piątek, 13 października 2017

Początek. Dan Brown

Najwyższy krzyż świata znajduje się w Hiszpanii. Wzniesiony na szczycie góry dwanaście kilometrów od Escorialu, masywny betonowy krzyż strzela w powietrze z oszałamiającą wysokością stu pięćdziesięciu metrów i widać go z odległości ponad trzydziestu kilometrów.


To tylko jeden z ciekawych opisów zabytków Hiszpanii, która teraz gości profesora Roberta Langdona i resztę bohaterów "Początku" Dana Browna.

"Mroczne religie w dal odeszły i rządzi słodka nauka" napisał William Blake i dał Danowi Brownowi pomysł na "Początek". Nowa powieść autora "Kodu da Vinci" rozpoczyna się właśnie Parlamentem Religii, który wysłuchuje kontrowersyjnego naukowca - Edmonda Kirscha wieszczącego koniec wszelakich wierzeń, bogów i magii.

Naukowiec chce zakomunikować tą informację światu podczas specjalnej konferencji prasowej. Jego (i nasz) dobry znajomy Robert Langdon ma również odegrać w tym pierwszoplanową rolę. Przecież człowiek, który tyle lat badał symbolikę i wierzenia ludzi również nie jest gorliwym wyznawcą jakiegokolwiek Boga i zgodzić się musi na wizję świata bez religii.

Wszystko bierze w łeb, gdy wysłannik jednej z tych "religijnych" organizacji zabija boga nauki Kirscha. Do akcji wkroczyć musi (chcąc - nie chcąc) Robert Langdon wraz z przyszłą królową Hiszpanii. Przy pomocy nowych technologii próbują ratować świat przed zagładą.

Czego dowiadujemy się z "Początku"? Otóż eksperyment jednego z amerykańskich naukowców udowodnił, że życie może rozwijać się bez boskiej ingerencji - w "bulionie pierwotnym". Edmond Kirsch dzięki połączeniu wielu osiągnięć nauki twierdzi, że ludzka rasa zostanie wchłonięta przez coś nowego. Stanie się to za kilka czy kilkadziesiąt lat. "Botoks" Vegi nie podoba się ze względu na ilość aborcji i brak lekarskich rezydentów - Brown z kolei poszedł w wizje, które nie mają nic wspólnego z tym, co przyniosło mu sukces.

Dan Brown w poprzednich przygodach profesora Langdona prowadził akcję tak, że człowiek czuł niedosyt po przeczytaniu książki. Tak było z "Kodem da Vinci", słabszą "Cyfrową twierdzą" czy "Inferno". "Początek" to totalna porażka i pewny koniec przygód ciekawej postaci jaką bez wątpienia jest  Robert Langdon.

Walka wierzących z niewierzącymi, spiski na królewskim dworze czy religijne sekty ścigają się z naukowcami spoglądającymi na świat z różnych perspektyw. Wizja apokalipsy i wchłaniania ludzi bardziej śmieszy niż zmusza do refleksji. Nowe technologie pożarły książkę Browna, bo co rusz natrafimy w "Początku" na fragmenty maili, artykułów czy sms-ów.

Być może moja niechęć wynika z antypatii do hiszpańskich krajobrazów i tematów. Mając Paryż z "Kodu da Vinci" w pamięci nawet Barcelona, Madryt i Valencia w jednym nie są dla mnie w żadnym stopniu atrakcyjne.

A  miało być tak pięknie.


wtorek, 10 października 2017

Jankeski fajter czyli ktoś, kto nie boi się niczego

Tęskniliście za Eduardo Mendozą i Dorotą Masłowską? Już nie musicie - Aura Xilonen zapełnia księgarskie połki "Jankeskim fajterem" - mieszanką, po której przeczytaniu życie wygląda zupełnie inaczej i nie dopada nas kac.



Głównym bohaterem opowieści jest Liborio – nielegalny meksykański imigrant w Stanach Zjednoczonych. Żyje z dnia na dzień, pracując w podrzędnej księgarni z chiefem i jego żoną. Jedyne, co umie, to szybko biegać i wyprowadzać piekielnie mocne ciosy. I z braku lepszego zajęcia – czyta wszystko, co popadnie. Klasyka miesza się z literaturą współczesną, proza z poejzą i dramatem.

