niedziela, 17 grudnia 2017

Diamenty - przeżyjcie wspaniałą przygodę pełną blefu i eksploracji!

Diamenty to planszówka autorstwa lana R. Moon (Ticket to Ride) i Bruno Faidutti (Cytadela). Diamenty to gra, która powinna być, obok karpia i barszczu z uszkami, obowiązkową pozycją na świątecznym stole. 

Na czym to polega?


Przyjmijmy, że kupiliście Diamenty na rebel.pl. Postanowiliście więc wyruszyć na wyprawę do Jaskini Tacora, kryjącej nie tylko kosztowności, lecz również straszliwe pułapki! To od was zależy, czy będzie odkrywać tajemnice tego strasznego miejsca zbierając po drodze cenne rubiny czy może jak typowy Polak uciekniecie do obozowiska biorąc ochłapy.

W Diamenty może grać naraz nawet osiem osób (minimum to trzy). Próbowana przeze mnie rozgrywka czteroosobowa sprawiła wszystkim radość i wciągnęła w ciąg decyzji, od których zależała wygrana.

Przebieg gry


Podczas gry zwiedzamy pięć tuneli. Na początku eksploracji odkrywamy kartę jaskini. Liczba na niej umieszczona pokazuje, ile klejnotów znajduje się w środku. Dzielimy je równo między uczestników gry, a resztę zostawcie na karcie. Teraz decydujemy, kto wyrusza w drogę, a kto zostaje w obozie dzięki kartom wyboru - penetracja lub powrót do obozu.

Ci, którzy się odważą, odsłaniają kolejną kartę i szukają dalszych skarbów. I tak przed każdą następną kartą jaskini - dopóki nie zrezygnują wszyscy gracze lub do czasu, aż będą musieli salwować się ucieczką. Gdy pierwszy raz pojawi się karta niebezpieczeństwa, nic się nie dzieje. Mam tu na myśli śmiertelną kulę, najeżoną gwoździami broń czy jadowite węże. Jednak kiedy podczas tej samej wyprawy odsłonicie taką drugą, wszyscy muszą uciekać z jaskini i tracą zebrane skarby.

Do przetrzymywania swoich rubinów i diamentów otrzymujemy dedykowane skrzynie, które w połączeniu z pionkami są dodatkową zaletą gry. Do wyboru mamy osiem postaci, które niejako naznaczają nasze działania. Czy bardziej odważni są podróżnicy? A może to płeć piękna rządzi w "Diamentach"?

"Cytadela" miała swoje zalety jednak "Diamenty" dają możliwość wzniesienia się na wyżyny gier planszowych.


sobota, 16 grudnia 2017

Forcecon 2017

Yoda Master
Drugi Zlot Fanów Gwiezdnych Wojen FORCECON 2017 okazał się wydarzeniem ... o niebo lepszym niż pierwszy zlot. I nie chodzi tu o świetny film"Ostatni Jedi" a doskonałą organizację i atmosferę, która sprawia, że wejherowska impreza może być nazywana kultową w skali kraju.


Wszystko rozpoczęło się tradycyjnie - na wejherowskim rynku przed pomnikiem Jakuba Wejhera, który tego dnia był wystylizowany na postać Lorda Vadera. Po powitaniu gości Zlotu i odegraniu Hymnu Imperium, uroczysta parada uczestników wyruszyła do Wejherowskiego Centrum Kultury, gdzie na uczestników czekało wiele atrakcji. Z racji posiadania mniejszych dzieci staliśmy w kolejce do malowania buziek, gdzie tworzono niesamowite malunki m.in. Yodę czy C3PO.

Równie niesamowite rzeczy - choć na martwym organizmie - robił Piotr Mintura, który udowodnił, że lepienie figurek z plasteliny nie odeszło do lamusa. Okazuje się, że przy pomocy paru prostych trików można stworzyć bohaterów sagi, aby na długo gościli na półce prawdziwego fana. Podczas warsztatów z plasteliny wykonano szereg świetnych postaci.

