czwartek, 4 września 2025

Sukces Karola Nawrockiego w Białym Domu. 7 atutów, które właśnie zobaczyliśmy

W polityce są dwie szkoły. Pierwsza wierzy, że państwo robi się na portalach społecznościowych, drugą rozpoznasz po tym, że po powrocie z delegacji nie wrzuca selfie, tylko przynosi konkret. Wizyta Karola Nawrockiego w Białym Domu była testem, której szkoły jest uczniem. I odpowiedź – dla tych, którzy jeszcze się łudzili – padła w sekundę: zostają amerykańscy żołnierze w Polsce, a liczba może wzrosnąć. Nie mem, nie bon mot, tylko deklaracja gospodarza Waszyngtonu. Tak, tego gospodarza. 



Nieprzypadkowo nad Białym Domem przecięły niebo F-16 i F-35 w formacji „missing man” – hołdzie dla mjr. Macieja „Slaba” Krakowiana. Symbol, który nie potrzebuje tłumacza: wspólnota broni, wspólnota wartości, wspólnota pamięci. W takich chwilach nawet najbardziej rozgadani milkną, bo nagle widać, że polityka to nie jest gra w ciemnego z hasztagami; to życie konkretnych ludzi pod konkretnym niebem.  

Tymczasem część naszej sceny rządzącej wciąż siedzi w poczekalni do alternatywnej rzeczywistości, gdzie wybory można „policzyć jeszcze raz”, a prezydent „z przypadku” rozbije się o pierwszą poważną rozmowę. Gdy jednak rzeczywistość zapukała do drzwi Gabinetu Owalnego, okazało się, że to nie prezydent się rozbił – tylko narracja. Bo można nagrywać instruktaże dla głowy państwa, rozdawać rady jak ulotki pod dworcem, można nawet w przypływie fantazji wrzucać niefortunne „żarty” w mediach społecznościowych – ale to wszystko zderza się z jednym pytaniem: co przywiozłeś do kraju? I tu odpowiedź była jednoznaczna.  

Żeby było jasne: wizyta miała także swoją twardą dramaturgię. Waszyngton wysyła dziś sprzeczne sygnały: z jednej strony twarde naciskanie Europy, cięcia w programach bezpieczeństwa dla wschodniej flanki, z drugiej – wyraźne potwierdzenie, że Polska nie jest „do odpięcia”. W takim układzie wyciągnięcie deklaracji o pozostaniu wojsk – i niewykluczonym wzmocnieniu – to nie jest „uprzejma formułka”, tylko prawdziwa dyplomatyczna robota na styku interesów. Kto był na miejscu, ten wie: takie zdania nie spadają z sufitu.  

I tu dochodzimy do sedna, czyli atutu Nawrockiego, który irytuje jego krytyków najbardziej: on nie gra komentatora własnej prezydentury. Nie bawi się w groteskowe „live’y z niczego”, nie próbuje wygrać Twitterem spraw, które rozstrzygają się w ciszy gabinetów. On po prostu działa. Kto zna realia, ten dostrzega pracę zespołu i fakt, że relacje z drugiej strony Atlantyku nie są zakładką w przeglądarce, tylko siecią rozmów, przygotowań, uzgodnień – często niewidocznych, a decydujących o tym, czy zdanie „we’ll put more there if they want” padnie publicznie, czy zostanie w sferze życzeń.  

Czy można się do czegoś przyczepić? Zawsze. Można powiedzieć, że symbolika bywa nadużywana, że deklaracje to jeszcze nie rozkaz dyslokacyjny, że w USA trwa przewartościowanie priorytetów. I wszystko to prawda. Tylko że polityka poważnych państw polega na grze w momenty: kiedy masz okno, wykorzystujesz je do maksimum. Po tej wizycie piłka jest po naszej stronie: harmonogramy ćwiczeń, infrastruktura przyjęcia wojsk, precyzyjne ścieżki zakupów i serwisu, współpraca przemysłów obronnych. O tym powinniśmy teraz słyszeć – i to z dwóch końców Alei Ujazdowskich.  

A gdy ktoś znowu zapyta: „ale właściwie co się stało?”, odpowiedzmy prosto. Stało się to, co odróżnia spór dla sporu od polityki dla efektu. Stało się, że zamiast kolejnej rundy „szon patrolu” zobaczyliśmy przelot, po którym przychodzi cisza i praca. Stało się, że w miejsce liczenia głosów wjechało liczenie efektów. I jeśli obóz rządzący chce wyjść z powyborczej śpiączki, to właśnie tu powinien szukać budzika.

Puenta? W dyplomacji nie wygrywa się ironią, tylko sprawczością. Po wizycie w Białym Domu widać, że Karol Nawrocki ma tę drugą. Reszta musi nadrobić lekcje – najlepiej zacząć od matematyki: mniej arytmetyki wyborczej, więcej rachunku ciągów… dostaw.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz