czwartek, 24 sierpnia 2017

Ludzkie zoo. Marek Krajewski

"Ludzkie zoo" napisane zostało przez Marka Krajewskiego w niecałe cztery miesiące. Czy jest tak dobre jak pozostałe książki z Eberhardem Mockiem w roli głównej?


Tym razem policjant z Wrocławia musi mierzyć się z odwiecznym męskim problemem, jakim jest kobieta. Jego narzeczona, Maria słyszy w nocy w swoim mieszkaniu dziwne odgłosy. Płacz dzieci miesza się z jękami kobiet. Czy to jakieś stadium schizofrenii? A może przyczyna nadużywania jakichś substancji? Eberhard Mock postanawia to zbadać.

Znalezione ślady -  skórki po bananach nie pasują do zimowego krajobrazu Breslau. Okazuje się, że one stanowią akurat najmniejszy problem w całej opowieści. Mock mierzy się z tajemnicami wrocławskich podziemi, arystokracji i oficerów tajnych służb, których (o dziwo) jest sporo w "Ludzkim zoo".

Planeta małp?


Okazuje się, że  niewiarygodny pomysł (krzyżówka małpy i człowieka), który jest jednym z głównych tematów książki nie do końca jest literacką fikcją. Krajewski, badając temat, rozbudował go do hipotezy, którą przyjmuję za prawdziwą. Zresztą po ludziach wszystkiego można się spodziewać - od przetrzymywania czarnoskórych w zoo tuż obok klatki z lwami po budowanie obozów dla uchodźców, wobec których nie ma żadnego pomysłu na ich dalsze życie.

Szczegóły sukcesu


Marek Krajewski w "Ludzkim zoo" przykłada wagę do szczegółów. Starannie dobrane cytaty rozpoczynające książkę to początek nawiązań, badań i poszukiwań, które pojawiały się w poprzednich książkach autora. Uwielbiam Eberharda Mocka zajadającego się jajecznicą, kaszanką i różnego rodzaju kiełbaskami popijanymi wódką. Wyobrażam sobie, jak ten poczciwiec przełyka kolejne wielkie kęsy posiłku zakupione w restauracji samoobsługowej, śmiejąc się w duchu z tych, którzy pędząc za modą, pragną odwiedzać francuskie knajpy.

Instagram a Mock?


Gdyby Eberhard Mock żył w XXI wieku z pewnością mógłby być blogerem modowym. Na instagramie prezentowałby swoje koszule czy buty robione na zamówienie i nowe fryzury stylizowane przez najlepszych fryzjerów Breslau. Plusem takiego blogera jest dieta, a właściwie jej brak (czytaj wyżej).

W "Ludzkim zoo" spotkamy wiele osobliwości i osobowości rozrzuconych po świecie. Wrocław - choć znów jest główną areną walki o sprawiedliwość, to ustępuje miejsca upalnej Afryce i Berlinowi, do których pokrętne losy prowadzą Eberharda Mocka.

Marek Krajewski ponoć sam wymógł na wydawnictwu przesunięcie premiery "Ludzkiego zoo". Domagali się tego czytelnicy i wierni fani profesora z Wrocławia. Wierząc lub nie tej informacji, twierdzę, że warto było przeczytać najnowszą powieść o Eberhardzie Mocku. Nie wszystko zło zostało jeszcze z jego świata zlikwidowane i pewnie wiele przed nim, czego autorowi życzę.

wtorek, 22 sierpnia 2017

poniedziałek, 21 sierpnia 2017

Picasso 2017

Picasso i jego wielkie natchnienie znalezione w Normandii. Doskonałe przeżycie i zrozumienie wpływu kobiet na życie fascynującego artysty. To tylko część wielkiej wystawy, którą można zobaczyć w Rouen. 











Legendy miejskie. Pechowy golfista

Pechowy golfista to temat - rzeka dla wielu legend miejskich - mniej lub bardziej strasznych. Okazuje się, że temat ten jest nadal aktualny.


Pewnego razu w Stanach Zjednoczonych pewien golfista przeprowadził się do innego miasta. W związku z tym, że dobry klub golfowy to miejsce zarezerwowane dla ludzi majętnych i wtajemniczonych ucieszył się, kiedy jego sąsiad polecił go właśnie jako takiego człowieka.

