sobota, 17 czerwca 2017

Story cubes - w Dolinie Muminków

Story cubes to prosta w założeniach i jednocześnie genialna gra, która dostarczy Wam masę radości, stanowiąc przy tym doskonały trening pomysłowości i wyobraźni. Story Cubes Muminki to dziewięć ładnie wykonanych, sześciennych kostek, z których każda zawiera na ściankach odmienny zestaw ilustracji. To kolejna - po Story Cubes Batman gra z serii rozwijającej wyobraźnię dzieci.


Na czym to polega?


Rzuć 9 kostkami, na których znajdziesz 54 obrazki ściśle powiązane ze światem Muminków: Muminka, Małą Mi, Mamę Muminka i wiele innych. Przyjrzyj się im i zacznij snuć opowieść, zaczynając od słów "Pewnego dnia w Dolinie Muminków Mała Mi wyszła na spacer spotykając po drodze smutną Mamę Muminka..." Historię opowiedz w oparciu o dziewięć obrazów, które wypadły na kostkach. Zacznij od dowolnego z nich, najlepiej od tego, który jako pierwszy przykuł Twoją uwagę, nadaje się idealnie do opowiedzenia opowieści, którą sobie wcześniej zaplanowałeś lub idź na żywioł. W Story Cubes nic Ciebie nie ogranicza oprócz wyobraźni, która w świecie nowych mediów jest najsłabszym ogniwiem społeczeństwa.

Wielu zarzuca Story Cubes, że są nudne. Oprócz tego, że mamy 9 genialnie wykonanych kostek i możliwości opowiadania nic innego się nie dzieje - mówią malkontenci. Wystarczy jednak zapoznać się z twórczością Tove Jansson, żeby poznać bogactwo i głębię opowieści, jakie tkwią w bohaterach przypominających hipopotamy :) Nawet z przewidywalnym Włóczykijem można tworzyć opowieści, o których autorce "Muminków" się nigdy nie śniło.

Story cubes to gra, która pozwala rozszerzać zdolności językowe i zbliża ludzi. Nie ma tu złych odpowiedzi, jedyne co cię ogranicza, to Twoja własna wyobraźnia. A tą warto ćwiczyć - bez względu na to, czy ma się pięć, dziewięć czy sto lat.

Gra do nabycia w sklepie rebel.pl

Przeczytaj także o story cubes batman.

środa, 14 czerwca 2017

Daredevil czyli dlaczego lubię Netflixa?

Matt Murdock jest niewidomym prawnikiem, który dzięki nadludzko wyczulonym pozostałym zmysłom i umiejętnościom walki wręcz, zwalcza przestępczość w Nowym Jorku jako superbohater, Daredevil. Przez dwa sezony serialu radość z jego oglądania była tak samo mocna jak w przypadku lektury oryginalnego komiksu, na którego podstawie serial nakręcono.


Pierwszy sezon składa się z 13 odcinków, które miały swoją premierę 10 kwietnia 2015 roku w serwisie Netflix. O ile ten sezon wydaje się ciut przegadany i konflikt z władcą półświatka - Wilsonem Fiskiem nie robi dużego wrażenia to sezon drugi rekompensuje to całkowicie. Emisja drugiego sezonu, składającego się również z 13 odcinków, miała swoją premierę 18 marca 2016 roku.

Walka o wpływy w Nowym Jorku to już nie tylko biznesmeni chcący sprzedawać heroinę ale Yakuza i tajemnicza organizacja, która działa na granicy rzeczywistości i magii. W tym wszystkim dać radę musi sobie Matt Murdock, któremu pomocy udzieli sam Punisher. Postać tego ostatniego to mój powrót do przeszłości - przypomina mi czytane komiksy w podstawówce, gdzie dostęp do nich był ograniczony i wiązał się z dobrymi układami w kiosku Ruchu. Występujący w tej roli Jon Bernthal fenomenalnie potrafi połączyć dwie osobowości mściciela - anioła zemsty i anioła tęsknoty. Jego twarz nadaje się do grania pozytywnych psychopatów.

Świat postaci superbohaterów przenika się podobnie jak ludzi, którzy są z nimi blisko. Claire Tample jest pielęgniarką w szpitalu. Pomaga Daredevilowi w leczeniu jego ran. Jest również przyjaciółką Luke’a Cage’a, o którym serial (bardzo dobry zresztą) można zobaczyć w serwisie Netflix.


Ciekawostką jest, że odtwórca głównej roli - Charlie Cox został uhonorowany przez Amerykańską Fundację na rzecz Niewidomych dla tych, „które wykazały wybitne osiągnięcia w zakresie poprawy jakości życia dla osób z utratą wzroku. W fenomenalny sposób pokazuje, pomimo swojej superbohaterowości, prozaiczne problemy, z jakimi zmaga się osoba pozbawiona wzroku. Jury zapominało jednak o nauczycielu Daredevila granym przez Scotta Glenna. Równie ciekawa kreacja, jak Charlie Cox'a.

