewodzi im Ludzik Jacek, który przebywa tam od kilkudziesięciu dni. Podobnie rzecz ma się z Misiem Tymkiem, który w tym więzieniu żyje najdłużej. Są jeszcze lalka Emilka i Aldona oraz niezawodna i bardzo zabawna piłka Bęcek. Wspólne spotkania zabawek nie zmieniają ich tragicznej sytuacji. Do momentu, gdy do pudełka trafia ... Wojowniczka Jana.

Zabawki próbują zwrócić na siebie uwagę Oliwii i zmienić świat, w którym dziecko jest "piąte" a rodzice nie mają dla niego czasu. Mama jest ciągle na zakupach lub w pracy, a tata pomimo starań i sporej miłości do córki spędza czas na ukrywaniu konfliktów z matką i pracy. Próba wynagrodzenia córce wszystkiego zakupami jest sposobem, który powoduje tylko i wyłącznie kolejne problemy. Dopiero odważna akcja zbuntowanych i nieco już zakurzonych zabawek daje wszystkim do myślenia.

Magdalena Bochen-Jachimek wraz ze swoimi podopiecznymi pokazuje widzom dwa światy. Abstrakcyjny choć bardzo prawdopodobny świat zabawek a z drugiej strony ludzi, którzy zagubili się w świecie ciągłej konsumpcji i nieprawdziwej miłości. W doskonałej scenografii - chociażby samego pudełka na zabawki oraz ciekawej muzyce i finałowej piosence Jana Freichera "Jesteśmy super" oglądamy nas samych. Trudy budowania relacji z dziećmi, sąsiadami czy rodziną wplątane w wymagania ciągle zmieniającej się rzeczywistości. Co lepsze? Czy budowanie na kłamstwie szczęśliwe życie a może uboga egzystencja pełna uczuć i wspomnień?

Aktorzy "W Kaczych Butach" pokazują, że warto być ze sobą na dobre i złe. Trudno bowiem żyć cały czas na pełnej petardzie.

Czy szczęśliwy finał, który oglądamy w "Super świetnie" możliwy jest u każdego z nas? Z pewnością jest to rzecz do przemyślenia. Tymczasem czekam na kolejne projekty "W Kaczych Butach". Tam bowiem słowo amator nabiera innego - cenniejszego znaczenia.

O "Super świetnie":


Reżyseria: Magdalena Bochan-Jachimek
Scenariusz: Szymon Jachimek
Scenografia i kostiumy: Marta Mittlener
Asystentka reżysera: Barbara Franczak-Kulig
Autor muzyki do piosenki "Jesteśmy Super": Jan Freicher
Oprawa wizualna: Dorota Topolska i Marcin Łaszkiewicz

Obsada:
Oliwia - Maria Dorenda
Mama - Barbara Franczak-Kulig/Agnieszka Tulin-Kardaś
Tata - Oskar Dębowski/Tomasz Waberski
Ciocia - Barbara Danowska/Zofia Urbańska
Piłka Bęcek - Jagoda Białogrodzka/Natan Maciej Miłaszewski
Ludzik Jacek - Patryk Kasprzak/Aleksandra Okonowska
Miś Tymek - Katarzyna Marzec-Okoń/Olga Staszewska
Lalka Aldona - Dominika Chamier-Ciemińska/Edyta Górska
Lalka Emilka - Emanuela Koszałka/Beata Maczan
Wojowniczka Jana- Agnieszka Fudzińska/Monika Kalka
Piesek Oliwier - Barbara Danowska/Maryla Wolska
Gluciory - Jolanta Boniecka, Hanna Bonk, Anita Bykowska, Judyta Niżyńska, Sandra Szylke, Rafał Sebastjaniuk

czwartek, 1 czerwca 2017

I cóż, że ze Szwecji

Z czym kojarzy się Tobie Szwecja? Volvo? Promy do Karlskrony? Alfred Nobel i Bob Dylan? A może wizja apokalipsy i wszechobecni imigranci w zamkniętych dzielnicach? Natalia Kołaczek w swojej "I cóż, że ze Szwecji" pokazuje czytelnikowi swoje spojrzenie na kraj pełen sprzeczności.


Co to jest „syndrom Bullerbyn”? Czy to magiczne dla starszych czytelników miejsce istnieje? Czy Szwedzi czytają na potęgę czy tylko słuchają tego swojego Spotify? Szczerze powiedziawszy - trudno mi opisywać swoje pierwsze wrażenia. Natalia Kołaczek wręcz przeciwnie - barwnie opowiada o pierwszym wrażeniu, jakie zrobił na niej kraj, od którego dzieli nas - Polaków- odległość większa niż Bałtyk. Szwedzi bowiem według autorki są bardzo pomocni i uczynni pomimo tego, że uważani są za naród bardzo nieśmiały. Nie są blondynami o niebieskich oczach, a ich narodowy przysmak, o którym powstało tyle filmów nie jest puszką Pandory a jedynie smacznym kąskiem dla koneserów. W każdym mieście nie ma IKEI choć system budowy oraz innowacje tego konsorcjum naśladują wszyscy producenci mebli na świecie.

