wtorek, 3 października 2017

Polska to piekło z aniołami | Dobromir Mak Makowski | Recenzja

Ludzie umieją sobie sami robić sobie piekło lepsze niż to biblijne. Nie ogień i siarka oraz wieczne męki a każąca ręka pijanego ojca i mnóstwo ludzi, którzy mają cię za nic. Nie wierzycie? Przykładem niech będzie książka "Wyrwałem się z piekła" Dobromira Mak Makowskiego.

Tu byłem. Tony Halik

Tony Halik do dzisiaj jest marką samą w sobie. Choć internety wychowały wielu nowych podróżników to jednak brak im magii, którą roztaczał wokół siebie twórca programu "Pieprz i wanilia".


Mieczysław Sędzimir Antoni Halik urodził się w Toruniu. Już za młodu miał marzenia, które udało mu się zrealizować. Rzeczy pozornie nie do zdobycia były na wyciągnięcie ręki. Jako 14-latek pływał na tratwie wbrew woli opiekunów. Dorosły już potem i "przechrzczony" Tony słowa "tu byłem" uczynił swoim znakiem rozpoznawczym. Ludzie pytali: A byłeś w ...? On odpowiadał: "Tu byłem" i zaczynał niekończącą się opowieść.

Zarówno z pierwszą żoną - ponętną Francuską Pierrette, z Elżbietą Dzikowską oraz innymi ludźmi zwiedził miejsca, których nazw trudno spamiętać nie mówiąc już o przygodach, które się tam działy. Najsłynniejszą podróż odbył z żoną Pierrette jeepem z Ziemi Ognistej do Alaski. Rozpoczęła się ona w 1957 i trwała 1536 dni – przemierzyli 182 624 km (ponad czterokrotna długość równika Ziemi) i wydali ponad 80 tysięcy dolarów.

Pamiętam jak dziś, kiedy rytualnie siadało się przed telewizorem, by obejrzeć program "Pieprz i wanilia". Według optymistów oglądała go ponad połowa mieszkańców Polski. Pesymiści są ostrożniejsze w szacunkach choć i ich wyniki (milionowe) są nieosiągane dla współczesnych podróżników z youtube'a.

Ilość przygód i sytuacji, w których Tony mógł stracić życie jest prawie taka samo duża jak u Batmana, Spidermana i Kapitana Ameryki w jednym. Podobnie też Halik radził sobie z problemami - jak suberbohater i posiadacz obywatelstwa argentyńskiego. SB? Indianie? Ludożercy? Nie - to Tony Halik. Tego jednak nie da się opisać - to trzeba przeczytać.

Mirosław Wlekły (autor fantastycznej książki "All Inclusive. Raj, w którym seks jest Bogiem")
jak przystało na rasowego reportera wkłada kij w mrowisko. Stosując zasadę ograniczonego zaufania bada życie podróżnika. Autor Mirosław przemierzył może nie tyle kilometrów, co Halik jednak starał się większość opowieści twórcy programu "Pieprz i wanilia" weryfikować. Co jest prawdą a co stanowi rzeczywistość, w której fikcja bierze górę? Okazuje się, że twarzy Tonego Halika było więcej niż jedna. Wszystkie na swój sposób fascynujące i ciekawe.

Mirosław Wlekły rozmawiał z ludźmi, którzy z Tonym Halikiem mieli do czynienia. Ich wspomnienia wraz z arcybogatym materiałem fotograficznym tworzą niesamowitą opowieść o człowieku, którego życiorysem możnaby obdarować kilkudziesięciu chętnych. Mąż, ojciec, syn i przyjaciel, który wydawał się człowiekiem bez zahamowań i żądnym wrażeń. Bycze jądra? Proszę bardzo! Rytuały indian? Nie ma sprawy! Fidel Castro? Mój kompan!

Mirosław Wlekły prezentuje obraz człowieka, który na zawsze pozostanie ikoną prawdziwego dziennikarstwa podróżniczego. A czy te mijania się z prawdą (czasami) są ważne? Najważniejsze, że Tony Halik był tam, gdzie my pewnie nigdy nie dojdziemy. Pewnie nadal świetnie się bawi śmiejąc się i snując opowieści po tamtej stronie.

niedziela, 1 października 2017

Gra Geralda w Netflix

www.albecki.biz

Człowiek bez wody może przeżyć 3 dni. Bez jedzenia? Trochę dłużej. Wyobraź sobie Czytelniku, że jesteś przykuty kajdankami do łóżka a drzwi domu są otwarte. W dzień idzie jeszcze przeżyć ale w nocy? Zło aktywizuje się w sylwetkach drzew, kształtach cieni, roślin czy dziwnych dźwiękach podłogi. Netflix pokazał to w "Grze Geralda" - najnowszej ekranizacji powieści Stephena Kinga.