Pewnego dnia postanawia zachować się jak prawdziwy dżentelem i staje w obronie pięknej kobiety. To wydarzenie - uwiecznione przez przypadkowych widzów sprawia, że Liborio zmienia swoje życie o 180 stopni. Zostaje wykorzystana jego ponadludzka odporność oraz charakter, który co rusz sprawia, że Liborio ma problemy.

Autorka wychodząc od jednego wydarzenia pokazuje szereg problemów nielegalnego imigranta w Stanach Zjednoczonych. Wyobrażam sobie, że autorka bazując na doświadczeniach i zwierzeniach osób jej bliskich.

Mocną stroną książki są dialogi. Budowane na bazie amerykańskiego, hiszpańskiego i meksykańskiego stanowią nie lada wyzwanie dla tłumacza. Efekt jest jednak piorunujący i fascynujący - czasem człowiek ma problemy z rozumieniem i zapamiętaniem co lepszych kawałków. Nikt nie powiedział jednak, że czytanie należy do rozrywek lekkich, łatwych i przyjemnych.

"Janeksi fajter" to dla mnie powieść łotrzykowska. Główny bohater wywodzi się z mieszczańskich nizin społecznych - tu jest imigrantem. Jest inteligentny i obrotny, a równocześnie za nic ma powszechnie przyjęte obyczaje bo ich nie zna i nie rozumie. Liborio to cwaniak i zawadiaka. Na swojej drodze życiowej przeżywa wiele barwnych i często nieprawdopodobnych przygód. Nieraz wpada przy tym w poważne tarapaty, wynikające najczęściej z zetknięcia się jego awanturniczej natury z kulturą życia różnych grup społecznych. Nie ma wpływu na otaczające go wydarzenia, ale doskonale potrafi wyjść cało nawet z największych opresji.

Tęsknicie za dobrym wojakiem Szwejkiem? Albo historią życia Toma Jonesa? "Jankeski fajter" taki jest. Czy warto? Zdecydowanie!



AURA XILONEN (1995) przebojem wdarła się na literacką scenę. Za Jankeskiego fajtera zdobyła nagrodę Premio Mauricio Achar 2015. Do tej pory prawa do jej debiutanckiej książki sprzedano w USA, Holandii, we Włoszech, Francji i w Niemczech. Studiuje na Uniwersytecie w Puebli (Meksyk), interesuje się reżyserią filmową.

Marek i czaszka jaguara

Nie zdawałem sobie sprawy, że książka autorstwa Marka Kamińskiego i Katarzyny Stachowicz - Gacek skierowana do dzieci - może łączyć pokolenia.

"Marek i czaszka jaguara" - bo o tej książce mowa to opowieść, w której każdy - mały i duży - znajdzie coś dla siebie. Moi synowie z wypiekami na twarzy słuchali opowieści o kolejnych przygodach Marka mierzącego się z zadaniem, jakie postawiła przed nim pani od historii, rodzice oraz wujek - Orinoko. Ja z kolei w "Czaszce jaguara" znalazłem klimat rodem z opowieści Tonego Halika, który z małym dzieckiem przemierzał Amerykę Łacińską. Wspomnieć należy tu krótko widoczne - choć klimatyczne - Trójmiasto z Gdynią Redłowem na czele.

Marek Kamiński i Katarzyna Stachowicz - Gacek stworzyli ciekawy duet, który uzupełnił się idealnie. Zdobywca obu biegunów tworzył zapewne wierne opisy Meksyku i odwiedzanych przez bohaterów miejsc i oglądanych zabytków. Oczyma wyobraźni bez problemu odtwarzamy Mexico City czy Grupę Tysiąca Kolumn. Polarnik służył zapewne wiedzą, gdy trzeba było opisać zwyczaje tam panujące oraz tworzyć ciekawych bohaterów posiadających ten nieokiełznany temperament.

Katarzyna Stachowicz - Gacek to z kolei reżyserka całej otoczki i detali, na które natykamy się w książce. Jako współautorka scenariusza do fenomenalnego filmu "Za niebieskimi drzwiami" potrafiła w "Marku i czaszce jaguara" stworzyć klimat młodzieńczej przygody i sprawić, by czytelnik do końca nie był pewien kto zwycięży. Wiele jest bowiem momentów, gdy źli ludzie są już prawie w posiadaniu tajemniczej kuli.