Szwecja jest określana mianem jednego z najszczęśliwszych narodów Europy. Natalia Kołaczek prezentuje różne oblicza kraju, w którym dzieją się różne - niekoniecznie fajne rzeczy. Pokazuje niesamowity system dbający o środowisko, który to jednak przeradza się w psychozę, gdy ktoś zostawi zużyty fotelik dziecięcy obok normalnego kosza na odpady. Segregacja śmieci tyczy się każdego - od króla po turystę przyjeżdżającego na wakacje. Autorka prezentuje szwedzkie pomysły na edukację, w których nie ma podziału na płci. Z drugiej strony pisze o dyskusji, która przetoczyła się wśród Szwedów. O tym jednak w naszych mediach nie informowali.

Postrzeganie Szwecji bazujące tylko na wspomnianych przeze mnie "polskich mediach" po przeczytaniu książki Kołaczek jest - lekko mówiąc - mijające się z prawdą. Aby wyrobić sobie prawdziwe zdanie należałoby trochę czasu spędzić w Szwecji i poznać tej kraj na własnej skórze. Nie trzeba znać szwedzkiego - gro mieszkańców komunikuje się po angielsku więc niech nie zdziwi was chlorek mówiący w języku Szekspira lepiej niż niektórzy premierzy i ministrowie spraw zagranicznych.

Autorka odpowiada na prawie wszystkie pytania, oprowadzając czytelnika po kraju, który umie śmiać się z siebie i swoich sąsiadów (polecam dobre kawały o Norwegii). Trudno powiedzieć, czy pominęła coś nie chcąc skrzywdzić Szwecji (tak, w tym kraju obowiązuje całkowity zakaz krzywdzenia i bicia dzieci). Wszystko wyjdzie podczas dłuższego pobytu, do którego zachęca autorka.

A propos - Norwegowie są kolejnym tematem, którym powinna zająć się Natalia Kołaczek.

Świetna książka.


O autorce:


Natalia Kołaczek – rocznik ’89, filolożka skandynawistka, tłumaczka i lektorka języka szwedzkiego. Ciałem najczęściej w poznańskim bloku z wielkiej płyty, myślami wśród skandynawskich, malowanych na czerwono, drewnianych domków. Od 2013 roku prowadzi Szwecjoblog, gdzie serwuje zastrzyk ciekawostek o Szwecji, Szwedach i języku szwedzkim, literackich i filmowych rekomendacji oraz wspomnień z podróży. Miłośniczka kotów i Muminków. Nie wyobraża sobie dnia bez kawy i śledzenia, co w Internecie piszczy.

poniedziałek, 29 maja 2017

Minimalizm w praktyce

Czy w życiu liczą się jedynie zakupy, brak wolego czasu i fura pieniędzy? A może sensem życia są podróże z dobrym selfie i znów fura pieniędzy? A może rzucić to wszystko w cholerę i wyjechać w Bieszczady? Joshua Becker z własnego (?) doświadczenia radzi wszystkim, by zaczęli wyznawać minimalizm.



To magiczne słowo można spotkać w sztukach plastycznych, kiedy operowano prostymi bryłami i kształtami. W muzyce zaleca się, by nie tworzyć czegoś skomplikowanego, a skupić się na najlepszych środkach wyrazu dla odbiorcy. Literatura zaś charakteryzuje się ekonomią słów i powierzchownością przekazu, który wskazuje tylko niezbędne do rozumienia sytuacji przedstawianej konteksty zamiast konkretnych oznaczeń i interpretacji świata.

Jak czytamy w definicji - Autorzy minimaliści operują prozaicznymi insynuacjami i ironicznymi podtekstami, które pozwalają budować epiczną całość. Starają się przy tym tworzyć możliwie najbardziej dokładny portret rzeczywistości. Postacie w minimalistycznych powieściach są nieprzewidywalne w swych działaniach, ale starają się reprezentować bądź kreować przeciętnego człowieka. Bohaterami są na ogół ludzie z sąsiedztwa.

Minimalizm w życiu codziennym? Joshua Becker - mąż, ojciec i pastor wpadł na pomysł podczas sprzątania garażu i rozmów z sąsiadką. Po co człowiekowi tyle zbędnych rzeczy? Okazuje się, że większość z nas goni od wyprzedaży crocsów w Lidlu, po promocję na torebki Wittchen w niemieckim dyskoncie, a na kawie w Biedronce kończąc. Kolekcjonujemy smerfy o małej wartości kładąc je obok zakurzonych świeżaków i albumów z najbardziej naj... zwierzętami.