Wydana w 1992 roku książka opowiada o losach małżeństwa, które postanawia przerwać codzienną rytunę wyruszając do luksusowej chatki w górach. Główny bohater - Gerlad Burlingame uwielbia zabawy erotyczne i postanawia przykuć swoją żonę - Jessie do łóżka. Podczas stosunku umiera na zawał zostawiając ją unieruchomioną i przywaloną swoim ciałem. Zaczyna się prawdziwy horror.

Jessie - będąc w sytuacji ekstremalnej zaczyna myśleć (i widzieć) najgorsze zjawy swojej przeszłości - te, które męczą ją od czasów dzieciństwa oraz zupełnie nowe. Sypialnia wypełnia się do granic niemożliwości. Pojawiają się nowe kondygnacje, poziomy i tunele, w których obserwujemy pojedynek pomiędzy zdrowym rozsądkiem a duchami. Walcząc ze strachem i widziadłami Jessie przypomina sobie inny letni domek i historię, która przytrafiła się podczas zaćmienia słońca - 20 lipca 1963 roku. Grozę wszystkich wizji pogłębia fakt, że bohaterka nie jest sama w domu. Co czai się w cieniu?

Mike Falanagan - reżyser filmu znalazł sposób na pokazanie najważniejszych punktów książki Stephena Kinga. Wielu bowiem szufladkuje autora "Gry Geralda" jako mistrza straszenia czytelników i tyle. Czy aby na pewno? Wydaje mi się, że jest to daleko idące uproszczenie.

W tej ekranizacji zobaczyć można pytania, które zadali filmowcy, a dotyczące skomplikowanych relacji międzyludzkich (małżeństwo, rodzice), molestowania i nieświadomego uzależniania się od potworów, które niekoniecznie czają się pod łóżkiem. Wiele prób wydostania się z pułapki pokazuje pokonywanie kolejnych strachów, które blokują możliwość uwolenienia się z niej.

W tym filmie widać też - co wielokrotnie powtarzał Andrzej Kołodyński - przesuwanie granicy dopuszczalności. Już w "To" - ekranizacji z 2017 roku początkowa scena, w które Georgie traci rękę - wywołuje wstręt i obrzydzenie. Podobnie rzecz ma się z próbami uwolnienia z kajdanek czy konsumpcją zwłok Geralda przez nomen omen sympatycznego owczarka niemieckiego. A przecież w "Grze Geralda" nie trzeba było tego robić. Najbardziej bowiem boimy się istoty strachu - istoty niewidzialnej gołym okiem.

Na szczęście widz zobaczy, jak producenci pokazują motyw mutanta i seryjnego mordercy kryjącego się w cieniu. Może nie do końca jest on ukryty - co rusz wychodzi ze swoją walizeczką pokazując arsenał obciętych części ciała jednak nie do końca można go zapamiętać.

Warto przy okazji wspomnieć, że to motyw najbardziej przerażający Amerykanów. Wszak w USA mieszka tylko 5 procent światowej populacji to jednak aż 75 procent seryjnych zabójców pochodzi właśnie stamtąd.

Finałowa scena, w której Jessie mierzy się ze strachem najmroczniejszym - genialna. Pokazuje bowiem, że każdy może pokonać strach i koszmary nie tylko z sypialni. Nie potrzeba do tego chatki w górach i kajdanek. Wystarczy chcieć?


wtorek, 26 września 2017

Nelly Rapp i białe damy pdf

Szukasz w google "Nelly Rapp i białe damy"? Wyskakują ci ceneo.pl, lubimyczytac.pl, swiatksiazki.pl wraz z empik.com? A Twoje dziecko musi przeczytać tą książkę do 31 października?Nie martw się - nie tylko Ty masz poważne problemy.


Wielki Maraton Czytelniczy dla klas drugich i trzecich szkół podstawowych to rzeczywiście maraton. Od biblioteki do księgarni - od księgarni do supermarketu - od supermarketu do czytelniczego podziemia gdzie ksero chodzi w najlepsze. Wszyscy szukają "Nelly Rapp i białych dam". Czy Martin Widmark to murowany kandydat do Nagrody Nobla? Sądząc po ilości osób zapisanych w kolejce po jeden egzemplarz książki w bibliotece - sądzę, że tak. Widząc ile osób zamówiło książkę w sklepie stacjonarnym, bo będzie dodruk - jestem o tym święcie przekonany.

