poniedziałek, 4 września 2017

Jak mówić, by nas słuchano?

Iwona Majewska - Opiełka oprócz prowadzenia ciekawej strony na facebooku jest autorką książki "Jak mówić, by nas słuchano" wydanej nakładem Gdańskiego Wydawnictwa Psychologicznego.


Autorka korzystając ze swojego doświadczenia przybliża czytelnikowi ten stan, w którym jeden człowiek ma porwać większe audytorium. Nieważne, czy jest to 5 osób na spotkaniu firmowym czy 200 na szkoleniu dotyczącym zmiany sposobów myślenia - zainteresować i dotrzeć do nich ze swoim przekazem jest czasem trudniej niż wejść na K2.

Iwona Majewska - Opiełka wykorzystując swoje doświadczenie pokazuje sytuacje i sposoby, dzięki którym wystąpienia publiczne nie będą aż tak wielkim problemem. Zwraca uwagę na merytorykę treści, które prezentujemy słuchaczom. Zgadzam się z autorką, która nie rozdaje materiałów drukowanych przed prelekcją - wymusza to (i dobrze!) obowiązek notowania co ciekawszych haseł przez słuchaczy. Pewnie nie wrócą do nich już nigdy ale z pewnością coś utkwi im w pamięci.

Autorka prezentuje argumenty, dzięki którym upada mit o tym, że najważniejsza w publicznych wystąpieniach jest mowa ciała. Kiedy Piotr Tymochowicz rzucił hasło o piramidzie dłoni wszyscy zaczęli wyglądać jakby mieli stanąć do zawodów w kungfu. Iwona Majewska - Opiełka pisze o harmonii pomiędzy tym, co się mówi i w jaki sposób.

Osobiście podoba mi się zdanie autorki, która abstrahując od wystąpień publicznych pisze o przychylnym nastawieniu do rzeczywistości. W Polsce taki brak czarnowidztwa okazuje się wielokrotnie podejrzany jednak warto skorzystać z tej rady - nie tylko gdy przyjdzie nam wygłaszać mowę, którą potem będą cytować w sieci, memach i poradnikach "Jak żyć".


Dla kogo jest ta książka? Przede wszystkim to ciekawa lektura dla osób, które zaczynają swoją przygodę z byciem mówcą. Nieważne, czy jest się handlowcem w przemyśle drzewnym, trenerem personalnym czy sprzedawcą marzeń i piewcą pozytywnego myślenia - warto sięgnąć po książkę Iwony Majewskiej - Opiełki, która jest sprawnym wstępem do późniejszych - bardziej zaawansowanych lektur dotyczących tego tematu.

Polecam.

Outside the box. Czas na zmiany

Rozwój, rozwijać, iść do przodu, wspinać się po szczeblach, osiągać szczyty, realizować cele - to najpopularniejsze ostatnio słowa - klucze stosowane w naszym życiu.


Słuchając i czytając ciągle o ludziach, którzy wskoczyli na wyższy poziom, przestali jeść gluten czy zaczęli jeść płatki owsiane statystyczny Kowalski zacznie uparcie dążyć do realizacji celów, które ani nie są mu potrzebne ani ciekawe. W tym szumie ciekawie wypada książka dr Anety Chybickiej - "Outside the box", która Kowalskiemu pokaże i , daj Boże, nauczy, że warto czasem pomyśleć. Samemu.

Autorka w ciekawy sposób podchodzi do tematu kreatywności i zmiany sposobów myślenia. Wiele przykładów, które znajdziecie na stronach "Outside the box" to zdarzenia, które rzeczywiście miały miejsce. Duże korporacje, jeszcze większe problemy i pas, który rozwiązać można było tylko pozwalając pracownikom i przełożonym wyjść z pudełka.

Ilość schematów, utartych szlaków i tych samych rozwiązań stosowanych w firmach jest porażająca. Niektóre ryzykując decydują się na zmianę. Inne zaś jadą w torach, które nie zmieniły się i nie zmienią. Po przeczytaniu książki dr Anety Chybickiej stwierdzam, że te ostatnie jadą właśnie w swoją ostatnią podróż nad przepaść, z której nie ma ucieczki.