Joshua Becker powiedział - STOP. Być może w Stanach Zjednoczonych rzucanie takich haseł od razu jest łatwiejsze. Rzeczywistość nie dopada tak szybko ze swoimi rachunkami, obowiązkami i stresem. Być może fakt bycia pastorem pomógł w podjęciu tej decyzji. Dzisiaj autor mieści swoje życie w walizce i to mu wystarcza.

Można pomyśleć - wariat jednak to działanie ma swoje psychologiczne podstawy. Uwalniając się od rzeczy "czyścimy" umysł od zbędnych stresów, problemów i uwikłań, w których to rzecz rządzi człowiekiem. Minimalizm w praktyce to możliwość wyboru najbardziej potrzebnych "elementów", które mają układać nam życie normalne. Nie tak idealne jak szcześciopak Chodakowskiej czy konto Kuby Wojewódzkiego. Normalne w sensie - szczęśliwe samo w sobie.

Minimalizm w tej formule to nie mniej a więcej. Czego? Przekonajcie się starając się wypróbować tą intrygującą filozofię w praktyce. Efekty nie przyjdą od razu jednak ciekawe wydaje się ich oglądanie - dzień po dniu.


niedziela, 28 maja 2017

Instrukcja obsługi solniczki. Szymon Hołownia

Szymon Hołownia ma bardzo dobre znajomości w niebie. Pisał przecież wielokrotnie o ludziach, którzy okazali się przykładem działaności Boga na ziemi. Wyjaśniał zagadki dotyczące Absolutu oraz prowadził czytelników przez świat show biznesu, który nie do końca jest zły i mroczny. 


Teraz powraca tłumacząc "Instrukcję obsługi solniczki".

W tym zbiorze felietonów publikowanych na łamach "Tygodnika Powszechnego" możemy zobaczyć autora w ciekawej roli felietonisty. Stara się być raz śmieszny, innym razem bardzo poważny. Ironia miesza się z groteską oraz smutnymi faktami. Pisze więc Hołownia o stosunku do imigrantów, uchodźców, polityki, PiS-u i wielu innych sprawach ważnych dla niego. Opowiada o swojej fundacji, która w Afryce robi więcej dla miejscowych niż parę tamtejszych rządów. Zdradza tajemnicę kontaktów z papieżem Franciszkiem, który pozytywnie przychylił się do prośby autora "Instrukcji obsługi solniczki" realizując marzenie nie do zrealizowania.

Hołownia wzrusza kiedy pisze o pewnym pogrzebie w Watykanie. Drażni, gdy wciąż zachwyca się "normalnością" papieża Franciszka zapominając o pozostałych następcach świętego Piotra. Staje się wiarygodny mówiąc o początkach ekumenizmu w czasach, które na to by nie wskazywały. Walczy z hejtem, ale czy walka ta nie skazana jest jednak na porażkę?

Hołownia stara się prowokować i zmusza do dyskusji. Niektóre jego opinie są dla mnie nie do przyjęcia. Pod innymi podpisuję się obiema rękoma. A jeszcze inne nie mówią mi nic i nie chcę mieć na ich temat zdania. Dlaczego? Bo tak jest lepiej, ciekawej i mądrzej.


Nie można być ekspertem od wszystkiego. Do tego dąży wielu obecnych felietonistów - od prawa do lewa. Lepiej pozostać jednotematycznym. Dlatego Szymonowi życzę powrotu na łono tematów niepolitycznych.

Czy dzięki tej książce nauczycie się obsługiwać solniczkę? Przekonajcie się sami!





sobota, 27 maja 2017

Czyje jest nasze życie?

Jeśli czujecie, że rzeczywistość was przerasta a informacje, które macie to za mało, by zrozumieć mechanizmy, które dzieją się w i obok was musicie przeczytać książkę Olgi Drendy i Bartłomieja Dobroczyńskiego starających się odpowiedzieć na pytanie - czyje jest nasze życie?


XXI wiek to średniowiecze


Olga Drenda z wykształcenia etnolożka i antropolożka kultury i Bartłomiej Dobroczyński znany psycholog i historyk psychoanalizy, pokazują, że żyjemy w świecie pozbawionym punktów odniesienia, wydani na pastwę sił, z których istnienia nie do końca zdajemy sobie sprawę. Kiedyś było lepiej? Okazuje się, że człowiek żył (z punktu widzenia psychologii) ciekawej, czasem lżej (nawet bez nowych technologii). Dobroczyński podaje piękny przykład, w którym udowadnia, że dzisiejsza kult vlogów, telewizji i obrazu w ogóle to powrót do czasów średniowiecza. Ciekawie opowiada o religii i przeżywaniu pewnych zjawisk mistycznych na przełomie wieków. Stara się oglądać każdą sprawę z różnych stron pozwalając czytelnikowi poznać całościowy jej obraz.

