niedziela, 11 czerwca 2017

Kroko-loko czyli kto jest przestępcą?

Wyobraź sobie, że z Muzeum Historii Naturalnej skradziono bardzo cenne jajo - krokodyle jajo sprzed kilku tysięcy lat. Kto mógł je zwinąć? Podejrzane są trzydzieści dwa krokodyle nieposiadające alibi. Musisz znaleźć podejrzanych, chyba, że ktoś Ciebie ubiegnie.


Kroko-loko by rebel.pl
Kroko-loko to gra składające się z 32 kart krokodyli, 4 kart hipopotamów oraz 10 kart kryteriów. W tych ostatnich znajdziemy takie kryteria jak: płeć, kolor skóry (zielona albo niebieska), sylwetka (gruby, chudy), posiadanie lub też nie kapelusza czy okularów.

Celem gry jest ustalenie podejrzanych krokodyli zgodnie ze wskazówkami, jakie dadzą nam karty kryteriów. My gramy w wersję dla 3 osób, w której to najpierw tasujemy wszystkie karty krokodyli i hipopotamów i układamy je w siatkę 6x6. Karty kryteriów umieszczamy obok zakrytymi parami.

U nas grę rozpoczyna najmłodszy gracz, który odwraca po 1 karcie kryteriów z każdej pary. Gdy karty kryteriów są odkryte - trzeba jak najszybciej znaleźć przestępcę odpowiadającemu rysopisowi. Może więc to być niebieski pan krokodyl z kapeluszem i okularami. Zielona pani bez kapelusza o obfitych kształtach to również kolejna z podejrzanych.

Teraz najlepsze kryterium wskazuje pierwszego krokodyla, który ... wskazuje innego krokodyla. Ten pokaże jeszcze innego i w końcu znajdziecie prawdziwego przestępcę. O co chodzi z tym wskazywaniem? Ważne są ręce krokodyli wskazujące odpowiednie kierunki. Trzeba dokładnie analizować ruchy rąk, by trafić na prawdziwego przestępcę. Kiedy gracz trafi na sprawcę bierze jego kartę i kładzie przed sobą. Zwycięzca to ten, który zgarnie 3 krokodyli.

O co chodzi z kartami hipopotamów? Jeśli kryteria zaprowadzą nas do niego okaże się, że wszystkie informacje, jakie dotychczas mieliśmy są fałszywe i trzeba zacząć od nowa.

Gra może nie jest tak dobra jak "Dzieła mistrzów" jednak daje możliwość różnych rozgrywek. W wariancie dla dorosłych można umieszczać karty w dowolnym położeniu, a kierunki wskazywane przez krokodyle są... Przekonajcie się sami!

Gra do nabycia w sklepie rebel.pl

poniedziałek, 5 czerwca 2017

Instrukcja obsługi faceta

Czy może powstać coś takiego, jak "Instrukcja obsługi faceta"? Okazuje się, że Katarzyna Miller i Suzan Giżyńska stworzyły ciekawy poradnik, który daje do myślenia a nie serwuje gotowe rozwiązania.


Ta "Instrukcja obsługi faceta" to coś przez duże "C". Jako mężczyzna z krwi i kości nie wiedziałem, że płeć piękna ma tyle dylematów z prostym wydaje się męskim mechanizmem. Przecież my faceci chcemy tylko jednego i o jednym tylko myślimy. Seks, władza, pieniądze w różnych przypadkach i kolejności. Przy piwie, meczu i pielęgnacji wątpliwych, męskich przyjaźni.

Mężczyzna według Katarzyny Miller i Suzan Giżyńskiej to w większości wiecznie napalony maminsynek, który nie jest dla kobiety partnerem a jedynie kandydatem do psychoterapii już od czasów wypowiedzenia pierwszego słowa.