Choć "Outside the box" pokazuje praktycznie jak dojść do myślenia i działania kreatywnego w firmach to sposoby proponowane dr Anetę Chybicką pomocne będą również wspomnianemu Kowalskiemu. Dzięki interesującym ćwiczeniom odkryje swoje mocne i słabe strony. Używając niektórych narzędzi łatwiej poruszać się będzie w swojej pracy i środowisku domowym.

Niech się więc chłop nie trudzi oglądając kolejne mowy motywacyjne i kolorowe zdjęcia, tylko przeczyta jak może (bo może!) zacząć myśleć kreatywnie!

"Outside the box" i tego życzę wszystkim - a w szczególności uczniom na rozpoczynający się rok szkolny.

niedziela, 3 września 2017

Gorący ziemniak czyli kaszubskie party

alexander.com.pl

Firma Alexander z Gdyni z powodzeniem wydaje grę, która bawi najmłodszych, mobilizuje dorosłych i sprawia radość dziadkom. Przed Państwem "Gorący ziemniak party".


Presja czasu w grach wymagających logicznych odpowiedzi jest ich najmocniejszą stroną. Kilkaset pytań i ograniczony czas, a także gorący ziemniak w dłoni sprawiają, że szare komórki zaczynają pracować szybciej. Jaka jest odpowiedź na to pytanie? - taka myśl przyświeca kolejnym graczom odpowiadającym na niełatwe zagadki. W tej grze masz tylko kilka chwil, by wymyślić odpowiedź na pytanie i rzucić Gorącego Ziemniaka przeciwnikowi. Pozbądź się Ziemniaka zanim upłynie czas i się sparzysz. Celem jest uniknięcie dostania się na pole "spalony", który skutecznie eliminuje z gry.

W naszych rozgrywkach "Gorącego ziemniaka" rozpoczyna najmłodszy gracz. Najstarszy gracz bierze kartę i głośno czyta pytanie. Gdy kończy uruchamia bączka mierzącego czas. Wygodniej jest jednak skorzystać ze specjalnej aplikacji, która pozwala dokładnie mierzyć nasze kolejne ruchy. Gracz trzymający pluszowego ziemniaka musi udzielić odpowiedzi na zadane pytanie, a następnie rzucić go kolejnej osobie.

Gracze przekazują sobie ziemniaka zgodnie z ruchem wskazówek zegara i udzielają odpowiedzi na to samo pytanie aż do momentu upłynięcia czasu. Odpowiedzi nie mogą się powtarzać. Runda trwa do momentu zatrzymania kręcącego się bączka lub usłyszenia sygnału dźwiękowego z aplikacji. Osoba, która będzie w tym momencie w posiadaniu Ziemniaka lub go nie złapała, właśnie się sparzyła. Musi przesunąć swój pionek o jedno pole bliżej grilla. W następnej rundzie osoba, która właśnie się sparzyła, jako pierwsza odpowiada na pytanie, a czyta je osoba po jej prawej stronie.

Wygrywa ten, który jako ostatni zostanie na planszy. Trudno określić czas każdej z rozgrywek. Wszystko zależy od wiedzy i wyobraźni uczestników. Zdecydowanie jest to jedna z tych gier, które się nie nudzą (patrz: 5 sekund). Jak wspomniałem na początku "Gorący ziemniak" łączy pokolenia, bo gracze mogą być w różnym wieku i bawić się wyśmienicie.

Warto. Po prostu!


Zawartość pudełka: plansza, Gorący Ziemniak, 220 kart pytań, 12 pionków, duży bączek, mały bączek, dysk, instrukcja.

sobota, 2 września 2017

Baśnie arabskie. Aisha i wąż

Baśnie - niezależnie od tego z jakiego kraju pochodzą - pozwalają przenieść się czytającemu do krain, w których niemożliwe staje się możliwe a sprawy zawiłe mają nawet logiczne i proste wytłumaczenia.


"Aisha i wąż. Baśnie arabskie" to wybór zapewne najciekawszych, intrygujących i charakterystycznych baśni z tamtego rejonu. Dlaczego warto je przeczytać?

Podziw budzi przede wszystkim kolor i bujność tych opowieści. Przymiotnik "arabski", który nie kojarzy się dzisiaj pozytywnie w "Aishy i wężu" nabiera zupełnie innego znaczenia. Dobrzy bohaterowie tych opowieści muszą mierzyć się ze złem, które stara się wykorzystać wszystkie elementy życia - w tym także religię - do zniszczenia szczęścia na ziemi.