No właśnie - o czym jest "Marek i czaszka jaguara"? Marek - mieszkaniec Trójmiasta i główny bohater opowieści musi mierzyć się z wyzwaniem, o jakim nigdy nie śnił. Podróż do Ameryki Łacińskiej z wujkiem Orinoko okazuje się początkiem najlepszej przygody w życiu.

Najgorszą sprawą nie jest teraz jego wiecznie płacząca, młodsza siostra a siły, które swoją historią sięgają czasów Majów. Poza tym okazuje się, że nawet chłopak, który nie uważa się za wojownika i szkolnego celebrytę ma w sobie potężną moc, którą uwolni podczas swojej wyprawy do Meksyku.

Doskonała książka, która powinna doczekać się swojej kontynuacji. Przecież Meksyk to dobry początek? Nieprawdaż?


Część dochodu ze sprzedaży książki wspiera działalność Fundacji Marka Kamińskiego, która pomaga chorym dzieciom i młodzieży w pokonywaniu barier i realizacji marzeń.

niedziela, 8 października 2017

Brat Albert. Biografia

Wyobraźcie sobie Państwo, że kiedyś krakowski Kazimierz był miejscem dla "opuchlaków", żebraków, złodziei i wszystkich, którzy nie mieścili się w ramach "oświeconego" społeczeństwa. Nie interesowano się nimi zbytnio a noclegownie były wylęgarnią chorób i wszelkiego zła. Nagle w tym tyglu pojawia się brat Albert. Z bratem - brat, z chłopem - chłop, z dziadem - dziad a z panem - pan.


Te słowa wypowiedziała siosta Kunegunda Silukowska - współpracowniczka brata Alberta. Jaki był? Dlaczego stał się ówczesnym katocelebrytą i jego fenomen odradza się teraz - w oświeconym XXI wieku? Odpowiada Natalia Budzyńska - autorka "Brat Albert. Biografia".

Adam Hilary Bernard Chmielowski - bo tak brzmi pełne nazwisko naszego świętego urodził się w Igołomii jako pierwsze dziecko namiestka carskiego Wojciecha Chmielowskiego i Józefy Borzysławskiej. Otrzymawszy chrzest "z wody" (bez udziału księdza) rozpoczął życie, o jakim zapewne nie śnili jego rodzice.

Wcześnie stracił ojca, co - mogę przypuszczać - spowodowało, że Adam stracił osobę, która chroniła go przed złem świata. Wysłany do Rosji na nauki w wieku 10 lat musiał już wtedy wykazać się ogromną odwagą i upartością. Samotna podróż bez dobrej znajomości języka, a potem pobyt w niesprzyjających warunkach sprawiły, że bliscy brata Alberta przywoływali jego wspomnienia nocnych smutków i tęsknoty za matką.

Dzisiaj - w czasie Roku św. Brata Alberta mało kto wie, że nie wykazywał on w młodości dużej religijności. Natalia Budzyńska badając skrupulatnie życie świętego pokazuje, że oprócz postawy przyjacielskiej i dojrzałej jego życiowa droga nie była wypełniona modlitwą i skruchą. Nawet podczas Powstania Styczniowego, w którym Chmielowski brał udział i stracił nogę mało było Boga - dużo za to romatycznych marzeń i bohaterskich czynów. Bić Moskala czy napadać na transporty? Dla tamtego człowieka to nie był problem - to narodowy obowiązek.

Kiedy już bohater książki Natalli Budzyńskiej ochłonął i mógł wrócić do Polski dzięki amnestii dla powstańców Adam Chmielowski realizował swoje marzenie o zostaniu malarzem. Studia w Monachium, które było centrum życia artystycznego sprawiało, że chciało się jemu i innym tworzyć - nawet w warunkach, które temu nie sprzyjały. Bliskie przyjaźnie brata Alberta z Leonem Wyczółkowskim, Stanisławem Witkiewiczem czy Józefem Chełmońskim nie tylko pozwalały mu czerpać inspirację ale również poznawać życie ówczesnej śmietanki towarzyskiej, która zamieszkiwała się w Hotelu Europejskim w Warszawie. Tam właśnie Adam Chmielowski miał okazję poznać Helenę Modrzejewską - najpiękniejszą kobietę ówczesnej Polski, z którą prawie wyjechał do ...USA.