Książka Katarzyny Miller i Suzan Giżyńskiej potwierdza, że mężczyźni są z Marsa a kobiety z Wenus. Mężczyźni i kobiety są różni - i różnice fizyczne są tutaj najmniej ważne. Mamy inne priorytety, inne pragnienia i chęci. Nie rozumiemy się - w dzisiejszych czasach dwójka ludzi nie umie ze sobą rozmawiać. Większość pytań, na które szukały odpowiedzi kobiety - czytelniczki kryje się w dobrym dialogu i wzajemnym zrozumieniu.

Tak jednak - sądząc po wielu pytaniach - nie jest. Ludzie zgłębiając problemy czy wikłając się w sytuacje bez wyjścia cierpią katusze. W "Instrukcji obsługi faceta" mamy kilkadziesiąt pytań, które wynikają z braków, błędów i niechęci obydwu stron. Tu nie są winni tylko mężczyźni lub tylko kobiety. Tu trzeba walczyć na dwóch frontach.

Autorki w profesjonalny (psychologiczny) ale i typowo kobiecy sposób serwują porady, które są ciekawym punktem wyjścia do dalszych działań. Od czytającej (i czytającego) zależy, jaką drogę obierze.

Warto przeczytać - nawet będąc tym bezdusznym mężczyzną, który potrzebuje instrukcji.

Dzieła mistrzów - karcianka dla każdego

Dobra i niedroga rozrywka dla dorosłych i dzieci? "Dzieła mistrzów" autorstwa Mike'a Elliott'a to idealna propozycja dla wszystkich, którzy czerwcowe wieczory chcą zaliczyć do udanych.


W "Dziełach mistrzów" wcielamy się w rolę malarzy. Wybitnych, prawdziwych i nie do podrobienia. Żartowałem! Pracujemy jako fałszerze z innymi fałszerzami tak, by podrabiać dzieła najsłynniejszych twórców epok.

Ten z malarzy, który tego dokona, nie tylko przypisze sobie zasługi, ale zgarnie też całe wynagrodzenie. Gra wymaga trochę sprytu i strategii. Czasem bowiem warto coś pogryzmolić zamiast używać retuszu. To się bardzo opłaca choć kto wpadłby na taki pomysł gdzie indziej. Ta karcianka daje nam możliwość szybkiego planowania celem zdobycia upragnionych i wymaganych pieniędzy. Bardzo ciekawa rozgrywka dla dwóch zespołów ale również dla dwójki graczy. Pomimo prostych zasad gra wciąga jak "Splendor" czy "7 cudów świata". Również najmłodsi, którzy będą brali udział w rozgrywce będą umiały poruszać się w tym zakręconym świecie sztuk pięknych.

W skład zestawu wchodzi 25 kart arcydzieł oraz 60 kart maźnięć - po 12 w każdym z 5 kolorów - które służą nam odpowiednio do retuszowania lub mazania.

Grunt, że pierwszy artysta, który zgromadzi 25 $, wygra! Nie jest to łatwe ale jest wykonalne.

niedziela, 4 czerwca 2017

Jestem wściekły. Jak pokonać złość

Jak pokonać złość, gniew i wszystkie negatywne emocje? Na to pytanie nie umie odpowiedzieć wielu dorosłych. A dzieci? Kula złego nastroju, który narasta w środku i trudno go opisać skutkuje zachowaniami, które nie są akceptowalne. W jaki sposób to zmienić?


"Jestem wściekły. Jak pokonać złość" prezentuje sposoby pozwalające na walkę z emocjami - przykrymi, trudnymi i niemożliwymi do zrozumienia dla kilkulatka. Na początku czytamy więc o samych emocjach - jakie są i skąd pochodzą. Wiadomo, że niektóre z nich są dobre i warte pokazywania a inne - destrukcyjne i sprawiające przykrość sobie (i czasem innym).