Selfie jest ok?


Współczesny świat - jak wszyscy wiemy - nie jest tak piękny i cudowny jak byśmy chcieli. Nie składa się z selfie, siłowni, zdrowej żywności i bezsensownego uśmiechu na twarzy przez 24 godziny na dobę. Jednak wielu z nas dąży do takiego ideału, do takiej rzeczywistości zapominając o swojej tożsamości, o swoim ja.

Quo vadis?


Czy zastanawiałeś się kiedykolwiek, co tak naprawdę lubisz? Co sprawia, że jesteś szczęśliwa i zadowolona? Na co się gniewasz i czy ten gniew przekształcający się we frustrację jest potrzebny i konstruktywny? Olga Drenda i Bartłomiej Dobroczyński starają się swoją dyskusją wzbudzić w czytelniku chęć poprawy i zmiany mechanizmów, które tkwią w nas od zawsze niszcząc i rujnując to, co dobre.

Religia i polityka


Autorzy w interesujący sposób opisują konflikty na tle religijnym. Dlaczego tak jest i co sprawia, że ktoś może poczuć, że jego religia jest obrażana? Czy Nergal zrobił krzywdę chrześcijanom, że zniszczył Biblię? A może to pokaz jego małości, marności i ostateczna porażka jego sposobu życia? Jest też i trochę polityki, o której - zgadzam się z tym w 100 procentach - wnioski są tylko negatywne. W XXI wieku popiera się bowiem kłamstwo, na które przyzwolenie dają wszyscy. Kłamców się nie piętnuje, oszustów nie wsadza do więzienia a przemilcza. Skłamał? Trudno - trzeba to przemilczeć i dać dalej żyć na świeczniku.

Jak się tym nie wkurwić? Radzą autorzy. Mocna książka.

Książkę zainspirowały rozmowy publikowane w miesięczniku „Znak” w ramach cyklu Mąciciele o dwóch głowach.

poniedziałek, 22 maja 2017

Faraon. Bolesław Prus

Jaki naprawdę był Bolesław Prus? Dlaczego ówcześni nie docenili jego talentu ceniąc wyżej Mickiewicza? To tylko niektóre pytania, na odpowiedź znalazła ponoć Monika Piątkowska w książce "Prus. Śledztwo biograficzne". Przy tej okazji warto przypomnieć sobie "Faraona". Dlaczego?


Okazuje się, że niedoceniany przez badaczy utwór to prawdziwa kopalnia przykładów bogactwa i talentu człowieka, który przez życie walczył z wieloma lękami i kultem Sienkiewicza. Autor zanim przystąpił do właściwej pracy nad powieścią zbadał kulturę, religię i obyczajowość tamtych ludzi.

Jak to robił? Nie korzystał przecież z wujka google. To długie godziny spędzone na studiowaniu najważniejszych wtedy książek dotyczących krainy położonej nad Nilem. Ważne były zapewne opowieści osób, które temat badały i mogły Prusowi opowiedzieć z autopsji o tym, jak Egipt wygląda. To pewnie dlatego plastyka utworu jest tak mocna - poszczególne opisy to jakby streszczone doskonale wykonane zdjęcia, których nie da się podrobić.

Zagadnienia władzy, rywalizacja i wewnętrzne konflikty to główne wątki "Faraona". Oprócz wartości historycznej największym chyba skarbem powieści jest psychologiczna i społeczna analiza Prusa dotycząca pełnienia funkcji przywódczych. Bez względu na to czy nazwiemy to faraonem, prezydentem, królem czy prezesem i umieścimy w dowolnym czasie muszą zostać spełnione warunki do tego, by mądrze rządzić ludem. Czy nagłe reformy są dobre? Czy rozdawnictwo skarbów dla zaspokojenia najniższych potrzeb jest ok? A może władza magów i kapłanów nad faraonem i ludem to idealne rozwiązanie?

Do upadku państwa faraona doprowadziło wiele spraw. W szczególności jednak rozrzutność i brak troski o lud były głównymi przyczynami tego stanu rzeczy. Czy po latach którakolwiek władza w Polsce wyniosła coś z "Faraona" oprócz chęci usuwania takich książek z listy lektur?


Zapraszam do lektury "Prus. Śledztwo biograficzne".


Ćwiczenie duszy. Rozciąganie mózgu

Jerzy Vetulani i Grzegorz Strzelczyk w pasjonującej rozmowie o wierze, bogach i magii tego, czego nie da się złapać. W książce "Ćwiczenie duszy. Rozciąganie mózgu" mamy do czynienia ze zderzeniem dwóch różnych światopoglądów, które doskonale się uzupełniły. A wszystko zaczęło się od rozmów publikowanych w miesięczniku „Znak” w ramach cyklu Neuroteologie.