Baśń "Trzej lenie" krytykuje lenistwo, które nie jest dobra cechą człowieka i pokazuje, co stanie się, gdy człowiek będzie unikał uczciwej pracy. Tytułowa "Aisha i wąż" prezentuje chciwą postawę złej macochy, która w swojej zapalczywości nie ma sobie równych. Jaki jest finał takiego postępowania? Zapraszam do lektury.

Ważną rolę w arabskich baśniach odgrywają zwierzęta. Baśń, która wyjaśnia odwieczny konflikt pomiędzy psami i kotami podobna jest do naszych europejskich opowieści w tej materii. "Córka rybaka" jako żywo przypomina opowieść o Kopciuszku pana Andersena. I jeszcze te wielkie węże, które mówią ludzkim głosem - prawdziwy majstersztyk.

Według Iwony Taidy Drózd opowieści te - przekazywane z pokolenia na pokolenie ustnie były opowiadane zgodnie z pewnym rytuałem. Wieczorem dzieci siadały razem z babcią i modląc się do proroka Mahometa rozpoczynały zdarzenia, które jako dorosłe wspominały zapewne z łezką w oku.

Zebrane w Zjednoczonych Emiratach Arabskich opowieści są ciekawą propozycją dla tych, którym znudziły się rodzime opowieści. Wspaniała lektura o świecie morskich podróży, tajemnic pustyni i połowów pereł, które pamięta się i do których wracać będziecie wielokrotnie.

La Vita Gdynia - włoska restauracja pełna życia

źródło www.restauracjalavita.pl

Dobra kuchnia, miła obsługa i ciekawy klimat - te trzy cechy charakteryzują restaurację "La Vita" położoną na ul. Władysława IV w Gdyni.


La Vita oprócz południowego klimatu oferuje ciekawe połączenie smaków znanych z kuchni włoskiej w miarę przystępnych cenach. Już podczas mojej wizyty w wejherowskim oddziale La Vity mogliśmy poczuć smak prawdziwie dobrej pizzy z pieca opalanego drewnem. Klasyczna Margherita, Parma czy Tonno są ciekawym połączeniem prostych składników i charakterystycznego ciasta.

Podobnie rzecz ma się w Gdyni choć pizza nie była głównym tematem naszej wizyty w tym oddziale La Vity. Na przystawkę wylądowały: bardzo dobra Bruschetta - grzanka, której podstawą jest pieczywo, posmarowane oliwą i roztartym czosnkiem z dodatkiem startego sera. Równie mocnym akcentem były krewetki panierowane z sosem czosnkowym. Ta przystawka nadaje się idealnie dla tych, którzy za owocami morza nie przepadają. Świetna panierka i sos czosnkowy pozwalają rozkoszować się smakiem tego dania. Wcześniej miałem okazję jeść w La Vicie mule w sosie winno-maślanym. Danie nieprzystawkowe, które bardziej pasuje mi do kuchni francuskiej jest ciekawą propozycją dla szukających niebanalnych smaków w centrum Gdyni.

Przejdźmy dalej. Na dania główne wybraliśmy klasyczne burgery podawane z frytkami. To nie najmocniejsze danie w ofercie restauracji La Vita - zgrzeszyłbym jednak, gdybym powiedział, że można mieć do nich zastrzeżenia. Dania kuchni włoskiej to silna strona La Vity i tego powinni trzymać się zarządzający restauracją. Medaliony alla Tiffany to ciekawe połączenie kruchego mięsa i pysznych krokietów. Pyszne choć bardzo ostre Petto di Galetto Enzo Ferrari zaspokoi potrzeby miłośników dań z pikantną nutą - dosłownie! Mocne wrażenia zapewnia również Scampi in Salsa Romesca - krewetki w sosie chili.

Na niektóre dania - szczególnie te główne trzeba było trochę poczekać - jednak obsługa w ramach rekompensaty zaproponowała darmowe napoje. Było to zbyteczne bo ciekawy klimat i wspaniali ludzie sprawiają, że czas oczekiwania na dania ma znaczenie drugorzędne.