Weźmy na ten przykład gniew. Narastająca emocja powoduje, że serce zaczyna bić szybciej, człowiek staje się czerwony na twarzy i chce się wyżyć. Albo wręcz przeciwnie - ręce stają się zimne i spływa po nas pot. Skąd pochodzi? Być może ktoś zrobił coś nie po myśli zagniewanego. Pokłócił się na podwórku z kolegami? Ciężko mu o tym mówić.

Zamiast krzywdzić kogoś możemy zatłuc emocje waląc pięściami w grubą poduszkę. Możemy się wykrzyczeć lub wyskakać. Dla dziecka to ciekawe sposoby na radzenie sobie z gniewem. I choć książka radzi dzieciom to i tak takie rady można wykorzystać w dorosłym życiu.

Dagmar Geiser na 36 stronach pokazuje, że nawet jeśli nie uda się wytrzymać i zrobimy coś w afekcie (uderzenie, zniszczenie czy inne destrukcyjne zachowania) możemy kogoś przeprosić, naprawić i nie być skazanym na całkowite potępienie. Wbrew pozorom ludzie nie radzą sobie z emocjami i dobrze o tym wiedzą. Więc nie ma się co zamartwiać - tylko działać!

Poradnik przeznaczony dla dzieci w wieku przedszkolnym i wczesnoszkolnym oraz rodziców i nauczycieli, którzy chcą wychować prawdziwych mistrzów radzenia sobie z emocjami!



Super świetnie w Kaczych Butach

Czy kiedykolwiek zastanawialiście się, co dzieje się z zapominanymi zabawkami? Zgubionym klockiem LEGO, pierwszym misiem - przytulakiem czy grającą kulą? Postanowiła sprawdzić to Magdalena Bochan-Jachimek wraz ze swoją grupą teatralną "W Kaczych Butach" w spektaklu "Super świetnie".


Główna bohaterka - Oliwia bawi się kolejnymi zabawkami aż do kolejnej ... nowej zabawki. Stare lądują w tajemniczym pudle, w którym organizują grupę wsparcia odrzuconych zabawek. Przewodzi im Ludzik Jacek, który przebywa tam od kilkudziesięciu dni. Podobnie rzecz ma się z Misiem Tymkiem, który w tym więzieniu żyje najdłużej. Są jeszcze lalka Emilka i Aldona oraz niezawodna i bardzo zabawna piłka Bęcek. Wspólne spotkania zabawek nie zmieniają ich tragicznej sytuacji. Do momentu, gdy do pudełka trafia ... Wojowniczka Jana.

Zabawki próbują zwrócić na siebie uwagę Oliwii i zmienić świat, w którym dziecko jest "piąte" a rodzice nie mają dla niego czasu. Mama jest ciągle na zakupach lub w pracy, a tata pomimo starań i sporej miłości do córki spędza czas na ukrywaniu konfliktów z matką i pracy. Próba wynagrodzenia córce wszystkiego zakupami jest sposobem, który powoduje tylko i wyłącznie kolejne problemy. Dopiero odważna akcja zbuntowanych i nieco już zakurzonych zabawek daje wszystkim do myślenia.

Magdalena Bochen-Jachimek wraz ze swoimi podopiecznymi pokazuje widzom dwa światy. Abstrakcyjny choć bardzo prawdopodobny świat zabawek a z drugiej strony ludzi, którzy zagubili się w świecie ciągłej konsumpcji i nieprawdziwej miłości. W doskonałej scenografii - chociażby samego pudełka na zabawki oraz ciekawej muzyce i finałowej piosence Jana Freichera "Jesteśmy super" oglądamy nas samych. Trudy budowania relacji z dziećmi, sąsiadami czy rodziną wplątane w wymagania ciągle zmieniającej się rzeczywistości. Co lepsze? Czy budowanie na kłamstwie szczęśliwe życie a może uboga egzystencja pełna uczuć i wspomnień?

Aktorzy "W Kaczych Butach" pokazują, że warto być ze sobą na dobre i złe. Trudno bowiem żyć cały czas na pełnej petardzie.