Kiedy Adam Chmielowski stał się bratem Albertem? Człowiekiem, który dla najbiedniejszych poświęcił wszystko? Natalia Budzyńska wskazuje na rekolekcje u Jezuitów, które wywołały "stan nerwowy" i konieczność leczenia w szpitalu psychiatrycznym. Jeszcze innym momentem może być wycieczka do tych krakowskich podziemi, w których świat odrzuconych przewyższał liczbę mieszkańców miasta i nikt nie chciał go zbawić. Prawdą jest, że już wcześnie w listach, które przywołuje autorka Adam Chmielowski - jeszcze nie brat Albert - wskazuje na marność doczesnych dóbr i życia, w którym wszyscy walczą o poklask i sławę zamiast zastanowić się nad sobą i bliżnim.

Natalia Budzyńska świetnie opisuje czas budowania wspólnoty przez brata Alberta. Odrzucony i niezrozumiały przez przyjaciół na wozie przypominającym trumnę objeżdżał ulice Krakowa. W swoim pomyśle chciał bezdomnych z tego stanu wyciągać dając im możliwość podjęcia pracy i zarabiana na siebie. Chciał, żeby nie byli utrzymankami domu Alberta ale stali się obywatelami Krakowa, którzy być może pomogą innym w potrzebie.

Autorka pokazuje brata Alberta jako postać wielowymiarową. Z jednej strony służy pomocą dla wszystkich - z drugiej tworzy zakon, w którym każdy brat i siostra musi wyzbyć się wszelakich dóbr na rzecz bliźniego. Bracia pomalowali ściany na czerwono? Zamalować na biało! Siostry polakierowały podłogę? Wyszlifować do czysta! Ostra reguła nie była łatwa jednak ilość osób, które decydowały się na przyłączenie do zakonu robi wrażenie. Natalia Budzyńska prezentuje sylwetki osób, które zgodnie ze słowami Chrystusa zostawili wszystko i poszli za nim. To jednocześnie fascynujące i straszne kiedy czyta się o ludziach gotowych z dnia na dzień stać się jak żebrak byle tylko móc naśladować Chrystusa.

Do wspomnianej przeze mnie wielowymiarowości należy także skomplikowany charakter i poczucie humoru świętego. Mamy przecież ojca Pio, który był kawalarzem czy Jana Pawła II - papieża - żartownisia. A brat Albert? Bardziej pasował mu czarny humor, do którego używał swojej protezy nogi. Wielokrotnie w książce znajdziemy opowieści o tym, jak prosił o pomoc w zawołaniu dorożki przechodniów, którym malował spokojnie wizję złamanej nogi. Malował? Słowo idealnie pasujące do bohatera książki Natalii Budzyńskiej.

Nie pisałem o bracie Albercie jako o malarzu. Natalia Budzyńska trafnie przygląda się temu okresowi z życia i robi to doskonale. Dorobek Adama Chmielowskiego to 61 obrazów olejnych, 22 akwarele i 15 rysunków. Do najbardziej znanych prac należą m.in. Po pojedynku, Dziewczynka z pieskiem, Cmentarz, Dama z listem, Powstaniec na koniu, Wizja św. Małgorzaty, Zachód słońca, Amazonka. Najsłynniejszy jest jednak obraz Ecco Homo, który w wybitny sposób pokazuje postać Chrystusa prowadzonego na śmierć. Niesamowita głębia i tajemnica sprawiają, że do dzisiaj obraz jest źródłem inspiracji i pytań, które czasem pozostają bez odpowiedzi.

Bogaty materiał fotograficzny wieńczy dzieło, po którego przeczytaniu pojawiają się pytania - kim dla nas dzisiaj ma być brat Albert? Osobą, która z otwartymi rękoma przyjmuje imigrantów? Opiekunem tych, którymi nie interesuje się państwo? Obrońcą chorych i ułomnych oraz tych, dla których zarodek to nie człowiek?