Następnego dnia wcześnie rano bohater tej legendy miejskiej wyruszył na nowe pole. Zarówno jego wielkość, poziom trudności i piękna przyroda zapierały dech w piersiach. "Jestem w raju" - pomyślał i począł oddawać się tej rozrywce.

Zanim jednak uderzył kolejną piłeczkę zawsze zrywał źdźbło trawy. Kiedy inni golfiści z niesmakiem patrzyli na ten polski zwyczaj bohater tej legendy miejskiej odpowiadał - "To naprawdę przynosi szczęście - zobaczycie".

Traf chciał, że rozgrywka szła mu lepiej niż komukolwiek, kto zaczynał grę na tej polanie. Zaliczonych 18 dołków w dobrym stylu dały mu szacunek i nowych kolegów.

Podczas następnej wizyty wynik nie był może tak samo dobry, jednak nie powstydziłby się go nawet Tiger Woods.

Niestety - ostatnia wizyta okazała się rzeczywiście ostatnią. Bohater tej legendy miejskiej padł nieżywy na polu golfowym.

Młody człowiek i umarł? Okazało się, że sam był sobie winien. Wszystko za sprawą pestycydów, którymi spryskiwano trawę. Długie żucie zielonego sprawiło, że toksyna przeniknęła do organizmu załatwiając naszego bohatera na miejscu.

Więcej takich opowieści znajdziecie na www.legendymiejskie.pl

niedziela, 20 sierpnia 2017

Rouen 2017

Rouen - miejscowość i gmina we Francji, w regionie Normandia, w departamencie Seine-Maritime. Położona jest nad Sekwaną. Parę fotek z krótkiego pobytu w tym urokliwym miasteczku.






Panorama Rouen
Panorama Rouen
Rouen - widok z muzeum Joanny D'arc
Muzeum rzemieślnicze
Rouen - widok z muzeum Joanny D'arc
Joanna D'arc

piątek, 18 sierpnia 2017

Sygnały słoneczne. Marcel Leblanc. Recenzja

Arsene Lupin jest nie tylko dystyngowanym dżentelmenem - włamywaczem ale również doskonałym obserwatorem i osobą, która pomaga rozwikłać najbardziej skomplikowane zagadki znanych francuskich rodów.

środa, 16 sierpnia 2017

Jumpcity Rumia. Dlaczego warto?

Sceptycznie nastawiony do skaczącej rozrywki wybrałem się z dziećmi żądnymi porządnej dawki skakania do Jumpicity Rumia. Czy warto było spędzić deszczową środę w tym miejscu?


JUMPCITY swoją działalność rozpoczęło w Gdyni ponad 3 lata temu, w 2016 roku kolejno powstawały parki w Katowicach oraz w Gdańsku. Marka cieszy się dużą rozpoznawalnością w Trójmieście oraz wzbudza ogromne zainteresowanie mieszkańców a także turystów. Punkt w Rumi uzupełnia ofertę Aquaparku w Redzie, do którego mamy niecałe 2 km piechotą.

JUMPCITY w Rumi to ponad 2000 m2 trampolin, wśród których wyróżnić można następujące strefy: baseny z gąbkami, ścieżki akrobatyczne, trampoliny sportowe z trampoliną Super Quad, arenę do zbijaka, arenę główną, trampoliny z koszami, strefę gladiatorów oraz slack line. Ponadto w JUMPCITY w Rumi zadebiutuje nowa atrakcja - strefa Ninja, czyli tor przeszkód zawieszony nad basenem z gąbkami.

Wszyscy wchodzący na początek muszą zakupić antypoślizgowe skarpetki za 5 złotych. Potem tuż przed wejściem (wejścia tylko o pełnych godzinach) krótkie przeszkolenie, rozgrzewka i ... można skakać. Dzieciom podobała się strefa ninja, która wymaga koordynacji i posiadania młodego organizmu, który nie siedzi godzin w pracy przed ekranem komputera. Równie ciekawa była arena do zbijaka wraz ze ścianką wspinaczkową oraz slack line. To ostatnie wbrew pozorom nie jest tak skomplikowane jakby się 30-letnim dziadkom wydawało.