Serial nawet dla antyfanów świata superbohaterów. Czy będzie sezon 3? Daredevil z pewnością ma jeszcze wiele rzeczy do zrobienia, bo zło czai się w najmroczniejszych zakamarkach Nowego Jorku.


wtorek, 13 czerwca 2017

Jak zostać finansowym ninją?

www.finansowyninja.pl

Pieniądze znikają jeszcze zanim wypłata wpłynie na konto? Karta kredytowa to twój jedyny przyjaciel, a ostatni raz widziałeś gotówkę w podstawówce, gdy dostawałeś kieszonkowe? Jeśli tak - wiedz, że coś się dzieje. Dzieje się coś złego i ponoć z tego wyciągnie ciebie książka "Finansowy ninja" Michała Szafrańskiego.


Autor jest założycielem bloga jakoszczedzacpieniadze.pl oraz podcastu "Więcej niż oszczędzanie pieniędzy". Jak można przeczytać w książce "postanowił (w 2012 roku) porzucić dobrze płatny etat na rzecz edukacji finansowej i stał się autorytetem w dziedzinie mądrego oszczędzania". Czyli praktyka z oszczędzania nie mając żadnego źródła dochodu jest? Jest!

Michał Szafrański na 541 stronach "Finansowego ninja" próbuje zrobić ze mnie prawdziwego wojownika pieniądza. Takiego, który zacznie korzystać z excela, kalkulatora finansowego celem dobrego planowania budżetu domowego. Teoria poparta jest praktyką i listami czytelników, którym się udało. Jeden z nich oszczędza więcej pieniędzy dzięki analizie wszystkich wydatków. Inny zrezygnował z szeregu ubezpieczeń i zyskał pewną sumę w skali roku. Jeszcze inny zdecydował się na promocję w banku, o której pisał autor "Finansowego ninja" zyskując oczywiście pieniądze prawie za darmo.

Autor ewangelizuje Polaków, którzy jeszcze w XXI wieku nie wiedzą, że jedyną miarą zamożności jest kwota netto. Wydawać by się mogło - rzeczy tak oczywiste w Polsce wywołują zdziwienie. Sam byłem świadkiem rozmowy w sprawie pracy, gdzie pracownik myślał, że dopisek brutto jest tylko "dla beki". Śmiesznie nie było, gdy zobaczył przelew na koncie. Postanowił założyć własną firmę i zarabiać miliony. Z tego co wiem do dzisiaj obserwuje rynek z wygodnej kanapy czekając na okazję. Nie czytał "Finansowego ninja"?

Michał Szafrański zajmuje się wieloma aspektami oszczędzania i zarabiania. Od lokat, kont za zero złotych, poprzez inwestycje, polisy i zakładanie własnej działaności gospodarczej. Opowiada o swojej wolności finansowej, którą uzyskał i wolności w ogóle. Możliwość wybierania szkoleń, na których będzie prelengentem i masa innych rzeczy to przykłady, że "yes, we can!". Can you?

Słusznie zwraca uwagę autor na fakt, iż finansowy ninja nie powinien pożyczać pieniędzy na nic (oprócz mieszkania). Kandydatów na tego japońskiego wojownika wielu, ale niech pierwszy wyciągnie miecz ten, który pożyczył tylko na własne m. Nie widać w górze wielu katan?

Z drugiej strony trzeba trochę ten nasz naród bronić. Nie znalazłem w książce odpowiedzi ani sugestii dotyczących oszczędzania kiedy pracodawca płaci pod stołem bo "oficjalnie się nie opłaca". Zmiana pracy nie wchodzi w grę, gdy wykształcenie i inne czynniki sprawiają, że nie ma innej alternatywy. Kurierzy, pracownicy Inpostu czy robotnicy zarabiający 8 złotych na godzinę z "Finansowego ninja" wyciągnąć mogą tylko nadzieję, że są ludzie, którym się powiodło i mają lepiej. Czy oni mogą też tak mieć?

Interesując poradnik, który łączy teorię z praktyką. Nie daje gotowych rozwiązań bo te na przykładach musi wypracować czytelnik chcący zostać ninja. Ja pozostanę na razie przy Lego Ninjago.

Innym życzę dużo szczęścia i pieniędzy oczywiście!