Czy szczęśliwy finał, który oglądamy w "Super świetnie" możliwy jest u każdego z nas? Z pewnością jest to rzecz do przemyślenia. Tymczasem czekam na kolejne projekty "W Kaczych Butach". Tam bowiem słowo amator nabiera innego - cenniejszego znaczenia.

O "Super świetnie":


Reżyseria: Magdalena Bochan-Jachimek
Scenariusz: Szymon Jachimek
Scenografia i kostiumy: Marta Mittlener
Asystentka reżysera: Barbara Franczak-Kulig
Autor muzyki do piosenki "Jesteśmy Super": Jan Freicher
Oprawa wizualna: Dorota Topolska i Marcin Łaszkiewicz

Obsada:
Oliwia - Maria Dorenda
Mama - Barbara Franczak-Kulig/Agnieszka Tulin-Kardaś
Tata - Oskar Dębowski/Tomasz Waberski
Ciocia - Barbara Danowska/Zofia Urbańska
Piłka Bęcek - Jagoda Białogrodzka/Natan Maciej Miłaszewski
Ludzik Jacek - Patryk Kasprzak/Aleksandra Okonowska
Miś Tymek - Katarzyna Marzec-Okoń/Olga Staszewska
Lalka Aldona - Dominika Chamier-Ciemińska/Edyta Górska
Lalka Emilka - Emanuela Koszałka/Beata Maczan
Wojowniczka Jana- Agnieszka Fudzińska/Monika Kalka
Piesek Oliwier - Barbara Danowska/Maryla Wolska
Gluciory - Jolanta Boniecka, Hanna Bonk, Anita Bykowska, Judyta Niżyńska, Sandra Szylke, Rafał Sebastjaniuk

czwartek, 1 czerwca 2017

I cóż, że ze Szwecji

Z czym kojarzy się Tobie Szwecja? Volvo? Promy do Karlskrony? Alfred Nobel i Bob Dylan? A może wizja apokalipsy i wszechobecni imigranci w zamkniętych dzielnicach? Natalia Kołaczek w swojej "I cóż, że ze Szwecji" pokazuje czytelnikowi swoje spojrzenie na kraj pełen sprzeczności.


Co to jest „syndrom Bullerbyn”? Czy to magiczne dla starszych czytelników miejsce istnieje? Czy Szwedzi czytają na potęgę czy tylko słuchają tego swojego Spotify? Szczerze powiedziawszy - trudno mi opisywać swoje pierwsze wrażenia. Natalia Kołaczek wręcz przeciwnie - barwnie opowiada o pierwszym wrażeniu, jakie zrobił na niej kraj, od którego dzieli nas - Polaków- odległość większa niż Bałtyk. Szwedzi bowiem według autorki są bardzo pomocni i uczynni pomimo tego, że uważani są za naród bardzo nieśmiały. Nie są blondynami o niebieskich oczach, a ich narodowy przysmak, o którym powstało tyle filmów nie jest puszką Pandory a jedynie smacznym kąskiem dla koneserów. W każdym mieście nie ma IKEI choć system budowy oraz innowacje tego konsorcjum naśladują wszyscy producenci mebli na świecie.

Szwecja jest określana mianem jednego z najszczęśliwszych narodów Europy. Natalia Kołaczek prezentuje różne oblicza kraju, w którym dzieją się różne - niekoniecznie fajne rzeczy. Pokazuje niesamowity system dbający o środowisko, który to jednak przeradza się w psychozę, gdy ktoś zostawi zużyty fotelik dziecięcy obok normalnego kosza na odpady. Segregacja śmieci tyczy się każdego - od króla po turystę przyjeżdżającego na wakacje. Autorka prezentuje szwedzkie pomysły na edukację, w których nie ma podziału na płci. Z drugiej strony pisze o dyskusji, która przetoczyła się wśród Szwedów. O tym jednak w naszych mediach nie informowali.