 W ogóle Forcecon to impreza, która pokazuje, że są jeszcze w Polsce ludzie z pasją i zaangażowaniem. Od Piotra Kalki - prezesa fundacji Pro Turris, który umiał znaleźć i namówić Legion 501 (szacunek dla tych zakręconych maniaków), wspominanego Minturę czy Grzegorza Chudego do aktywnego udziału w zlocie. Obrazy tego ostatniego pięknie oddają połączenie "Gwiezdnych wojen" i współczesnego świata, w którym podział na dobrą i złą stronę mocy jest coraz bardziej widoczny (i nie mam tu na myśli Jarosława Kaczyńskiego).

Kto był żądny dawki wiedzy o Gwiezdnych Wojnach nie mógł ominąć Szymona Rudźko, Grzegorza Szczepaniaka czy Jana Platy - Przechlewskiego. Szczególnie filozoficzne ujęcie pana Rudźko wydaje się ciekawe w kontekście całej wiedzy o dziele Georga Lucasa. Można było sprawdzić się w swojej wiedzy na temat "Gwiezdnych wojen" - a przyznać trzeba, że pytania do najłatwiejszych nie należały.

Przygotowana została również Strefa Gier - planszowych i komputerowych, w której każdy mógł zobaczyć, w jaki sposób Gwiezdne wojny opanowały praktycznie każdą dziedzinę rynku. Od stoiska z ubraniami (byli na Forceconie), po książki (również były), gry (jak wyżej), klocki (kocham) po spore grono przebranych mieszkańców Wejherowa. Najlepszy dla mnie był mały Lord Vader (niech moc będzie z Tobą na całe życie) oraz Leia (żonaci panowie płaczą).

Brawa należą się wolontariuszom fundacji Pro Turris - w tym także uczniom Gimnazjum im. Mikołaja Kopernika (to przy rondzie).

To co? Do zobaczenia w maju 2018 przy kolejnej premierze?




Pazur sprawiedliwości

Pamiętacie słynne owieczki, które umiały rozwiązywać kryminale zagadki? Okazuje się, że teraz zastąpiła je jedna papuga. W "Pazurze sprawiedliwości" Leonie Swann stworzyła niesamowitą zagadkę, której finał jest równie zaskakujący co wybór na premiera Mateusza Morawieckiego. 


Doktor Augustus Huff, wykładowca sławnego Uniwersytetu w Cambridge, staje przed poważnym problemem: Elliot Fairbanks, jeden z jego studentów, zginął w nieszczęśliwym wypadku. Augustus podejrzewa, że mogło to jednak być morderstwo, gdyż ofiara nie należała do najgrzeczniejszych. Dlaczego jednak morderstwo? Kto mógł czyhać na życie młodego studenta?

Augustus przy wsparciu Graya, afrykańskiej papugi żako, która należała do zmarłego studenta, wyrusza na poszukiwanie zabójcy. Augustus z początku popełnia błąd za błędem, papuga zaś okazuje się ptaszyskiem nad wyraz przemądrzałym. Okazuje się jednak, że to właśnie ona jest kluczem do rozwiązania całej zagadki. Można powiedzieć nawet, że zna mordercę jak własne upodobania do orzeszków i winogron.

Leonie Swann uczyniła głównymi bohaterami swoich opowieści zwierzęta. "Sprawiedliwość owiec" stało się klasykiem, bez którego przeczytania nie można nazwać siebie prawdziwym miłośnikiem książek. Autorka także w "Pazurze sprawiedliwości" sprawia, że papuga żako posiada zdolności na miarę Watsona, który czasem przeszkadzając i błądząc naprowadzał Holmesa na dobry trop.

Leonie Swann snuje ciekawą opowieść, z której wynika, iż czasem niemi świadkowie naszych czynów - zwierzęta - gdyby mogli mówić powiedzieliby wiele na nasz temat. 

Zachowujcie się więc dobrze bo niedługo wigilia, a wtedy zwierzęta mówią ludzkim głosem i nóż-widelec powiedzą coś  o naszych grzeszkach. Miłej lektury!


O autorce:

Leonie Swann urodziła się w 1975 roku niedaleko Monachium. Studiowała filozofię, psychologię i literaturę angielską w Monachium i Berlinie. Jej dwie pierwsze powieści "Sprawiedliwość owiec" i "Triumf owiec" od razu okazały się sensacyjnym sukcesem: obie miesiącami utrzymywały się na szczycie list bestsellerów i do tej pory zostały przetłumaczone na 25 języków.
Obecnie Leonie Swann mieszka otoczona bluszczem i glicyniami w Anglii i Berlinie

wtorek, 12 grudnia 2017

Timeline Polska rządzi!