Czy warto wybrać się do La Vity w piątkowy wieczór czy na niedzielny obiad? Zdecydowanie i nie tylko do gdyńskiego oddziału La Vita. Restauracja mieści się również w Sopocie i w Wejherowie.





wtorek, 29 sierpnia 2017

Przygody Sherlocka Holmesa

Kiedy w latach 1891 - 1893 poczytny "The Strand" publikował 24 opowiadania o Sherlocku Holmesie tylko najwięksi fani mogli oczekiwać, że ten bohater literacki będzie wzbudzał podziw nawet w XXI wieku gdzie kryminalne zagadki rozwiązują nowe technologie a nie szare komórki.


Dwanaście ze wspomnianych przeze mnie opowiadań opublikowano w formie książki jako "Przygody Sherlocka Holmesa". Sherlock jak wiadomo potrafi rozwiązywać zagadki kryminalne łącząc umiejętności z zakresu psychologii, prawa, kryminalistyki, chemii, fizyki i innych dziedzin, z których jest mistrzem. Podkreślam, że Sherlock w "Przygodach Sherlocka Holmesa" to detektyw idealny - prawie. Dlaczego?

Wspomnieć należy jego przeciwniczkę - Irene Adler, która w opowiadaniu "Skandal w Czechach" pokazuje, że nasz bohater ma także słabe punkty i słabość do jednostek, które dorównują mu intelektem. Podobnie jak uwielbiany i opisywany przez mnie wielokrotnie Arsene Lupin, pani Adler - kryminalistka - wzbudza uczucia bardziej pozytywne niż negatywne. Szantażując króla Czech chce uzyskać określone profity. Czy jej się to udaje? Odpowiedź znajdziecie w znakomitym finale tego opowiadania. 

Idźmy dalej. Arthur Conan Doyle - "ojciec" Sherlocka  w "Związku rudowłosych" pokazuje połączenie dobrego humoru oraz  jeszcze lepszego kryminału. Do sławnego detektywa przybywa rudowłosy właściciel lombardu Jabez Wilson i opowiada dziwną historię. Dwa miesiące wcześniej jego pomocnik Spaulding zwrócił mu uwagę na ogłoszenie w gazecie: Związek Rudowłosych oferuje miejsce pracy dla mających prawdziwie rude włosy.

Bankier udał się pod wskazany adres i zostawiwszy przedsiębiorstwo pod opieką pomocnika otrzymał zadanie codziennego przepisywania Encyklopedia Britannica za stosownym wynagrodzeniem. Po dwu miesiącach, gdy pewnego ranka jak zwykle stawił się do pracy, z przerażeniem odkrył na drzwiach napis o rozwiązaniu Stowarzyszenia. Dlaczego? Przyczyna okazała się bardziej skomplikowana niż by się wydawało.

Jestem przekonany, że opowieści Doyle'a to odpowiedź na ówczesne strachy dotyczące rozwoju miast, w których nie można znać wszystkich. Ludzie przyzwyczajeni do małych miasteczek musieli stawić czoła molochom, w których człowiek człowiekowi z reguły wilkiem - a nie przyjaciele. Nigdy nie wiedziało się, kim naprawdę był twój sąsiad czy czym zajmowała się twoja sąsiadka. Rzeczywistość potrafiła zaskakiwać i tak jest do dzisiaj (patrz - kolejne kryminalne wieści w mediach).

Arthur Conan Doyle to intrygujący pomysł na kryminalną zagadkę i jej rozwiązanie. Oczywiście trudno być Holmesem i od razu wiedzieć, kto zabił. Uważam więc, że stworzenie Watsona - bohatera takiego jak większość czytelników stanowi papierek lakmusowy, przez który możemy odbierać kolejne opowiadania i opowieści o detektywie w dziwnym kapeluszu.

"Przygody Sherlocka Holmesa" zostały w Polsce wydane wielokrotnie. Najlepsze edycje zaserwowało wydawnictwo Dolnośląskie. W jakiejkolwiek formie będziecie czytać tą książkę - bądźcie pewni, że do niej wrócicie. Prędzej czy później.




Najpiękniejszy budek Francji?

Paryż to światowa stolica kultury i mody oraz … architektury. Wszak od stuleci wyznacza kierunki, którymi podążają najwięksi twórcy. Dlaczego?