Okazuje się bowiem, że to co mówi ksiądz ma w większości wypadków potwierdzenie w nauce Boga pozornie poświęconej. Opowieść o umieraniu to połączenie dwóch światów, które uzupełniają się. Nauka mówi o tym, że najpierw przestaje funkcjonować układ pokarmowy, za nim krwionośny i na końcu oddechowy. Człowiek powoli traci węch i słuch. A co z tym słynnym światełkiem w tunelu? Czy to Bóg? I czy ludzie, którzy powrócili z zaświatów przeżywając śmierć kliniczną mają nadnaturalne wspomnienia czy jest to wynik skomplikowanych procesów, jakie zachodzą w mózgu? Pytania nie zostają bez odpowiedzi. Profesor ateista i głęboko wierzący ksiądz uzupełniają się wzajemnie.

Czy wolna wola w ogóle istnieje? Może mistycy cierpieli na padaczkę? Jaki związek ma oczekiwanie szczęścia wiecznego z układem nagrody w mózgu? Czym jest miłość? Wśród wielu pytań dwójka mężczyzn stara się wytłumaczyć zdanie środowiska, do którego należą.

Od czytelnika i jego głębokiej empatii zależy, czy odpowiedzą się za jedną albo drugą stroną. Może być jednak tak, że jak ja zostanie pośrodku czerpiąc dobre wzorce a nie zgadzając się z bredniami nie do zaakceptowania. Pisanie o małżeństwie jako związku nie tylko kobiety i mężczyzny jest słabe, mdłe i mijające się z czymś takim, jak tolerancja i akceptacja.

Zmarły w tym roku badacz kory orbitofrontalnej, hipokampa i innych zakątków mózgu znalazł jednak wspólny język z księdzem. Wspólnie odkrył przed czytelnikiem kulisy świata duchowego i tajniki biologii. Okazuje się, że profesor Vetulani podczas wojny widząc wzrost wiary i gorące modlitwy ludzi ukrytych w piwnicach stwierdził, że jest to coś bardziej w stylu terapii niż prawdziwego uczucia do czegoś istniejącego. Czy po tych rozmowach się nawrócił?

Zapraszam do lektury.

niedziela, 21 maja 2017

Pypcie na języku Michała Rusinka

W czasach, które wypełnione są zmieniającymi się modami, nowymi technologiami i ludźmi bez dążeń rozmowy o języku zostały pogrzebane. Michał Rusinek w swoich "Pypciach na języku" pokazuje jednak, że nasza mowa ojczysta jest czymś, o czym warto dyskutować.


Sekretarz Wisławy Szymborskiej umiejętnie wychwytuje informacje o pomyłkach, przekręceniach i innych chochlikach, które dopadają nawet najwybitniejszych polonistów. Weźmy na przykład modę na nieodmienianie nazwisk. Większość Polaków sądzi, że jak ktoś będzie mówił do nich w mianowniku to ich bardziej szanuje i potwierdza ich szlacheckie pochodzenie. "Idę na spotkanie z panem Kowalski!" albo "Porozmawiamy dzisiaj o panu Iwaszkiewicz" to przykłady głupiej maniery, którą Michał Rusinek prezentuje w jednym ze swoich pypciów.

Idźmy dalej. Michał Rusinek słusznie - i chyba jako jedyny - zwraca uwagę, że kult obrazu (telewizji, youtube'a) to powrót do kultury obrazkowej, która charakteryzowała średniowiecze. Wtedy ludzie w większości nie posiadający umiejętności pisania rozumieli obrazki. Dzisiaj jest podobnie - o ile nie gorzej. Ufając bezwzględnie w smartfona wysyłamy sms-y, w których treść zmienia się dzięki wiedzącemu lepiej wbudowanemu słownikowi. To oczywiście wywołuje nieporozumienia, kłótnie i konflikty, z którymi trudno sobie poradzić, bo ludzie nie potrafią rozmawiać ze sobą twarzą w twarz. A reagują jedynie jak ktoś krzyknie do nich ekscelencjo! Tak ponoć dzieje się w Krakowie.

W "Pypciach na języku" jest i też wesoło. Michał Rusinek pisze, że w Poznaniu był zakład krawiecki, który reklamował szyld "Spodnie. Rok założenia 1912". Pewien ksiądz chcąc zdobyć nowe rzesze wiernych przybywających na mszę w Wielkanoc wyciągnął elektronicznego kurczaka, który piszczał na zakończenie kazania jak nieudane telefony. Z kolei inny kapłan - członek Rady Języka Polskiego - biorący udział w unormowaniu pisania z małe litery takich wyrazów jak msza święta czy komunia naraził się prawicowym publicystom. Przecież jak to być może, że PZPR pisze się z wielkiej litery a wspomniana msza ma być z małej? A może wszystko piszmy DUŻĄ?