W którym roku wybrano papieża - Polaka? Kiedy powstał Szlak Bursztynowy? W którym roku miała miejsce Konfederacja Warszawska? Kiedy powstał Zakład Narodowy im. Ossolińskich? To tylko niektóre z pytań, na jakie natraficie w grze "Timeline Polska".

Timeline Polska - co to jest?


Gra Timeline Polska należy do bestsellerowej serii gier, które podbiły cały świat, ale karty znajdujące się w tej wersji, dotyczą tylko wydarzeń z Polski. Z grą "Timeline: Polska" historia okazuje się być nie tylko ciekawa, ale wręcz fascynująca.


Zasady gry Timeline Polska


Na początku gry gracze otrzymują taką samą liczbę kart reprezentujących różne wydarzenia z naszej historii. Ilustracje, których autorką jest Agnieszka Dąbrowiecka są mocnym atutem Timeline Polska - widać, że w połączeniu z konsultacją historyczną z Łukaszem Wllińskim tworzą mieszankę wybuchową.

Rozpoczynając rozgrywkę wyciągamy z talii jedną losową kartę kładąc ją na stole, tak aby był widoczna strona z datą. Może to być na przykład wspomniany już wybór Polaka na Papieża, strajk w Stoczni Gdańskiej,  wynalezienie Melexa, powstanie komputera K-202 czy ważne odkrycie naukowe.

Pierwszy gracz wybiera jedną ze swoich kart i umieszcza ją przed lub za kartą na stole w zależności od tego czy uważa, że miało miejsce przed lub po. Przykładowo premiera "Dziadów" Kazimierza Dejmka jest łatwa do "ułożenia" gdy będziemy mieli bitwę pod Legnicą.  Teraz na stole mamy dwie karty a kolejny gracz ma ... utrudnione zadanie. Oprócz okresu przed i po pierwszej karcie ma do wyboru także czas pomiędzy. Pierwsza audycja radia Wolna Europa czy wynalezienie spinacza biurowego są już trudniejsze do ułożenia.

Jakie trudności napotkamy?


A gdy na stole leży już kilkanaście kart?  Powstanie portu w Gdyni, zamach na Gabriela Narutowicza czy powstanie fabryki Wedel trzeba ułożyć na linii czasu w odpowiednim miejscu. No cóż to już prawdziwe wyzwanie! W przypadku błędu tracisz kartę, którą próbowałeś dołożyć i dociągasz nową!

Grę wygra ten z graczy, który jako pierwszy pozbędzie się wszystkich swoich kart.

Czy chronogia w Timeline Polska jest ważna?


Najlepsze jest to, że do dobrej zabawy nie potrzeba wcale znać dat! Wiedza ogólna i wyczucie w zupełności wystarczą, aby większość kluczowych momentów w naszej historii umiejscowić w ich chronologicznym położeniu.

Świetnie nadaje się też jako gra edukacyjna, gdyż dzięki rozgrywce możemy poznać chronologię wydarzeń, co porządkuje wiedzę o znanym nam świecie i naszej historii. W przypadku reform edukacji - przeszłych i przyszłych - to panaceum na dyletanctwo i brak zainteresowania historią młodzieży.

Vivat Rebel, vivat Timeline Polska!

A Ty w co będziesz grać w święta?


piątek, 8 grudnia 2017

Śpiące królewny. Stephen King (recenzja)

Stephen King coraz częściej potrzebuje pomocy w tworzeniu kolejnych niesamowitych opowieści. Po "Pudełku z guzikami Gwendy" tym razem pomocną dłoń, a właściwie pióro, wyciągnął Owen King - mniej utalentowany syn sławnego ojca w powieści "Śpiące królewny". Jak wyszło?

Mała fabryka mety


"Śpiące królewny" to przede wszystkim nie horror a opowieść z pogranicza fantasy. Kobiety przeniesione do raju dla płci pięknej, w którym mogą rozpocząć nowe życie, biegające ranne lisy i tygrysy, których wizja potęgowana jest sporą fabryką metaamfetaminy dla wielu są połączeniem wybuchowym.