Postrzeganie Szwecji bazujące tylko na wspomnianych przeze mnie "polskich mediach" po przeczytaniu książki Kołaczek jest - lekko mówiąc - mijające się z prawdą. Aby wyrobić sobie prawdziwe zdanie należałoby trochę czasu spędzić w Szwecji i poznać tej kraj na własnej skórze. Nie trzeba znać szwedzkiego - gro mieszkańców komunikuje się po angielsku więc niech nie zdziwi was chlorek mówiący w języku Szekspira lepiej niż niektórzy premierzy i ministrowie spraw zagranicznych.

Autorka odpowiada na prawie wszystkie pytania, oprowadzając czytelnika po kraju, który umie śmiać się z siebie i swoich sąsiadów (polecam dobre kawały o Norwegii). Trudno powiedzieć, czy pominęła coś nie chcąc skrzywdzić Szwecji (tak, w tym kraju obowiązuje całkowity zakaz krzywdzenia i bicia dzieci). Wszystko wyjdzie podczas dłuższego pobytu, do którego zachęca autorka.

A propos - Norwegowie są kolejnym tematem, którym powinna zająć się Natalia Kołaczek.

Świetna książka.


O autorce:


Natalia Kołaczek – rocznik ’89, filolożka skandynawistka, tłumaczka i lektorka języka szwedzkiego. Ciałem najczęściej w poznańskim bloku z wielkiej płyty, myślami wśród skandynawskich, malowanych na czerwono, drewnianych domków. Od 2013 roku prowadzi Szwecjoblog, gdzie serwuje zastrzyk ciekawostek o Szwecji, Szwedach i języku szwedzkim, literackich i filmowych rekomendacji oraz wspomnień z podróży. Miłośniczka kotów i Muminków. Nie wyobraża sobie dnia bez kawy i śledzenia, co w Internecie piszczy.

poniedziałek, 29 maja 2017

Minimalizm w praktyce

Czy w życiu liczą się jedynie zakupy, brak wolego czasu i fura pieniędzy? A może sensem życia są podróże z dobrym selfie i znów fura pieniędzy? A może rzucić to wszystko w cholerę i wyjechać w Bieszczady? Joshua Becker z własnego (?) doświadczenia radzi wszystkim, by zaczęli wyznawać minimalizm.



To magiczne słowo można spotkać w sztukach plastycznych, kiedy operowano prostymi bryłami i kształtami. W muzyce zaleca się, by nie tworzyć czegoś skomplikowanego, a skupić się na najlepszych środkach wyrazu dla odbiorcy. Literatura zaś charakteryzuje się ekonomią słów i powierzchownością przekazu, który wskazuje tylko niezbędne do rozumienia sytuacji przedstawianej konteksty zamiast konkretnych oznaczeń i interpretacji świata.

Jak czytamy w definicji - Autorzy minimaliści operują prozaicznymi insynuacjami i ironicznymi podtekstami, które pozwalają budować epiczną całość. Starają się przy tym tworzyć możliwie najbardziej dokładny portret rzeczywistości. Postacie w minimalistycznych powieściach są nieprzewidywalne w swych działaniach, ale starają się reprezentować bądź kreować przeciętnego człowieka. Bohaterami są na ogół ludzie z sąsiedztwa.

Minimalizm w życiu codziennym? Joshua Becker - mąż, ojciec i pastor wpadł na pomysł podczas sprzątania garażu i rozmów z sąsiadką. Po co człowiekowi tyle zbędnych rzeczy? Okazuje się, że większość z nas goni od wyprzedaży crocsów w Lidlu, po promocję na torebki Wittchen w niemieckim dyskoncie, a na kawie w Biedronce kończąc. Kolekcjonujemy smerfy o małej wartości kładąc je obok zakurzonych świeżaków i albumów z najbardziej naj... zwierzętami.