Nie miał z tym problemu autor pypcia, który głosi, że "Awaria toalety. Prosimy załatwiać się na własną rękę". Dziwnie brzmi również "Zakaz dobijania dziobem". Skąd pochodzi? Sięgnijcie po "Pypcie na języku" Michała Rusinka. On sam jest zresztą uczestnikiem wielu ewolucji i zabawnych sytuacji w komunikacji. "Bo się Pan zleje" - to jedno z najlepszych zdań, jakie wypowiedziano do Michała Rusinka w telewizji. Czy ktoś upadł na głowę sądząc, że takiego autora zje trema? A może prawdę mówił człowiek przed spotkaniem autorskim, że autor "Pypciów" "będzie strimowany"?

"Organizujemy sylwestry. Dowolne terminy" to jeszcze jeden z ciekawych pypciów. Po więcej zapraszam na "Pypcie na języku" Michała Rusinka.

czwartek, 18 maja 2017

Agonia dźwięków. Jaume Cabre

Najwybitniejszy pisarz kataloński Jaume Cabre w "Agonii dźwięków" prezentuje nam opowieść,w której ścierają się dwie rzeczywistości uniwersalne.



Akcja powieści dzieje się w XX wieku. Na końcu świata, gdzie diabeł mówi dobranoc, dogorywa w ciszy zapomniany przez Boga, ludzi i monsiniora Maurycego, biskupa diecezji Feixes, warowny klasztor La Ràpita, siedziba mniszek klauzurowych. Przewodzi im wielebna matka Dorotea, kobieta surowa i pozbawiona poczucia humoru. Na dodatek jest niespełnioną poetką, co tylko potęguje żal do świata i chęć mszczenia się na Bogu ducha winnych owieczkach.

Szarość i zgnilizna tego miejsca niknie,kiedy "na zesłanie" przybywa tu pełen optymizmu brat Junoy. Ten miłośnik muzyki umie idealnie radzić sobie z rzeczywistością nadając jej nowe sensy i broniąc się przed halucynacjami świata. Co więcej w świecie pozbawionym instrumentów on sam jest bardzo dobrym rezonansem pomagającym siostrom, które nie widzą sensu przestrzegania ascetycznego kodeksu klasztoru. Kiedy dwójka z nich postanawia zbliżyć się do siebie brat Junoy rozgrzesza je i bierze w obronę. Przez to trafia do aresztu i staje przed sądem diecezjalnym oskarżony o herezję, nadużycia i samowolę. Rozpoczyna się proces, podczas którego wszystko zdaje się przemawiać przeciw bratu Junoyowi… W świecie, który nie podziela jego pasji, pada ofiarą nietolerancji.

"Agonia dźwięków" to pasjonująca powieść gotycka, która po raz kolejny - jak choćby w "Wyznaję" czy "Jaśnie Panu" - udowadnia maestrię katalońskiego pisarza o niepodrabialnym stylu. Narracja i piękny przekład Anny Sawickiej, która doskonale orientuje się w intencji pisarza wiernie tworząc tą książkę w naszej językowej rzeczywistości. Czy muzykę da się opisać? Czy dźwięki można przelać na papier? Jaume Cambre pokazuje, że jest to możliwe. Koncert literacki, jaki odbywa się w scenerii "Agonii" to z jednej strony smutna nuta pogrzebowa, ale gdzieś w oddali słychać wesoły śpiew wschodzącej jutrzenki.

Jak potoczyły się losy brata Junoy oraz tajemniczego magnata, którego krewna chciała zostać siostrą zakonną? Przeczytajcie "Agonię dźwięków" na woblinku.


O autorze:

Jaume Cabré urodził się w Barcelonie w 1947 roku. Od lat uznaje się go za najwybitniejszego pisarza katalońskiego. Jest autorem wielu powieści, zbiorów opowiadań, esejów literackich oraz scenariuszy filmowych i telewizyjnych. Należy do Instytutu Studiów Katalońskich, a jego utwory, wysoko oceniane przez czytelników i krytyków, były wielokrotnie nagradzane, filmowane i tłumaczone. Ukazały się w ponad 25 krajach. Nakładem Wydawnictwa Marginesy ukazały się jego powieści: Wyznaję (2013), Głosy Pamano (2014), Jaśnie pan (2015) i Cień eunucha (2016).

wtorek, 16 maja 2017

Food Pharmacy czyli rzecz o jelitowym mózgu

Lina i Mia. Dwie zakręcone kobiety z północnej Europy jednym blogiem zrewolucjonizowały pojęcie zdrowego odżywiania. 


Teraz dzięki wydawnictwu Znak mamy okazję przeczytać pewne podsumowanie w książce "Food Pharmacy. Opowieść o jelitach i dobrych bakteriach zalecana wszystkim, którzy chcą trafić przez żołądek do... zdrowego życia. Tej książki nie da się przedawkować!"