Tym razem wystukuję na klawiaturze: "Nelly Rapp i białe damy w pdf". Wyskakuje chomikuj.pl i podejrzana oferta ściągnięcia pliku PDF za drobną opłatą. Drobną? Tego nie robi się małym uczestnikom "Wielkiego Maratonu czytelniczego" i ich dużym rodzicom.

Biegnę dalej. A może by tak uderzyć do wydawnictwa Mamania, które prawdopodobnie książkę wydało. Nic - zero - zonk - nie mają i nie wiadomo, kiedy będą mieli. A kiedy już zrobią dodruk my będziemy pędzić w poszukiwaniu "Hani Humorek" czy "Sprzedam mamę". Przyznam, że tytuły dla drugoklasistów przeżywających wewnętrzne rozterki i uczestniczących w "Wielkim Maratonie Czytelniczym" - idealne.

Widzę po sobie, że zmęczony rodzic tworzy już zapytania w stylu "nelly i rap dla drugoklasistów" czy "nelly furiado". A wyskakują tylko białe plamy i koniec internetu, bo książki ni widu - ni słychu.

"Wielki Maraton Czytelniczy" sprawił, że książki znikają szybciej niż świeżaki i lidlaki razem wzięte. Inicjatywa przednia choć nie pytałem syna, co jest nagrodą dla najlepszego uczestnika czy uczestniczki. "Nelly Rapp i białe damy" w oryginale? Nieskserowane? Nie w pdf? Na własność? Na półkę?

Kto wybiera tytuły do listy? Jaki będzie następny tytuł do przeczytania? Nie wiem, ale to tylko podnosi adrenalinę i rozwija więzi między rodzicami a dziećmi. Razem przeciwko twórcom Wielkiego Maratonu Czytelniczego. Następnym razem Was wyprzedzimy - jesteśmy już dobrze przygotowani i w bojach zaprawieni.

A Ty Drogi Rodzicu - czy kupiłeś pozostałe tytuły do Wielkiego Maratonu Czytelniczego?

niedziela, 24 września 2017

Kim jest Lord Garmadon? Przewodnik po świecie Ninjago

Wielu już poszło - inni zapewne pójdą obejrzeć LEGO Ninjago - najnowszą produkcję skierowaną do najmłodszych widzów. Warto więc przy okazji zaznajomić się z głównymi bohaterami opowieści.


Na początek Lord Garmadon. Syn pierwszego mistrza spinjitsu i brat senseia Wu. Znany jest z tego, że uwielbia niszczyć i walczyć. Chce podbić Ninjago i marzy o połączeniu zlotych broni w jedną, wielką megabroń. Lord Garmadon nie był zły od urodzenia - to ukąszenie pożeracza światów uczyniło go potorem z czerwonymi oczami. Dodatkowa para rąk wyrosła mu, kiedy szykował się do władania złotymi broniami.

Sensei Wu, który w filmie nie występuje jako główny bohater to ważna postać świata Ninjago. Pijący herbatkę z trzema kostkami cukru jest najstarszym obrońcą krainy. Nauczyciel młodych ninja, w których dostrzegł wielki potencjał. Ulubioną bronią jest bambusowy kij i wspomniana technika spinjitzu.

Kai (czerwony ninja) był jednym z pierwszych uczniów senseia Wu. Wykuwający broń w rodzinnej kuźni w drużynie jest pewnym siebie i odważnym wojownikiem, który wielokrotnie ratował ninja przed niebezpieczeństwem. Jest bratem Nya. Pozostał wierny tradycji więc do walki używa klasycznego miecza. Znakiem rozpoznawczym opórcz czerwonego koloru jest blizna na oku. Jak powstała?

Jay (niebieski ninja) jest wesołym członkiem kompanii, który tworzy coraz to nowe wynalazki. W przeciwieństwie do Kaia uwielbia nowe technologie, które ułatwiają walkę ze Szkieletami czy innymi przeciwnikami. Ulubioną bronią jest nunczako błyskawic oraz miłość do Nya - siostry Kaia.

Loyd (zielony ninja) z początku chciał powtórzyć karierę taty. Być złym i podbijać kolejne krainy - to jego wielkie marzenie z dzieciństwa. Na szczęście Ninja prowadzeni przez wujka Loyda - senseia Wu dzięki mocy spinjitzu ujarzmiają małego i przeprowadzają na dobrą stronę mocy. Ta połączona z odpowiednim treningiem jest najciekawszym elementem całej opowieści.

Nya (ninja samuraj) uwielbia nowe technologie i tajemnicę. Jako pierwsza ma własnego mecha - samuraja stąd jej ksywka - ninja samuraj. Dopiero później dołącza do treningu senseia Wu by stać się władcą żywiołu wody.