Joshua Becker powiedział - STOP. Być może w Stanach Zjednoczonych rzucanie takich haseł od razu jest łatwiejsze. Rzeczywistość nie dopada tak szybko ze swoimi rachunkami, obowiązkami i stresem. Być może fakt bycia pastorem pomógł w podjęciu tej decyzji. Dzisiaj autor mieści swoje życie w walizce i to mu wystarcza.

Można pomyśleć - wariat jednak to działanie ma swoje psychologiczne podstawy. Uwalniając się od rzeczy "czyścimy" umysł od zbędnych stresów, problemów i uwikłań, w których to rzecz rządzi człowiekiem. Minimalizm w praktyce to możliwość wyboru najbardziej potrzebnych "elementów", które mają układać nam życie normalne. Nie tak idealne jak szcześciopak Chodakowskiej czy konto Kuby Wojewódzkiego. Normalne w sensie - szczęśliwe samo w sobie.

Minimalizm w tej formule to nie mniej a więcej. Czego? Przekonajcie się starając się wypróbować tą intrygującą filozofię w praktyce. Efekty nie przyjdą od razu jednak ciekawe wydaje się ich oglądanie - dzień po dniu.


niedziela, 28 maja 2017

Instrukcja obsługi solniczki. Szymon Hołownia

Szymon Hołownia ma bardzo dobre znajomości w niebie. Pisał przecież wielokrotnie o ludziach, którzy okazali się przykładem działaności Boga na ziemi. Wyjaśniał zagadki dotyczące Absolutu oraz prowadził czytelników przez świat show biznesu, który nie do końca jest zły i mroczny. 


Teraz powraca tłumacząc "Instrukcję obsługi solniczki".

W tym zbiorze felietonów publikowanych na łamach "Tygodnika Powszechnego" możemy zobaczyć autora w ciekawej roli felietonisty. Stara się być raz śmieszny, innym razem bardzo poważny. Ironia miesza się z groteską oraz smutnymi faktami. Pisze więc Hołownia o stosunku do imigrantów, uchodźców, polityki, PiS-u i wielu innych sprawach ważnych dla niego. Opowiada o swojej fundacji, która w Afryce robi więcej dla miejscowych niż parę tamtejszych rządów. Zdradza tajemnicę kontaktów z papieżem Franciszkiem, który pozytywnie przychylił się do prośby autora "Instrukcji obsługi solniczki" realizując marzenie nie do zrealizowania.

Hołownia wzrusza kiedy pisze o pewnym pogrzebie w Watykanie. Drażni, gdy wciąż zachwyca się "normalnością" papieża Franciszka zapominając o pozostałych następcach świętego Piotra. Staje się wiarygodny mówiąc o początkach ekumenizmu w czasach, które na to by nie wskazywały. Walczy z hejtem, ale czy walka ta nie skazana jest jednak na porażkę?

Hołownia stara się prowokować i zmusza do dyskusji. Niektóre jego opinie są dla mnie nie do przyjęcia. Pod innymi podpisuję się obiema rękoma. A jeszcze inne nie mówią mi nic i nie chcę mieć na ich temat zdania. Dlaczego? Bo tak jest lepiej, ciekawej i mądrzej.


Nie można być ekspertem od wszystkiego. Do tego dąży wielu obecnych felietonistów - od prawa do lewa. Lepiej pozostać jednotematycznym. Dlatego Szymonowi życzę powrotu na łono tematów niepolitycznych.

Czy dzięki tej książce nauczycie się obsługiwać solniczkę? Przekonajcie się sami!





sobota, 27 maja 2017

Czyje jest nasze życie?

Jeśli czujecie, że rzeczywistość was przerasta a informacje, które macie to za mało, by zrozumieć mechanizmy, które dzieją się w i obok was musicie przeczytać książkę Olgi Drendy i Bartłomieja Dobroczyńskiego starających się odpowiedzieć na pytanie - czyje jest nasze życie?