Skąd kobiecy raj i jak dostają się tam kobiety? Otóż po zapadnięciu w sen z ich ciała wyłaniają się setki nitek, które owijają je w kokony. "Śpiące królewny" śnią snem twardym ale gdy tylko ktoś spróbuje je obudzić dzieją się rzeczy, jakie znamy ze "Smętarza dla zwierzaków". Na dodatek pojawia się Evie, która podobnie do Karmazynowego Króla próbuje rządzić i dzielić w świecie pogrążającym się w chaosie.

Kobiety niezastąpione?


Kilkaset stron opowieści Stephena i Owena Kinga próbującej kreować mit kobiet nie zbliża się do poziomu "Pana Mercedesa", "Lśnienia" czy nawet "Gry Gerlada"  jednak sprawia, że czytelnik w "Śpiących królewnach" znajdzie okruszki dobrego Kinga. Chodzi mi tu przede wszystkim o ocenę współczesności prezentowaną przez kolejnych bohaterów - zarówno tych złych jak i dobrych. Pojawia się polityka Donalda Trumpa, światowe niepokoje i lęki szarych ludzi z USA.


"Śpiące królewny" dzieją się w małym mieście w Appalachach, gdzie największym pracodawcą jest więzienie kobiece. Kingowie postarali się o jak najlepszą prezentację miejsca akcji - więzienia dla kobiet - i z tego powodu spotykali się i odwiedzali miejsca, które stały się inspiracją dla całej kilkusetstronicowej opowieści.

Świat bez kobiet


Kobiety rządzą światem? Wizja bez kobiet w "Śpiących królewnach" pokazuje, że bez płci piękniej zostaniemy na lodzie nie tylko z jedzeniem z zamrażalnika i brakiem seksu ale koniec końców i tak siebie powybijamy nawzajem. Nie zniesiemy unoszącego się w powietrzu nadmiaru testosteronu a rodzić się nie nauczymy.

#metoo


Jaki wniosek płynie z lektury śpiących ślicznotek? Kingowie zdają się mówić - bądźcie dobrzy dla swoich kobiet i bez #metoo tu.


Nie warto, no chyba, że macie argumenty przemawiające za :)




niedziela, 3 grudnia 2017

Atlas kotów i Jarosław Kaczyński

Jak zrobić dobrą reklamę książki, której autorami nie są Deynn i Majewski a i temat nie należy do Top 100? Zrobić zdjęcie prezesowi Jarosławowi Kaczyńskiemu podczas czytania "Atlasu kotów".


Słynny atlas czytany na sejmowej sali przez Jarosława Kaczyńskiego został wylicytowany za ponad 20 tysięcy złotych. Mieć taką książkę z podpisem prezesa - bezcenne. Okazuje się także, że są w Polsce ludzie, których stać na wydanie takiej kwoty za kieszonkowy poradnik dla każdego prawdziwego Polaka. Dostępny w kioskach po 9,99 zł.

Koty interesują od niedawna nasz naród bardziej niż losy smutnych sąsiadów, głodnych krewnych czy chorych znajomych. "Atlas kotów" i koty właśnie zmieniły narrację w mediach - przykładem ostatnia reforma sądów i ... dyskusja o tym, kto co w ławach sejmowych czyta. Nawiasem mówiąc gdyby w każdej innej robocie ktoś chciałby poczytać sobie coś zamiast pracować dostałby soczystego kopa w dupę. Ale w Polsce są Prawa i prawa obok Sprawiedliwości i sprawiedliwości - w ogóle to taki mamy klimat.

Wracając do książki - Alicja i Robert Szewczykowie - autorzy tekstu w "Atlasie kotów" prezentują czytelnikowi większość gatunków z rodziny kotowatych. Od A do Z możemy wczuć się w osobę Prezesa, który czytał o rysiu rudym, serwalu sawannowym czy kocie orientalnym podczas gdy opozycja głosiła upadek państwa polskiego i zagrabienie tak zwanego systemu sądownictwa w Polsce.