Mimo wielu zabytków nie boi się awangardowych budynków, które wzbudzają kontrowersje wśród krytyków sztuki, architektów i mieszkańców miasta. Centrum Pompidou wyglądające jak hangar do produkcji samolotów to tylko jeden z przykładów oryginalnego łączenia historii i nowoczesności.


W tą tradycję wpisuje się wieża Maine-Montparnasse. Ponad 210 metrów wysokości dawało wieży Maine-Montparnasse przez długie lata pierwsze miejsce na liście najwyższych budynków Francji. Dopiero w 2011 roku zdetronizował go First Tour ze swoimi 231 metrami.

Postmodernistyczna wieża Montparnasse była budowana w latach 1969 − 1973. Praca nie należała do najłatwiejszych ponieważ plac budowy usytuowano w miejscu nieczynnej stacji metra. To był jeden z powodów, dla których wieża została osadzona na podstawie w kształcie migdałów. Architekci w swojej pracy musieli zmierzyć się z szeregiem wyzwań, jakie stawiał im ówczesny rozwój technologii. Udało im się jednak zaskoczyć wszystkich zastosowaniem nietypowego montażu okien, które sprawdza się do dziś.

Jej prosta architektoniczna budowa nie przekonała jednak mieszkańców miasta. W 2 lata po jej ukończeniu zaczął obowiązywać zakaz wznoszenia tak wysokich budynków w Paryżu. Powstające tam budowle nie mogą mieć więcej jak siedem pięter.

Wieża waży 150 tysięcy ton, ma 6 podziemnych kondygnacji i 59 pięter. Widok zapewnia możliwość zobaczenia samolotów startujących z lotniska Orly.

Mieszkańcy Paryża mówią o tym architektonicznym wynalazku, że jest „najpiękniejszą budowlą w mieści”. Najpiękniejszą, bo nie widać z jego tarasów wieży. Ale czy to ważne?

niedziela, 27 sierpnia 2017

Jak zostać pisarzem? Przeczytaj, co radzi Haruki Murakami!

Haruki Murakami w książce "Zawód: powieściopisarz" nie uczy czytelnika pisania. Nie zdradza nam, skąd brać pomysły, jak tworzyć bohaterów i osiągać sukces. Ta książka to opowieść, z której wiele można dowiedzieć się na temat samego autora "Norwegian wood".

Batman #wgdyni

Batman #wgdyni to niecodzienny widok. 


Okazuje się jednak, że szczęśliwcy w sierpniu 2017 mogli oglądać mrocznego rycerza, który postanowił porzucić Gotham na rzecz polskiego miasta. Podczas swojej wizyty Batman wykonał kilkanaście ciekawych numerów na swoim skuterze i odpłynął zostawiając wiernych fanów #wgdyni.


Mistakos. Krzesła rządzą światem

Kiedyś podstawowymi grami były: chińczyk, bierki i karty. A teraz? Rynek wypełniony po brzegi różnymi propozycjami począwszy od Dobble na Robinsonie Crouzoe skończywszy i czasem sięga do najprostszych rozwiązań. Przykładem niech będzie świetne "Mistakos" czyli pojedynek na krzesełka.


Mistakos to gra zręcznościowa, w której wygrywa gracz posiadający określone umiejętności bądź ma dużo szczęścia. W zestawie otrzymujemy 24 krzesła w trzech różnych kolorach: zielony, niebieski i czerwony. Są różne rozdaje siedzisk oraz oparć dzięki czemu poziom trudności wzrasta.

Jakie są warianty rozgrywki? Na stronie rebel.pl polecany jest wariant ze zbieraniem punktów karnych. Poczytacie o tym więcej tutaj.

W przypadku większej liczby graczy można zagrać w wariant polegający na najszybszym pozbycie się swoich krzeseł. Podzielcie się równo między graczy - najciekawsza jest rozgrywka dla 3 osób. Gra polega na układaniu, każdy po sobie krzeseł tak, aby inne krzesła nie spadły.

Tylko jedno krzesło może stać na blacie, pozostałe układamy na nim. Jeśli krzesła spadną podczas ruchu danego gracza, musi on zebrać wszystkie krzesła, które spadły i wchodzą one do jego puli. Nastepny ruch należy do gracza po lewej stronie. Wygrywa osoba, która jako pierwsza pozbędzie się wszystkich krzeseł.