XXI wiek to średniowiecze


Olga Drenda z wykształcenia etnolożka i antropolożka kultury i Bartłomiej Dobroczyński znany psycholog i historyk psychoanalizy, pokazują, że żyjemy w świecie pozbawionym punktów odniesienia, wydani na pastwę sił, z których istnienia nie do końca zdajemy sobie sprawę. Kiedyś było lepiej? Okazuje się, że człowiek żył (z punktu widzenia psychologii) ciekawej, czasem lżej (nawet bez nowych technologii). Dobroczyński podaje piękny przykład, w którym udowadnia, że dzisiejsza kult vlogów, telewizji i obrazu w ogóle to powrót do czasów średniowiecza. Ciekawie opowiada o religii i przeżywaniu pewnych zjawisk mistycznych na przełomie wieków. Stara się oglądać każdą sprawę z różnych stron pozwalając czytelnikowi poznać całościowy jej obraz.

Selfie jest ok?


Współczesny świat - jak wszyscy wiemy - nie jest tak piękny i cudowny jak byśmy chcieli. Nie składa się z selfie, siłowni, zdrowej żywności i bezsensownego uśmiechu na twarzy przez 24 godziny na dobę. Jednak wielu z nas dąży do takiego ideału, do takiej rzeczywistości zapominając o swojej tożsamości, o swoim ja.

Quo vadis?


Czy zastanawiałeś się kiedykolwiek, co tak naprawdę lubisz? Co sprawia, że jesteś szczęśliwa i zadowolona? Na co się gniewasz i czy ten gniew przekształcający się we frustrację jest potrzebny i konstruktywny? Olga Drenda i Bartłomiej Dobroczyński starają się swoją dyskusją wzbudzić w czytelniku chęć poprawy i zmiany mechanizmów, które tkwią w nas od zawsze niszcząc i rujnując to, co dobre.

Religia i polityka


Autorzy w interesujący sposób opisują konflikty na tle religijnym. Dlaczego tak jest i co sprawia, że ktoś może poczuć, że jego religia jest obrażana? Czy Nergal zrobił krzywdę chrześcijanom, że zniszczył Biblię? A może to pokaz jego małości, marności i ostateczna porażka jego sposobu życia? Jest też i trochę polityki, o której - zgadzam się z tym w 100 procentach - wnioski są tylko negatywne. W XXI wieku popiera się bowiem kłamstwo, na które przyzwolenie dają wszyscy. Kłamców się nie piętnuje, oszustów nie wsadza do więzienia a przemilcza. Skłamał? Trudno - trzeba to przemilczeć i dać dalej żyć na świeczniku.

Jak się tym nie wkurwić? Radzą autorzy. Mocna książka.

Książkę zainspirowały rozmowy publikowane w miesięczniku „Znak” w ramach cyklu Mąciciele o dwóch głowach.

poniedziałek, 22 maja 2017

Faraon. Bolesław Prus

Jaki naprawdę był Bolesław Prus? Dlaczego ówcześni nie docenili jego talentu ceniąc wyżej Mickiewicza? To tylko niektóre pytania, na odpowiedź znalazła ponoć Monika Piątkowska w książce "Prus. Śledztwo biograficzne". Przy tej okazji warto przypomnieć sobie "Faraona". Dlaczego?


Okazuje się, że niedoceniany przez badaczy utwór to prawdziwa kopalnia przykładów bogactwa i talentu człowieka, który przez życie walczył z wieloma lękami i kultem Sienkiewicza. Autor zanim przystąpił do właściwej pracy nad powieścią zbadał kulturę, religię i obyczajowość tamtych ludzi.

Jak to robił? Nie korzystał przecież z wujka google. To długie godziny spędzone na studiowaniu najważniejszych wtedy książek dotyczących krainy położonej nad Nilem. Ważne były zapewne opowieści osób, które temat badały i mogły Prusowi opowiedzieć z autopsji o tym, jak Egipt wygląda. To pewnie dlatego plastyka utworu jest tak mocna - poszczególne opisy to jakby streszczone doskonale wykonane zdjęcia, których nie da się podrobić.

