niedziela, 17 marca 2019

Trzynasty dzień tygodnia. Ryszard Ćwirlej

Trzynasty dzień tygodnia

W nocy z 12 na 13 grudnia 1981 roku wprowadzono w Polsce Stan Wojenny. Ryszard Ćwirlej świetnie wykorzystał tamten czas w "Trzynastym dniu tygodnia" - opowieści, w której zbrodnia miesza się z polityką i dużą dawką humoru.


W nocy z 12 na 13 grudnia grupa milicjantów, w której znajduje się dobrze znany czytelnikom prozy Ryszarda Ćwirleja - Mirek Brodziak, zostaje wysłana do jednego z działaczy Solidarności celem aresztowania. Niby wszystko idzie w porządku jednak w mieszkaniu obok znaleziony zostaje zamordowany człowiek. Chwilę później okazuje się, że w innej części Poznania kolejna ofiara została zabita strzałem w serce.

Co ma wspólnego ta dwójka ze sobą i Solidarnością? Czemu sprawą tak intensywnie interesuje się Służba Bezpieczeństwa? Dlaczego chorąży Teofil Olkiewicz nie może kupić jak normalny człowiek wódki?

"Trzynasty dzień tygodnia" to opowieść, w której czytelnik znajdzie wszystkie mocne strony prozy Ryszarda Ćwirleja. Poznańska gwara, topografia miasta i okolic oraz humor sytuacyjny i postać Teofila Olkiewicza sprawiają, że ta i pozostałe książki Ćwirleja są zawsze na topie.

W "Trzynastym dniu tygodnia" dowiadujemy się więcej na temat początków pracy w milicji Mirka Brodziaka, który pierwsze kroki w służbie stawiał właśnie w Stanie Wojennym. Również przeszłość Teofila Olkiewicza - byłego funkcjonariusza SB jest bardzo ciekawa i wyjaśnia wiele sytuacji z innych opowieści o milicjantach z Poznania autorstwa Ćwirleja.

Solidarność i jej działacze w tej opowieści to również bardziej grupa humorystyczna niż poważni panowie walczący o demokrację. Autor "Trzynastego dnia tygodnia" słusznie pokazuje zwykłych obywateli niezwiązanych ze związkami, którzy pociągnęli zmiany w historii wspierając opozycjonistów i obalając system.

"Trzynasty dzień tygodnia" to ciekawa literatura i świetna lekcja historii.


sobota, 9 marca 2019

Krótki kurs uważności

Sztuka dobrego życia

Czujesz, że marnujesz czas? Nie wiesz jak podejmować decyzje? Być może nie ćwiczysz uważności pozwalającej na unikanie błędów w wielu dziedzinach życia.


Uwaga, czas i pieniądze - to według Rolfa Dobellego - trzy najważniejsze zasoby. Wielu powie, że pieniądze nie są najważniejsze. Fakt! Nawet jednak czas wydający się cennym zasobem nim nie jest. Uwaga pozwala osiągnąć spokój jeśli jest używana w odpowiedni sposób.

Rolf Dobelly zwraca uwagę :)  na fakt, iż należy unikać darmowych treści. Wszystkie filmy, teledyski czy fotografie sprawiają, że człowiek przestaje być skupiony na tym, czego chce i zaczyna odchodzić w rejony, które go rozpraszają.

Podobnie rzecz ma się z czytaniem (sic!) tekstów w internecie. Wypełnione hiperlinkami treści nie pozwalają człowiekowi zapoznać się z istotą rzeczy i uwaga odchodzi w większości przypadków gdzie indziej. Wydaje się, że najlepsze w ćwiczeniu uwagi i pogłębianiu wiedzy jest korzystanie z klasycznej, drukowanej książki.

Uwagę, jaką poświęcasz właśnie na czytanie tej treści nie poświęcasz osobie, która jest w pobliżu. To samo dotyczy namiętnego przeglądania Facebooka, Instagrama czy bardzo popularnego ostatnio Tik Toka. Co wybierasz? Uwagę w relacji czy życie w wirtualnej rzeczywistości?

Rolf Dobelly zwraca uwagę również na fakt, iż namiętne korzystanie z mediów społecznościowych wypełnionych treściami reklamowymi - udostępnianymi przez Twoich idoli czy przyjaciół sprawiają, że przechodzisz do pozycji słabości. Wiadomo, że lepiej będzie działać z pozycji siły pozwalającej wybierać to, co dla nas najlepsze.