Nie ma strefy, z której korzystanie nie byłoby przyjemnością. Widać jednak wyraźnie kondycyjne i ruchowe braki kiedy próbujemy wybić się na wyżyny naszych możliwości. A tu nic, zero, null. Nad wszystkim czuwają trenerzy - opiekunowie więc zabawa jest względnie bezpieczna. Warto mierzyć siły na zamiary i nie próbować zostać olimpijskim mistrzem w gimnastyce zanim nie dojdzie się do tego poziomu :)

JUMPCITY Rumia jest miejscem, w którym można zaznać innego rodzaju rozrywki niż we wszystkich salach zabaw. Ponoć można nawet zorganizować tam urodziny - swoje bądź dziecka. Pomysł ciekawy - jak to jest z wykonaniem?

Przestronne szatnie z prysznicami oraz zamykane elektronicznie szafki gwarantują komfort odwiedzin. Warto pamiętać, by do zabawy wziąć strój sportowy na przebranie. Litry potu po kilkunastu minutach jumpingu to norma. Po godzinie jest już naprawdę deszczowo.

Czy warto? Zdecydowanie - i nie tylko jeden raz. Do zobaczenia wkrótce - tym razem z biletem kupionym przez internet.

Arsene Lupin w akcji czyli tajemnica jedwabnej szarfy | Recenzja

"Jedwabna szarfa" to jedno z ciekawszych opowiadań Maurice'a Leblanca, w którym Arsene Lupin przechodzi samego siebie.

Antywirus. Gra nie tylko dla dzieci

Co zrobiłbyś, Drogi Czytelniku, gdyby Twój system został zaatakowany przez zabójczy wirus? Kiedy Twoje ciało musiałoby walczyć z bakterią, którą tylko Ty sam możesz pokonać? Gra „Antywirus” daje możliwość sprawdzenia się w ekstremalnych warunkach.


Wirusy o różnych kształtach przesuwamy na wklęsłej planszy tak, by wydostać się poza jej ramy i przejść kolejny poziom. Ilość ruchów oraz możliwości jest ograniczona zarówno ustawieniem poszczególnych wirusów jak i tym, że można wykonywać ruchy grupami wirusów.

Jeśli uda się usunąć z planszy czerwonego wirusa składającego się z dwóch wklęśnięć możemy przejść do kolejnego etapu. Mamy 60 zadań o 5 różnych poziomach trudności. Zaczynamy od startera i juniora by przejść do experta, mistrza i gwiazdy „Antywirusa”.

Gra przeznaczona jest dla dzieci od 5 lat. Dobrze bawić będzie się podczas rozgrywki młodzież, rodzice, dorośli i ludzie, którzy przeżyli ponad 100 lat.

Wydaje się, że 60 poziomów jak na taką grę to mało. Zapewniam, że trochę czasu spędzicie rodzinnie bądź z przyjaciółmi, aby przejść wszystkie etapy „Antywirusa”.

„Antywirus” to gra, która pozwala rozwijać myślenie logiczne, procesy poznawcze oraz wyobraźnię przestrzenną. To doskonała alternatywa dla wirtualnych światów, które nie rozwijają możliwości człowieka w taki sposób jak tego typu gra.

Podobna do opisywanej przeze mnie „Blokady” jest obowiązkowym zakupem dla dzieci z każdej okazji. Zdecydowanie warto!

poniedziałek, 14 sierpnia 2017

Czerwone koło. Maurice Leblanc. Recenzja

Powieść, która zawiera w sobie ciekawy wątek kryminalny i sporą dawkę napięcia, które towarzyszy czytelnikowi do samego końca? "Czerwone koło" Maurice'a Leblanca to zdecydowanie numer jeden tegorocznych wakacji.

niedziela, 13 sierpnia 2017

Mroczna wieża. Stephen King na wielkim ekranie

Co jest lepsze - książka czy film? Takie pytanie towarzyszy każdej ekranizacji powieści Stephena Kinga. Niesamowite "To", intrygujące "Stukostrachy" czy fenomenalny "Sklepik z marzeniami" to niektóre z mistrzowskich przeniesień książek na ekran. A jak jest z "Mroczną wieżą"?

Fenomenalna saga


„Dawno, dawno temu wszystko było Discordią, z której powstały Promienie, mocne, krzyżujące się w jednym punkcie" – czytamy w powieści Kinga. To właśnie na przecięciu promieni znajduje się Mroczna Wieża. Cykl „The Dark Tower" to historia Rolanda Deschaina, ostatniego żyjącego członka bractwa „rewolwerowców", który próbuje dostać się do tytułowej Mrocznej Wieży; miejsca będącego centrum wszystkich światów. Długa droga do tego mitycznego miejsca okupiona jest stratą, nadludzkim wysiłkiem i cierpieniem. We wszystkich działaniach Roland posługuje się „Drogą Elda", kodeksem honorowym, który określa całe jego życie. Tymczasem świat rozpada się, mieszają się czasoprzestrzenie, światy równoległe. Podróż Rolanda ma tylko jeden cel – ocalić świat przed samozagładą. Tyle w dużym skrócie jeśli idzie o książkową sagę.