Zagadnienia władzy, rywalizacja i wewnętrzne konflikty to główne wątki "Faraona". Oprócz wartości historycznej największym chyba skarbem powieści jest psychologiczna i społeczna analiza Prusa dotycząca pełnienia funkcji przywódczych. Bez względu na to czy nazwiemy to faraonem, prezydentem, królem czy prezesem i umieścimy w dowolnym czasie muszą zostać spełnione warunki do tego, by mądrze rządzić ludem. Czy nagłe reformy są dobre? Czy rozdawnictwo skarbów dla zaspokojenia najniższych potrzeb jest ok? A może władza magów i kapłanów nad faraonem i ludem to idealne rozwiązanie?

Do upadku państwa faraona doprowadziło wiele spraw. W szczególności jednak rozrzutność i brak troski o lud były głównymi przyczynami tego stanu rzeczy. Czy po latach którakolwiek władza w Polsce wyniosła coś z "Faraona" oprócz chęci usuwania takich książek z listy lektur?


Zapraszam do lektury "Prus. Śledztwo biograficzne".


Ćwiczenie duszy. Rozciąganie mózgu

Jerzy Vetulani i Grzegorz Strzelczyk w pasjonującej rozmowie o wierze, bogach i magii tego, czego nie da się złapać. W książce "Ćwiczenie duszy. Rozciąganie mózgu" mamy do czynienia ze zderzeniem dwóch różnych światopoglądów, które doskonale się uzupełniły. A wszystko zaczęło się od rozmów publikowanych w miesięczniku „Znak” w ramach cyklu Neuroteologie.


Okazuje się bowiem, że to co mówi ksiądz ma w większości wypadków potwierdzenie w nauce Boga pozornie poświęconej. Opowieść o umieraniu to połączenie dwóch światów, które uzupełniają się. Nauka mówi o tym, że najpierw przestaje funkcjonować układ pokarmowy, za nim krwionośny i na końcu oddechowy. Człowiek powoli traci węch i słuch. A co z tym słynnym światełkiem w tunelu? Czy to Bóg? I czy ludzie, którzy powrócili z zaświatów przeżywając śmierć kliniczną mają nadnaturalne wspomnienia czy jest to wynik skomplikowanych procesów, jakie zachodzą w mózgu? Pytania nie zostają bez odpowiedzi. Profesor ateista i głęboko wierzący ksiądz uzupełniają się wzajemnie.

Czy wolna wola w ogóle istnieje? Może mistycy cierpieli na padaczkę? Jaki związek ma oczekiwanie szczęścia wiecznego z układem nagrody w mózgu? Czym jest miłość? Wśród wielu pytań dwójka mężczyzn stara się wytłumaczyć zdanie środowiska, do którego należą.

Od czytelnika i jego głębokiej empatii zależy, czy odpowiedzą się za jedną albo drugą stroną. Może być jednak tak, że jak ja zostanie pośrodku czerpiąc dobre wzorce a nie zgadzając się z bredniami nie do zaakceptowania. Pisanie o małżeństwie jako związku nie tylko kobiety i mężczyzny jest słabe, mdłe i mijające się z czymś takim, jak tolerancja i akceptacja.

Zmarły w tym roku badacz kory orbitofrontalnej, hipokampa i innych zakątków mózgu znalazł jednak wspólny język z księdzem. Wspólnie odkrył przed czytelnikiem kulisy świata duchowego i tajniki biologii. Okazuje się, że profesor Vetulani podczas wojny widząc wzrost wiary i gorące modlitwy ludzi ukrytych w piwnicach stwierdził, że jest to coś bardziej w stylu terapii niż prawdziwego uczucia do czegoś istniejącego. Czy po tych rozmowach się nawrócił?

Zapraszam do lektury.