Autor "Sztuki dobrego życia" za główny cel :) uważa wyznaczanie sobie celów osiągalnych nawet jeśli czasem poprzeczka podniesiona jest bardzo wysoko. Nie trzeba poświęcać uwagi na to, co aktualnie modne do osiągania (kariera, crossfit, joga) ale na to, czego naprawdę pragniemy.

A żeby to wiedzieć warto ćwiczyć się w uważności.

Resztę złotych myśli znajdziecie w książce "Sztuka dobrego życia" Rolfa Dobellego.



Czarna wołga. Kryminalna historia PRL

Czarna wołga

Legenda o czarnej wołdze, która poruszała się porywając grzeczne i niegrzeczne dzieci rozpalała wyobraźnię ludzi w Polsce Ludowej. Jednak jak to zwykle w życiu bywa - rzeczywistość PRL-u była bardziej krwawa niż prezentowała to propaganda.



Porwania dzieci, napady i brutalne zabójstwa, osławieni zbrodniarze i najgłośniejsze procesy sądowe, kradzieże dzieł sztuki i fałszerstwa pieniędzy na niewyobrażalną dziś skalę.  To tylko niektóre ze spraw opisywanych w "Czarnej wołdze".

Przemysław Semczuk opowiada nam historie mrożące krew w żyłach. Kto spodziewałby się, że profesor medycyny będzie chciał upozorować śmierć żony trując ją i niedopuszczając do sekcji zwłok. Inny zaś uczony w piśmie i naukach - niejaki prof. Tarwid otruł małżonkę podając jej środki przeciwbólowe celowo pomylone z cyjankiem. Przypadek? Nie sądzę.

Trudno wyobrazić sobie tragedię rodziców dzieci kieleckich, które zginęły przysypane tonami piasku. Poszukiwania mające wiele wątków - od porwania przez czarną wołgę poprzez siatkę pedofilów przyniosły szokujący finał. Jak poradzili sobie z tą stratą rodzice? Tylko Bóg raczy wiedzieć.

Kryminalna historia PRL, którą prezentuje Przemysław Semczuk to trzymająca w napięciu opowieść o wydarzeniach, które paraliżowały opinię publiczną. Ale także o tych, o których społeczeństwo miało się nigdy nie dowiedzieć. Jak choćby kradzież całego arsenału broni z jednej z komend czy szaleńcu, który chciał otruć mieszkańców pewnego miasta.

Autor "Czarnej wołgi" oprócz samych historii próbuje dowiedzieć się, jaki los spotkał ludzi, którzy wtedy byli w centrum tych wydarzeń. Jego dziennikarskie śledztwo jest fascynujące - podobnie jak sposób, w jaki podchodzą ludzie do tamtych dni. Wszystkie są zaskakujące i potwierdzające myśl, iż czas leczy rany. Czasami...


Gdyby historii uczył mnie Semczuk pewnie natchniony przez świetnego nauczyciela zgłębiałbym takie historie. Uczył mnie jednak kto inny i jak na razie zostaje mi tylko autor "Czarnej wołgi" i jego kolejne - równie pasjonujące opowieści.


wtorek, 5 marca 2019

17 podniebnych koszmarów. Stephen King

17 podniebnych koszmarów

Czy wszyscy boją się latać? Od czasów Ikara podróżowanie w niebie osiągnęło wysoki poziom technologiczny jednak strach przed byciem w przestworzach jest dość powszechny. Czemu więc na jego bazie nie zebrać najlepszych opowiadań grozy tyczących się właśnie tej dziedziny życia?


Stephen King wraz z pisarzem a jednocześnie skrupulatnym badaczem twórczości autora "To" - Bevem Vincentem zebrali "17 podniebnych koszmarów" pokazujących grozę, jaka czeka na nas w niebie. Jeśli więc boicie się latać - ta książka sprawi, że ... będziecie bać się jeszcze bardziej. Jeśli zaś należycie do grupy, dla której podróż samolotem to betka ... nadal będziecie do niej należeć.


Stephen King nie znosi latać. Choć jego opowiadanie jak i charakterystyczne luźne przedmowy do każdego z opowiadań mogłyby temu przeczyć. Autor "Carrie", który przeżył straszliwy wypadek samochodowy wspomina o chwilach grozy (prawdopodobnie po raz pierwszy) przeżytych podczas jednego z lotów samolotem. Jego wybór na stanowisko głównego machera w antologii jest więc oczywisty.