„Wielkość Brata Alberta wyraziła się w tym, że potrafił poruszyć innych, by nie pozostawali obojętni na los najbardziej opuszczonych, wyzwalając ludzką solidarność i dobroczynność” – powiedział Stanisław Dziwisz 25 grudnia w Katedrze na Wawelu. Natalia Budzyńska wykonała kawał dobrej roboty prezentując postać nie do końca w Polsce znaną. Nawet trwający Rok św. Brata Alberta nie pokazał bogactwa i zróżnicowania tej postaci. Bez dogmantów i chęci wybielania różnych grzechów świętego. To bardzo mi się podoba. Wam również przypadnie do gustu.

Książka do nabycia na woblink.com oraz Znak.



wtorek, 3 października 2017

Polska to piekło z aniołami | Dobromir Mak Makowski | Recenzja

Ludzie umieją sobie sami robić sobie piekło lepsze niż to biblijne. Nie ogień i siarka oraz wieczne męki a każąca ręka pijanego ojca i mnóstwo ludzi, którzy mają cię za nic. Nie wierzycie? Przykładem niech będzie książka "Wyrwałem się z piekła" Dobromira Mak Makowskiego.

Tu byłem. Tony Halik

Tony Halik do dzisiaj jest marką samą w sobie. Choć internety wychowały wielu nowych podróżników to jednak brak im magii, którą roztaczał wokół siebie twórca programu "Pieprz i wanilia".


Mieczysław Sędzimir Antoni Halik urodził się w Toruniu. Już za młodu miał marzenia, które udało mu się zrealizować. Rzeczy pozornie nie do zdobycia były na wyciągnięcie ręki. Jako 14-latek pływał na tratwie wbrew woli opiekunów. Dorosły już potem i "przechrzczony" Tony słowa "tu byłem" uczynił swoim znakiem rozpoznawczym. Ludzie pytali: A byłeś w ...? On odpowiadał: "Tu byłem" i zaczynał niekończącą się opowieść.

Zarówno z pierwszą żoną - ponętną Francuską Pierrette, z Elżbietą Dzikowską oraz innymi ludźmi zwiedził miejsca, których nazw trudno spamiętać nie mówiąc już o przygodach, które się tam działy. Najsłynniejszą podróż odbył z żoną Pierrette jeepem z Ziemi Ognistej do Alaski. Rozpoczęła się ona w 1957 i trwała 1536 dni – przemierzyli 182 624 km (ponad czterokrotna długość równika Ziemi) i wydali ponad 80 tysięcy dolarów.

Pamiętam jak dziś, kiedy rytualnie siadało się przed telewizorem, by obejrzeć program "Pieprz i wanilia". Według optymistów oglądała go ponad połowa mieszkańców Polski. Pesymiści są ostrożniejsze w szacunkach choć i ich wyniki (milionowe) są nieosiągane dla współczesnych podróżników z youtube'a.

Ilość przygód i sytuacji, w których Tony mógł stracić życie jest prawie taka samo duża jak u Batmana, Spidermana i Kapitana Ameryki w jednym. Podobnie też Halik radził sobie z problemami - jak suberbohater i posiadacz obywatelstwa argentyńskiego. SB? Indianie? Ludożercy? Nie - to Tony Halik. Tego jednak nie da się opisać - to trzeba przeczytać.

Mirosław Wlekły (autor fantastycznej książki "All Inclusive. Raj, w którym seks jest Bogiem")
jak przystało na rasowego reportera wkłada kij w mrowisko. Stosując zasadę ograniczonego zaufania bada życie podróżnika. Autor Mirosław przemierzył może nie tyle kilometrów, co Halik jednak starał się większość opowieści twórcy programu "Pieprz i wanilia" weryfikować. Co jest prawdą a co stanowi rzeczywistość, w której fikcja bierze górę? Okazuje się, że twarzy Tonego Halika było więcej niż jedna. Wszystkie na swój sposób fascynujące i ciekawe.

Mirosław Wlekły rozmawiał z ludźmi, którzy z Tonym Halikiem mieli do czynienia. Ich wspomnienia wraz z arcybogatym materiałem fotograficznym tworzą niesamowitą opowieść o człowieku, którego życiorysem możnaby obdarować kilkudziesięciu chętnych. Mąż, ojciec, syn i przyjaciel, który wydawał się człowiekiem bez zahamowań i żądnym wrażeń. Bycze jądra? Proszę bardzo! Rytuały indian? Nie ma sprawy! Fidel Castro? Mój kompan!