Siedząc wygodnie w fotelu możemy zastanawiać się, czy Jarosław Kaczyński czytając o kocie perskim i jego udziale w felinoterapii myślał, by taki pomysł podrzucić Ryszardowi Petru na kontuzjowane kolano. A może ryś kanadyjski był inspiracją dla wzmocnienia wschodniej flanki i pilnowania rewirów łowieckich w Puszczy Białowieskiej?

Okazuje się, że taki "Atlas kotów" to studnia bez dna - inspiracji na prawie każdy dzień roku. Kot somalijski, york czekoladowy japoński bobtail to ekstraklasa, przy której nasz swojski mruczek i coaching to mały miki.

I w tym wszystkim tylko nas żal, że my - "barany" - znów klikniemy w taką reklamę książki na tvn24.pl czy radiomaryja.pl i będziemy zadowoleni, że jest śmiesznie i straszno. "Widz w Polsce wybaczy wiele, bardzo wiele. Ale jednego nigdy, przenigdy nie wybaczy- tego, że go potraktujemy poważnie […]. Ludzie nie są tacy głupi jak nam się wydaje, są dużo głupsi… […]" (cytat za Tomasz Lis).






Pudełko z guzikami Gwendy - Stephen King

"Pudełko z guzikami Gwendy" to opowiadanie, które wróciło mi wiarę w pomysły pisarskie Stephena Kinga. Nawet jeśli zakończenie napisał kto inny (Richard Chizmar).


Opowieść zaczyna się w 1974 roku na Schodach Samobójców w Castle Rock. 12-letnia Gwendy Peterson wbiegała na szczyt wzgórza by zgubić zbędne kilogramy. Tak, by w gimnazjum nikt już nie przezywał jej goodyear. Nie wiedziała, że tego dnia spotka jegomościa w czarnym kapeluszu z tajemniczym pudełkiem mogącym zmienić jej życie i ... losy całego świata.

Castle Rock to miasteczko, które wymyślił Stephen King. Położone jest około 45 km od Norway i 30 km od Brigton. Niedaleko miasta znajduje się więzienie z "Skazanych na Shawshank". To właśnie w Castle Rock grasował wściekły bernardyn z "Cujo". To tu czytelnik miał okazję poznać siłę "Mrocznej połowy". Stephen King w Castle Rock umieścił akcję "Martwej strefy" oraz "Sklepiku z marzeniami". W "Grze Geralda" również znajdziemy nawiązania do tego miejsca.

"Pudełko z guzikami Gwendy" sprawia, że czytelnik przypomina sobie te opowieści. Magia miejsca sprawia, że nawet człowiek w czarnym kapeluszu nie jest kimś wyjątkowym - on po prostu jest integralną częścią Castle Rock, które pokazuje nam to, czego się tak naprawdę boimy i czego pragnie ciemna strona naszej duszy.

Przecież każdy z nas chciałby mieć wpływ na rzeczywistość i jednym naciśnięciem guzika zmieniać świat - niekoniecznie na lepsze. Ot, gdy ktoś porządnie wkurzy, urazi czy zrobi krzywdę dotykamy czerwonego czy czarnego przycisku i ... Koniec problemów?

Człowiek w czarnym kapeluszu to zupełnie przeciwieństwo Lelanda Gaunta ze "Sklepiku z marzeniami". Sprzedając bowiem rzeczy, o których marzyli mieszkańcy Castle Rock sprawiał, że ludzie zaspokajali swoje pragnienia czyniąc jednocześnie zło innym. Wiemy, że doprowadziło to do tragedii. A jak jest w "Pudełku z guzikami Gwendy"?

Stephen King po raz kolejny udowadnia, że umie straszyć korzystając z potężnego wachlarza swoich strachów, psychologii i ogromnego doświadczenia.

Kingofani widzieliby "Pudełko z guzikami Gwendy" w kolejnym zbiorze opowiadań. Zwracają uwagę na fakt, że Stephen nigdy nie pisał tak krótkich książek i to w dodatku z pomocą współautora. Życie jest jednak nieubłagalne i niektórych rzeczy nie da się oszukać.  No chyba, że ma się "Pudełko z guzikami Gwendy". Kiedy Ty zdecydujesz się wcisnąć odpowiedni guzik?