Teksty takich autorów jak Richard Matheson, Ray Bradbury, Roald Dahl, Dan Simmons sprawiają, że zbiór "17 podniebnych koszmarów" jest, jak ujmuje to King, "idealną lekturą do samolotu, zwłaszcza podchodzącego do lądowania podczas burzy nawet jeśli siedzicie bezpiecznie na ziemi, lepiej mocno zapnijcie pasy".

Znów blyszczy gwiazda Joe Hilla (syna Stephena) , który wbrew ojcu pisze wolniej i nie puszcza kolejnych książek z szybkością maszyny do robienia baniek. Zaskoczył mnie miło Bev Vincent, który napisał bardzo dobre opowiadanie grozy. Także Dan Simmons robi wrażenie na człowieku stroniącym od podróży samolotem.

Temat samolotów od 2010 roku sprawił, że w Polsce jest wielu "ekspertów" od podniebnych podróży. Dzięki Kingowi i Vincentowi można do tematu podejść od zupełnie innej strony i jednocześnie trochę się przestraszyć.

poniedziałek, 4 marca 2019

Już nikogo nie słychać. Ryszard Ćwirlej

Już nikogo nie słychać

Katarzyna Bonda w jednym z wywiadów pytana o Ryszarda Ćwirleja powiedziała, że to "pisarz klasy światowej". Szkoda, że ten świat jest za mały dla geniusza kryminału milicyjnego i poznańskiego. "Już nikogo nie słychać" to przykład tego drugiego gatunku.



Mamy listopad roku pańskiego 1926. W Poznaniu krążą pogłoski o spodziewanej wizycie Piłsudskiego. Nad bezpieczeństwem Marszałka ma czuwać komisarz Antoni Fischer. Jednak napięta po przewrocie majowym atmosfera w kraju, narastające nastroje antysemickie oraz ciągle ścierający się bolszewicy i narodowcy nie ułatwiają komisarzowi zadania.


Na domiar złego w mieście dochodzi do zbrodni. Młody praktykant znajduje ciało zastrzelonego właściciela zakładu pogrzebowego, Alojzego Kaczmarkiewicza. Jego siostrzeniec Anastazy Olkiewicz, zasłużony w czasie wojny bolszewickiej przodownik policji, za punkt honoru stawia sobie złapanie zabójcy. Niedługo potem, w podobny sposób, ginie działacz partii narodowej, mecenas Olgierd Witecki. Fischer nie ma ani chwili do stracenia, jak najszybciej musi znaleźć groźnego zabójcę. W tym wszystkim próbuje pomóc mu Anastazy Olkiewicz - dziadek dobrze znanego czytelnikom prozy Ryszarda Ćwirleja - Teofila Olkiewicza.

Ryszard Ćwirlej w "Już nikogo nie słychać" prezentuje czytelnikowi jakość pisarstwa, która jest jak powiew świeżego powietrza. Starając się trzymać historycznego tła autor tworzy opowieść, która mogła się wydarzyć tam i wtedy. Dodając do tego poznańską gwarę, język niemiecki i garść szczegółów z epoki umieszczonych obok kryminalnej zagadki mamy zapewnione godziny świetnej rozrywki.

Czytelnicy tęskniący na Teofilem Olkiewiczem w osobie dziadka Anastazego odnajdą to wszystko, za co pokochali tego pierwszego. Jowialny i będący zawsze w świetnym humorze dziadek sprawia, że "Już nikogo nie słychać" to również fragmenty doskonałej komedii sytuacyjnej.

Choć "Już nikogo nie słychać" to trzecia część serii o Antonim Fischerze ja czytałem ją jako pierwszą. Nie żałuję i już sięgam po kolejne tomy opowieści, które tylko potwierdzają klasę Ryszarda Ćwirleja - pisarza wielkiego kalibru.




niedziela, 3 marca 2019

Polska odwraca oczy. Justyna Kopińska

Polska odwraca oczy. Justyna Kopińska

Zbiór reportaży Justyny Kopińskiej „Polska odwraca oczy” to opowieści o najważniejszych niewyjaśnionych sprawach ostatnich lat. Mariusz Trynkiewicz, wójt, który byłgangsterem czy inne sprawy sprawiają, że włos jeży się na głowie.


– Zawsze chciałam być policjantką śledczą – mówi Kopińska. – Odkrywać ukryte sprawy dotyczące przemocy dotykającej bezbronnych ludzi. Dziś robię to przez dziennikarstwo. Te słowa Justyny Kopińskiej zdecydowanie opisuje "Polskę odwracającą oczy".