Cole (czarny ninja) jest niesamowitym siłaczem i ... świetnym tancerzem (po ojcu). Cole uwielbia swojego smoka Rockiego i wszystko co jest związane z jego żywiołem - ziemią. Jego potrójny tygryski podskok sprawia, że wrogowie mają się na baczności. Miłośnicy tańca przyznają mu za to 10 w "Tańcu z ninjami".

Zane (biały ninja) to robot, który zachowuje się jak prawdziwy człowiek. Nie wiemy wiele o jego przeszłości. Początkowo bardzo poważny z czasem odkrywa przełącznik z dobrym humorem. Zane potrafi obliczyć prawdopodobieństwo porażki w danej walce oraz wezwać na pomoc sokoła - swojeogo najlepszego przyjaciela.


Wykłady profesora Niczego. Mieciu Miełczyński

Mieciu Mietczyński z szelmowskich uśmiechem, w białej marynarce i szklanką czarnej herbaty na okładce nie wzbudza zaufania. Dopiero w środku zaczyna się beef, o którym nie miałem pojęcia jako absolwent Filologii Polskiej. Przed Państwem "Wykłady profesora Niczego".

Le Loyd czyli Lego Nijago 2017

www.lego.pl

Le Loyd i spółka na dużym ekranie byli nadzieją młodszego (lat 5 i 7) i starszego (lat 33) pokolenia, które tłumnie ruszyło do kin 22 września. Niestety "Lego Ninjago" nie jest tak fenomenalne jak poprzednie produkcje z serii LEGO.


"Lego Ninjago" to kolejny po "Lego Przygodzie" i "Lego Batmanie" film wykorzystujący kultowe duńskie klocki. Producent tych zabawek od momentu wejścia we współpracę z Warner Bros zapewne liczy krociowe zyski i już myśli o kolejnej produkcji. Po sukcesach poprzednich części przekonany o bezsprzecznym sukcesie zapomniał jednak, co było kluczem do osiągnięcia celu.



Znawcy tematu Ninjago w kinowej premierze, oprócz niesamowitego połączenia technologii i klocków w zderzeniu z realnym światem (patrz: kot - miauczyciel) nie zobaczyli nic nowego.  Postać Loyda, który w serialu Cartoon Network i całej opowieści jest prawdziwym przywódcą grupy ninja została zdegradowana do roli przypadkowego chłopaka z liceum, który jest prześladowany za to, że ma ojca - Garmadona. A wiadomo, że "jaki ojciec - taki syn" i nikt nie chce z nim siedzieć w szkolnym autobusie. Kiedy pojawia się nadzieja, bo Garmadon dzwoni do niego okazuje się jednak, że to wypadek w pracy nad kolejnym atakiem na miasto.

W miarę rozwoju akcji chłopak nawiązuje relację ojciec - syn jednak jako tata wątpię, czy przesłaniem filmu miało być wybaczenie za wszelką cenę?  Do końca nie wiadomo, czy Garmadon przyjął finałowe słowa syna na serio czy to tylko happy end na siłę?

Oczywiście wiem, że nie każdy film dla dzieci musi mieć mądre przesłanie - to jednak było mocną stroną "Lego Przygody" czy "Lego Batmana". W "Lego Ninjago" brak nawet ciekawego - co było atutem poprzednich produkcji - tłumaczenia i żarcików. "Nie mów do mnie teraz" padające z ust Loyda to ukryta reklama Plusa czy Małgorzaty Rozenek? Wątpliwym jest także stwierdzenie Gramadona  - "zboczek". Jesteśmy wszak z na filmie dla dzieci a te mają to do siebie, że za wszelką cenę chcą poznać znaczenie tego słowa. Odpowiedzialni za to - do dzieła!

Także zaangażowanie Anny Wendzikowskiej i Filipa Chajzera w rolach reporterów Ninjago mogło być ciekawym zderzeniem świetnego, słownego żartu (szczególnie tego pierwszego) z kreskówkową rzeczywistością. Niestety - nie jest bo wydaje mi się, że nikt do końca nie poznał pomysłu i szczegółów, które krainę Ninjago budują od ładnych paru lat.

A przecież wiadomo, że kraina Ninjago to ogromny potencjał - podobnie jak bohaterowie. Pod czujnym okiem senseia Wu osiagnęli już swoje moce, by stracić je w filmie na rzecz mechów i innych maszyn prezentujących niewątpliwą kreatywność inżynierów LEGO.

Szkoda tak ciekawego pomysłu, dzięki któremu widz wychodzi z kina uśmiechnięty od ucha do ucha.  Tym razem tak nie jest.