W tym wariancie można grać również w inny sposób. Gdy któremuś z graczy spadną krzesła to nie zabiera ich tylko odpada z rozgrywki. Wygrywa gracz, który nie pozwoli, by wieże się zawaliły.

Warto również podzielić się równą liczbą krzesełek i na czas układać wieże. Oczywiście wygrywa ten, którego "Mistykos" nie padnie z hukiem. To interesujące rozwiązanie dla tych, którzy chcą wprowadzić atmosferę tymczasowości na suto zakrapianej imprezie.

Można też - co czasem zostaje ojcu, którego dzieci znudziły się "Mistakos" samemu ułożyć wieżę z 24 krzesełek. Wydaje się to nudne? Spróbujcie! Zadanie nie należy do najłatwiejszych.

Gra "Mistykos" przeznaczona jest dla graczy od 4 do 99 lat i zdecydowanie należy do tych gier, które na stałe wpisały się w uniwersum gracza.



czwartek, 24 sierpnia 2017

Ludzkie zoo. Marek Krajewski

"Ludzkie zoo" napisane zostało przez Marka Krajewskiego w niecałe cztery miesiące. Czy jest tak dobre jak pozostałe książki z Eberhardem Mockiem w roli głównej?


Tym razem policjant z Wrocławia musi mierzyć się z odwiecznym męskim problemem, jakim jest kobieta. Jego narzeczona, Maria słyszy w nocy w swoim mieszkaniu dziwne odgłosy. Płacz dzieci miesza się z jękami kobiet. Czy to jakieś stadium schizofrenii? A może przyczyna nadużywania jakichś substancji? Eberhard Mock postanawia to zbadać.

Znalezione ślady -  skórki po bananach nie pasują do zimowego krajobrazu Breslau. Okazuje się, że one stanowią akurat najmniejszy problem w całej opowieści. Mock mierzy się z tajemnicami wrocławskich podziemi, arystokracji i oficerów tajnych służb, których (o dziwo) jest sporo w "Ludzkim zoo".

Planeta małp?


Okazuje się, że  niewiarygodny pomysł (krzyżówka małpy i człowieka), który jest jednym z głównych tematów książki nie do końca jest literacką fikcją. Krajewski, badając temat, rozbudował go do hipotezy, którą przyjmuję za prawdziwą. Zresztą po ludziach wszystkiego można się spodziewać - od przetrzymywania czarnoskórych w zoo tuż obok klatki z lwami po budowanie obozów dla uchodźców, wobec których nie ma żadnego pomysłu na ich dalsze życie.

Szczegóły sukcesu


Marek Krajewski w "Ludzkim zoo" przykłada wagę do szczegółów. Starannie dobrane cytaty rozpoczynające książkę to początek nawiązań, badań i poszukiwań, które pojawiały się w poprzednich książkach autora. Uwielbiam Eberharda Mocka zajadającego się jajecznicą, kaszanką i różnego rodzaju kiełbaskami popijanymi wódką. Wyobrażam sobie, jak ten poczciwiec przełyka kolejne wielkie kęsy posiłku zakupione w restauracji samoobsługowej, śmiejąc się w duchu z tych, którzy pędząc za modą, pragną odwiedzać francuskie knajpy.

Instagram a Mock?


Gdyby Eberhard Mock żył w XXI wieku z pewnością mógłby być blogerem modowym. Na instagramie prezentowałby swoje koszule czy buty robione na zamówienie i nowe fryzury stylizowane przez najlepszych fryzjerów Breslau. Plusem takiego blogera jest dieta, a właściwie jej brak (czytaj wyżej).

W "Ludzkim zoo" spotkamy wiele osobliwości i osobowości rozrzuconych po świecie. Wrocław - choć znów jest główną areną walki o sprawiedliwość, to ustępuje miejsca upalnej Afryce i Berlinowi, do których pokrętne losy prowadzą Eberharda Mocka.

Marek Krajewski ponoć sam wymógł na wydawnictwu przesunięcie premiery "Ludzkiego zoo". Domagali się tego czytelnicy i wierni fani profesora z Wrocławia. Wierząc lub nie tej informacji, twierdzę, że warto było przeczytać najnowszą powieść o Eberhardzie Mocku. Nie wszystko zło zostało jeszcze z jego świata zlikwidowane i pewnie wiele przed nim, czego autorowi życzę.