Autorka nie odpuszcza spraw, które przestały być medialne. Kiedy zgasły światła fleszy i odjechały kamery, ofiary zostały pozostawione same sobie. Co się z nimi dzieje? Jak się czują? Czy rzeczywiście oprawcy ponieśli karę, a ofiary dostały zadośćuczynienie?

W książce jest więc reportaż o dręczonych pacjentach szpitala psychiatrycznego w Starogardzie Gdańskim („Oddział chorych ze strachu”), z którego wynika, że pani ordynator do dzisiaj większej kary za mobbing i prześladowanie pacjentów nie poniosła.  Szokuje informacja, że w Polsce czasem jest tak, iż zaginionych nie za bardzo opłaca się szukać bo ... to psuje tak ważne dla Policji statystki. Lepiej jechać do sprawy pewnych niż zajmować się rzeczami z góry nierozwiązanymi.

Z reportaży Kopińskiej wyłania się obraz nieskutecznego wymiaru sprawiedliwości i ludzi pozostawionych z poczuciem krzywdy. Kobieta, która ujawniła zachowania wójta, którego zachowanie przypomina gangsterskie zagrywki musiała opuścić miasto, w którym mieszkała. Leczy się u psychologa ledwo wiążąc koniec z końcem.  Wszyscy odwrócili od niej oczy.

Obecna żona Mariusza Trynkiewicza odwróciła oczy od zbrodni przez niego dokonanej. Dla niej to mężczyzna prawie idealny - którego przez lata szukała bezskutecznie. Kiedy opowiada o Mariuszu Trynkiewczu trudno znaleźć w nim wyrachowanego zbrodniarza.

Reportaże Justyny Kopinskiej niestety potwierdzają słynne polskie, negatywne nastawienie do instytucji oraz potęgują tą nieufność do drugiego człowieka. Bo przecież każdy czyha, by bliźniego okraść, zabić czy wciągnąć go w wir niewyjaśnionych spraw.

Szkoda, że ta Polska tak wygląda. Można mieć jednak nadzieję, że są ludzie mający siłę walczyć o lepszą Polskę, w której nikt nie odwraca oczu tylko patrzy prawdzie prosto w oczy.

Uno czyli karcianka nie do pobicia

Uno - najlepsza karcianka na rynku

UNO to amerykańska gra karciana, zbliżona koncepcyjnie do makao. Do gry w UNO używa się specjalnej talii kart, którą możemy rozdać nawet 10 uczestnikom. Co w tej grze jest takiego szczególnego? Pozornie nic jednak jeśli poznamy zasady i rozegramy choć jedną partię zrozumiemy fenomen i poczujemy fan UNO.


Gra została stworzona w 1971 roku przez Merle'a Robbinsa, a obecnie jest sprzedawana przez firmę Mattel. Jest również sprzedawana na smartfony z systemem Android, iOS, konsolę Xbox 360, Xbox One, PSP, PlayStation 4 i PlayStation 3.

W talii mamy 108 kart. Wśród nich wyróżniamy 19 kart tradycyjnych - numerowanych od 1 do 9 w kolorach zielonym, czerwonym, żółtym i niebieskim oraz karty funkcyjne - postoju, zmiany kierunku, kart "weź 2", kart "weź 4" oraz karty zmiany koloru.

Możemy grać według różnych scenariuszy. Najprostszy zakłada, że każdy z graczy dostaje po 5 kart. Gra toczy się do momentu, w którym jedna z osób pozbędzie się kart krzycząc najpierw "uno" - kładąc przedostatnią kartę ze swojej ręki a potem ostatnią "po unie".

Wersja kolejna polega na liczeniu punktów. Standardowo gra się do 500 zdobytych oczek.Punkty są przyznawane graczowi, który pozbędzie się w danym rozdaniu wszystkich swoich kart z ręki zanim uczynią to przeciwnicy. Gracz, któremu się to uda otrzymuje punkty za karty, z którymi zostali na ręku jego przeciwnicy.

W trakcie każdej z rozgrywek kartami dodatkowymi (postoju, zmiany kierunku, kart "weź 2", kart "weź 4" oraz karty zmiany koloru) utrudniamy przeciwnikowi ruchy co powoduje, że gra jest jeszcze bardziej ekscytująca i wymaga przyjęcia określonej taktyki.

"Uno" to najlepsza propozycja karcianki na rynku.