Oprócz bardzo długiego tytułu mamy szereg ciekawostek, które sprawiają, że książka wyróżnia się na tle innych poradników dotyczących odżywiania. Autorki napisały książkę w sposób prosty i przystępny. Jakie bakterie są dobre dla jelit a jakie złe. Okazuje się, że ciesząca się złą sławą bakterie COLI są bardzo pożyteczne i bez nich życie byłoby trudniejsze do wyciśnięcia. Czym jest stan przeciwzapalny i jak się przed nim bronić? To tylko jedno z wielu pytań, na które opowiadają autorki.

Dzięki tej książce czytelnik zyskuje nowe spojrzenie na jedzenie. Nowe przepisy, sposoby na życie bez cukru,które można z pożytkiem realizować w naszej codziennej diecie. Okazuje się bowiem, że według najnowszych badań cukier nie tylko nie krzepi ale powoduje, że nasze jelita stają się ospałe i mniej funkcjonalne. Co to oznacza? Autorki wskazują na duży wpływ jelit na zdrowie człowieka - w tym jego równowagę psychiczną. Związek pomiędzy zawartością naszych kiszek a depresją jest już ponoć udowodniony naukowo.

Bakterie zasiedlające nasze jelita są na liście gatunków zagrożonych wymarciem, a my razem z nimi. Skąd taki pomysł? W jelicie statystycznego dorosłego Amerykanina żyje ok. 1,2 tys. gatunków mikrobów. Niby dużo, ale w jelitach Indian żyjących w wenezuelskiej Amazonii tych gatunków jest o 1/3 więcej, bo 1,6 tys. Gdzie się podziało 400 gatunków? Najprawdopodobniej zniszczyła je cywilizacja (źródło).

Jak ratować więc jelita? Autorki "Food Pharmacy. Opowieść o jelitach i dobrych bakteriach zalecana wszystkim, którzy chcą trafić przez żołądek do... zdrowego życia. Tej książki nie da się przedawkować!" podają przepisy, sztuczki i nawyki, które autentycznie można wykorzystać w życiu codziennym. Od jedzenia surowych owoców i warzyw po ...

Przekonajcie się sami.


poniedziałek, 15 maja 2017

Milionerka. Zagadka Barbary Piaseckiej-Johnson. Ewa Winnicka

Milionerka. Zagadka Barbary Piaseckiej-Johnson to książka Ewy Winnickiej, która na nowo pokazuje postać znaną z opowieści o polskim Kopciuszku w USA.


Jak wyglądało życie kobiety, która była spełnieniem amerykańskiego snu? Czytając książkę "Milionerka" odnoszę słuszne wrażenie, że każde - nawet te wielkie pieniądze - szczęścia nie dają ludziom, którzy nie są przygotowani na ich posiadanie. Barbara Piasecka przybyła do Ameryki będąc skazana na pomoc osób, które lepiej odnajdywały się w tamtej rzeczywistości. Kiedy udało jej się skraść serce dziedzica wielkiej fortuny zapomniała o ludziach jej życzliwych stając się nieprzystępną i dziwaczejącą więźniarką wielkiej fortuny.

Od pucybuta do milionera


Ewa Winnicka dotarła do ludzi, którzy mieli okazję z Piasecką pracować. Najpierw podczas budowy okazałej siedziby małżeństwa, opieki nad chorym mężem i procesem, który wstrząsnął ówczesną Ameryką. Przytaczając opowieści wieloletnich pracowników, służących i znajomych państwa Johnsonów, Ewa Winnicka pozwala zobaczyć codzienne życie za bramą ich luksusowej rezydencji. Od ubogich polskich imigrantów po jeden z najsłynniejszych rodów, którego żadne pieniądze nie zdołały ocalić przed skandalami i nieszczęściem – reporterka pokazuje, jak zaskakująco spełnia się czasami amerykański sen.

Podoba się Piasecka, która inwestuje w sztukę. Miała do tego wyczucie i wykształcenie (choć nie do końca wiadomo, czy historię sztuki skończyła). W jej posiadłości, która dzisiaj jest elitarnym klubem golfowym można poczuć się jak w najdroższym muzeum. Złote klamki, specjalne marmury czy wyszukane dekoracje to jednak lekki blask ówczesnej fortuny.

Piasecka aniołem


Podoba się Piasecka, która pomaga potrzebującym. Szybko jednak potrafiła przechodzić z pozycji współczującej dobrodziejki do zimnej i mściwej pani. Doświadczyło tego wielu ludzi, z którymi rozmawia Winnicka. Politycy, zdolni studenci czy księża poczuli na sobie mocną zemstę Piaseckiej. Z drugiej jednak strony wielu ludzi, którzy pozornie pomocy potrzebowali - wykorzystali polską dziedziczkę w najgorszy sposób.