Słaby film


W filmie scenarzyści dokonali selekcji materiału zostawiając widzom główne postaci oraz odchudzone wątki opowieści. Świetne wybory castingowe (McConaughey, Elba, młody Tom Taylor), obiecujące zwiastuny, kapitalna baza wyjściowa w postaci powieści Stephena Kinga i reżyser dawały nadzieję na niesamowitą ucztę, w której nasz świat znów stanie się daniem głównym. Po intrygującym początku, w którym widz nieznający wszystkich tomów "Mrocznej wieży" poznaje główne wątki opowieści ... nie dzieje się nic ciekawego. Jakby twórcy filmu stracili pomysł na dalszy ciąg. Dla widzów, którzy nie znają opowieści z kart książek to może wystarczyć - dla mnie jest to o wiele za mało.

Twórcy filmu wychodzą z założenia, że początkiem "Mrocznej wieży" są wizje Jake'a - wieża, człowiek w czerni i rewolwerowcy, które to prowadzą go wprost w objęcia psychiatry i eliminację ze społeczeństwa. Dopiero w momencie, gdy znajduje drzwi do świata alternatywnego wszystko układa się w logiczną całość i zostanie nazwane. Walter to człowiek w czerni a Roland Deschain to rewolwerowiec. Jake wraz z tym ostatnim wspólnie spróbują ocalić światy przed ostateczną zagładą.

Trochę Kinga


Wydaje mi się to za mało jak na opowieść opartą na solidnych podstawach mistrza horroru. Przecież "Mroczna wieża" to magnus opus Stephena Kinga. Ogrom wątków, powiązań z innymi książkami autora i uprawianie amerykańskiego mitu to tylko niektóre z nich. Na szczęście twórcy filmu w swoim krojeniu materiału nie zapomnieli, że prawdziwi fani szukać będą nawiązań do innych opowieści Kinga - napis "Pennywise" w zrujnowanym wesołym miasteczku, choć to znów kropla w morzu potrzeb kingofana.

Dziki Zachód


Coś, co buduje jakość "Mrocznej wieży" to cały kodeks rewolwerowców, który stworzył King. Wybór Elby, który zagrał postać rewolwerowca to strzał w dziesiątkę. Zimny, nieprzystępny realizuje cel, jakim jest zemsta na Walterze pragnącym zniszczyć wieżę. Cząstkę wspomnianego kodeksu zobaczymy w momencie, gdy Roland wraz Jakem recytują credo tego zakonu amerykańskich bohaterów - "Nie będę celował ręką, gdyż kto celuje ręką, ten zapomniał oblicza swego ojca. Będę celował okiem. Nie będę strzelał ręką, gdyż kto strzela ręką, ten zapomniał oblicza swego ojca. Będę strzelał umysłem. Nie będę zabijał bronią, gdyż kto zabija bronią, ten zapomniał oblicza swego ojca.Będę zabijał sercem". Piękne są sceny, w których pokazują się prawdziwe umiejętności rewolwerowców. Szybkie ładowanie dwóch rewolwerów z okładziną z drewna sandałowego i metodyczne eliminowanie przeciwników zasługuje na najwyższe uznanie.

Serial? 


Wielu widzów - wiernych fanów Kinga chciałoby zobaczyć "Mroczną wieżę" jako serial. Formuła ta zapewnia możliwość stworzenia nieokrojonej ekranizacji wykorzystującej większość wątków opowieści. Pomysł dobry jednak pamiętać należy, że głównym założeniem twórców jest maksymalizacja zysków. Te w przypadku wiernego oddania bogactwa światów i tematów "Mrocznej wieży" mogłyby takie nie być. Musi być ciekawie, strasznie i prosto.

"Mroczna wieża" to opowieść wakacyjna, która przeznaczona jest dla widzów bez znajomości twórczości Kinga. Zagorzali fani poczują niedosyt. A może to działanie specjalne przed wrześniową premierą "To". Mam nadzieję, że będzie tam o wiele lepiej.