Mirosław Wlekły prezentuje obraz człowieka, który na zawsze pozostanie ikoną prawdziwego dziennikarstwa podróżniczego. A czy te mijania się z prawdą (czasami) są ważne? Najważniejsze, że Tony Halik był tam, gdzie my pewnie nigdy nie dojdziemy. Pewnie nadal świetnie się bawi śmiejąc się i snując opowieści po tamtej stronie.

niedziela, 1 października 2017

Gra Geralda w Netflix

www.albecki.biz

Człowiek bez wody może przeżyć 3 dni. Bez jedzenia? Trochę dłużej. Wyobraź sobie Czytelniku, że jesteś przykuty kajdankami do łóżka a drzwi domu są otwarte. W dzień idzie jeszcze przeżyć ale w nocy? Zło aktywizuje się w sylwetkach drzew, kształtach cieni, roślin czy dziwnych dźwiękach podłogi. Netflix pokazał to w "Grze Geralda" - najnowszej ekranizacji powieści Stephena Kinga.


Wydana w 1992 roku książka opowiada o losach małżeństwa, które postanawia przerwać codzienną rytunę wyruszając do luksusowej chatki w górach. Główny bohater - Gerlad Burlingame uwielbia zabawy erotyczne i postanawia przykuć swoją żonę - Jessie do łóżka. Podczas stosunku umiera na zawał zostawiając ją unieruchomioną i przywaloną swoim ciałem. Zaczyna się prawdziwy horror.

Jessie - będąc w sytuacji ekstremalnej zaczyna myśleć (i widzieć) najgorsze zjawy swojej przeszłości - te, które męczą ją od czasów dzieciństwa oraz zupełnie nowe. Sypialnia wypełnia się do granic niemożliwości. Pojawiają się nowe kondygnacje, poziomy i tunele, w których obserwujemy pojedynek pomiędzy zdrowym rozsądkiem a duchami. Walcząc ze strachem i widziadłami Jessie przypomina sobie inny letni domek i historię, która przytrafiła się podczas zaćmienia słońca - 20 lipca 1963 roku. Grozę wszystkich wizji pogłębia fakt, że bohaterka nie jest sama w domu. Co czai się w cieniu?

Mike Falanagan - reżyser filmu znalazł sposób na pokazanie najważniejszych punktów książki Stephena Kinga. Wielu bowiem szufladkuje autora "Gry Geralda" jako mistrza straszenia czytelników i tyle. Czy aby na pewno? Wydaje mi się, że jest to daleko idące uproszczenie.

W tej ekranizacji zobaczyć można pytania, które zadali filmowcy, a dotyczące skomplikowanych relacji międzyludzkich (małżeństwo, rodzice), molestowania i nieświadomego uzależniania się od potworów, które niekoniecznie czają się pod łóżkiem. Wiele prób wydostania się z pułapki pokazuje pokonywanie kolejnych strachów, które blokują możliwość uwolenienia się z niej.

W tym filmie widać też - co wielokrotnie powtarzał Andrzej Kołodyński - przesuwanie granicy dopuszczalności. Już w "To" - ekranizacji z 2017 roku początkowa scena, w które Georgie traci rękę - wywołuje wstręt i obrzydzenie. Podobnie rzecz ma się z próbami uwolnienia z kajdanek czy konsumpcją zwłok Geralda przez nomen omen sympatycznego owczarka niemieckiego. A przecież w "Grze Geralda" nie trzeba było tego robić. Najbardziej bowiem boimy się istoty strachu - istoty niewidzialnej gołym okiem.

Na szczęście widz zobaczy, jak producenci pokazują motyw mutanta i seryjnego mordercy kryjącego się w cieniu. Może nie do końca jest on ukryty - co rusz wychodzi ze swoją walizeczką pokazując arsenał obciętych części ciała jednak nie do końca można go zapamiętać.

Warto przy okazji wspomnieć, że to motyw najbardziej przerażający Amerykanów. Wszak w USA mieszka tylko 5 procent światowej populacji to jednak aż 75 procent seryjnych zabójców pochodzi właśnie stamtąd.

Finałowa scena, w której Jessie mierzy się ze strachem najmroczniejszym - genialna. Pokazuje bowiem, że każdy może pokonać strach i koszmary nie tylko z sypialni. Nie potrzeba do tego chatki w górach i kajdanek. Wystarczy chcieć?