Piasecka wyklęta


Piasecka została przez wielu wyklęta, gdy nie zdecydowała się na zakup Stoczni Gdańskiej. Tak wielka inwestycja, która skazana była na porażkę to dobra decyzja milionerki przeciw bujającemu w obłokach Wałęsie. Zdenerwował się wtedy laureat Nobla bardzo i dał temu wyraz. To jeszcze bardziej zamknęło Piasecką na ludzi, w których nie widziała nic pozytywnego.

Piasecka zapomniana


Pomimo posiadania wielkiego majątku milionerka wielokrotnie inwestowała w sposób nietrafiony - podejmując te decyzje samemu lub przez słabych doradców. Z drugiej strony nie można zapomnieć obrazu, który przywołuje Winnicka, kiedy jadąc limuzyną Piasecka wraz z koleżankami zajada się kanapkami i popija kawę z termosu.

Pełna sprzeczności umiera w Polsce, o czym mało kto wiedział. Bajecznie bogata i dramatycznie zapomniana jest piękną bohaterką książki Ewy Winnickiej - "Milionerka. Zagadka Barbary Piaseckiej-Johnson.".

O autorce:


Ewa Winnicka jest autorką uznanych przez czytelników i krytyków książek, m.in. Londyńczycy i Angole, w których opisuje polską emigrację. Dwukrotnie wyróżniona nagrodą Grand Press (2005 i 2008) za artykuły o tematyce społecznej. Nominowana do nagrody NIKE, laureatka nagrody Literackiej Gryfia w 2015.

środa, 3 maja 2017

Wielka czwórka. Agatha Christie na wakacje


Czy istnieje możliwość, by cztery osoby rządziły światem? "Wielka czwórka" Agathy Christie to książka pokazująca ciekawą sytuację, w której z pewnością odnaleźliby się miłośnicy teorii spiskowych.


"Wielka Czwórka" jest to według Herkulesa Poirota organizacja przestępcza, na której czele stoją dość wpływowe w świecie osoby. Grupa ta ma odpowiada za wzmożony rozwój przestępstwa na całej kuli ziemskiej i nawet żaden ze światowych rządów nie jest w stanie się im przeciwstawić. Wydaje się, że jeśli ktoś nie położy temu kresu, Wielka Czwórka obejmie władzę nad całym światem, wprowadzając powszechny terror i przestępczość.

Herkules wkracza do gry


Sytuację postanawia ukrócić jeden człowiek - światowej sławy detektyw, Herkules Poirot, mając do pomocy przybyłego właśnie do kraju swojego dawnego, wiernego przyjaciela, Arthura Hastingsa, wojskowego w stanie spoczynku. Razem zaczynają zbierać informację na temat Wielkiej Czwórki. Udają się w tym celu do niejakiego pana Inglesa - biznesmena, o którym mówi się, że zna wszystkich wpływowych ludzi i jest kopalnią informacji. Ten jednak zna jedynie jedno z czterech nazwisk przestępców. Numerem Pierwszym okazuje się być bogaty Chińczyk, Li Chang Yen.

Poirot i Hastings, przeżywając wiele niebezpiecznych przygód i niejeden raz patrząc śmierci w oczy, odkrywają, że Numerem Drugim jest wpływowy biznesmen, a Numerem Trzecim kobieta światowej sławy naukowiec, specjalistka w chemii i fizyce, rywalka samej Marii Skłodowskiej-Curie, pretendująca do Nagrody Nobla.

Numer czwarty


Numer Czwarty wciąż pozostaje nieuchwytny. Poirot podejrzewa na początku, że jest to ekscentryczna rosyjska hrabina, Vera Rossakoff, będąca na usługach Wielkiej Czwórki. Okazuje się jednak, że jest to mężczyzna, były, niespełniony aktor. Jest on najbardziej niebezpieczny spośród szefów Wielkiej Czwórki i jego zadaniem jest eliminacja niewygodnych osób, co też robi ze wszystkimi, którzy próbują pomoc Poirotowi. Wkrótce nawet sam Poirot staje się jego celem.

Okazuje się, że w tej opowieści Agatha Christie musiała uśmiercić Herkulesa Poirota, aby ten mógł finalnie wygrać. Jak to robi? Przede wszystkim kreując niesamowitą acz bardzo prawdopodobną opowieść o walce z czworogłową hydrą.

Wakacyjna przygoda


"Wielka czwórka" to książka, w której zarówno miłośnicy jak i początkujący wyznawcy Agathy Christie znajdą wszystkie jej atuty. Wartka narracja przesycana pięknymi dialogami i działaniami Herkulesa Poirota zawsze przenoszą mnie w wakacyjny nastrój, który kojarzy mi się z królową kryminałów.

Nie zapominajmy o polskim motywie, który również zasługuje na uwagę.

Polecam.