Książka do nabycia tutaj w pakietach. Miłej lektury!

niedziela, 11 czerwca 2017

Traktat o łuskaniu fasoli

Czy życie ludzkie jest coś warte? Co to w ogóle są wartości? Jak żyć pani premier - jak żyć? To tylko niektóre z pytań, na które nie znajdziemy odpowiedzi w "Traktacie o łuskaniu fasoli" Wiesława Myśliwskiego.


Nagrodzona w 2007 roku nagrodą literacką NIKE powieść jest metafizyczną próbą opowieści o życiu każdego z nas. W monologu, który przez kilkaset stron prowadzi główny bohater - narrator dowiadujemy się więcej na temat jego pokręconych losów. Wojna, polityka i emigracja to trzy główne filary kształtujące osobowość tajemniczej postaci. Rzucony w wir zdarzeń, na które nie ma wpływu perfekcyjne przywołuje je podczas zwykłego łuskania fasoli.

Czynność tę wykonujemy właśnie z głównym bohaterem. Wiesław Myśliwski wprowadza nas w magiczny i bezpieczny świat stróżówki położonej gdzieś daleko poza wielką cywilizacją. Stróżówki, która tylko w sezonie letnim nękana jest przez grzechy nowoczesności: technologię, zdrady, kłamstwa i egoizm. "Człowiek coraz bardziej odstaje od człowieka" - czytamy w jednym z rozdziałów "Traktatu". W przypadku tego dialogu mamy niesamowitą bliskość dwóch osób, które w ogóle się nie znają. To za tym tęsknimy nieświadomie. To właśnie jest duża siła książki Myśliwskiego - wywoływanie nieświadomych tęsknot i pragnień.

"Czy zastanawiał się pan kiedyś, jak silnie związani jesteśmy z przeszłością? Niekoniecznie naszą. Zresztą cóż to jest nasza przeszłość? Gdzie są jej granice? To jest coś w rodzaju bliżej nieokreślonej tęsknoty, tylko za czym? Czy nie za tym, czego nigdy nie było, a co jednak minęło? Przeszłość to tylko nasza wyobraźnia, a wyobraźnia potrzebuje tęsknoty, wręcz karmi się tęsknotą. Przeszłość, drogi panie, nie ma nic wspólnego z czasem, jak się sądzi" - powiada narrator w kolejnym rozdziale powodując, że runie świat czytelników, którzy tak chętnie wspominają dawne dzieje nie patrząc na tu i teraz.

"Książki to jedyny ratunek, żeby człowiek nie zapomniał, że jest człowiekiem. (…) Książki to także świat, i to świat, który człowiek sobie wybiera, a nie na który przychodzi" - powiada narrator i słusznie prawi. Polać mu - dobrze gada, jak mawia się na Kaszubach. I nawet o piciu coś się znajdzie - "Kto pije z powołania, a nie od przypadku do przypadku, zna sposoby, jak dużo powiedzieć, a nic nie powiedzieć, jak się śmiać, gdy w środku nie do śmiechu, jak w coś wierzyć, gdy w nic się nie wierzy nawet w żaden nowy, lepszy świat."

Narrator stawia mocne pytanie - "Co ma człowiek tak naprawdę z życia? Za te wszystkie starania, zabiegi, bezsenności, strapienia, co ma?". Każdy może (ale nie musi) znaleźć sobie odpowiedzi na te pytania. "Traktat o łuskaniu fasoli" powoduje przemyślenia lepsze niż łączenie amfetaminy z heroiną i dużą ilością alkoholu.

"Traktat o łuskaniu fasoli" na zawsze pozostanie książką, która wywołuje ważne problemy istnienia i sensów. Często bez odpowiedzi.





Kroko-loko czyli kto jest przestępcą?

Wyobraź sobie, że z Muzeum Historii Naturalnej skradziono bardzo cenne jajo - krokodyle jajo sprzed kilku tysięcy lat. Kto mógł je zwinąć? Podejrzane są trzydzieści dwa krokodyle nieposiadające alibi. Musisz znaleźć podejrzanych, chyba, że ktoś Ciebie ubiegnie.


Kroko-loko by rebel.pl
Kroko-loko to gra składające się z 32 kart krokodyli, 4 kart hipopotamów oraz 10 kart kryteriów. W tych ostatnich znajdziemy takie kryteria jak: płeć, kolor skóry (zielona albo niebieska), sylwetka (gruby, chudy), posiadanie lub też nie kapelusza czy okularów.

Celem gry jest ustalenie podejrzanych krokodyli zgodnie ze wskazówkami, jakie dadzą nam karty kryteriów. My gramy w wersję dla 3 osób, w której to najpierw tasujemy wszystkie karty krokodyli i hipopotamów i układamy je w siatkę 6x6. Karty kryteriów umieszczamy obok zakrytymi parami.

U nas grę rozpoczyna najmłodszy gracz, który odwraca po 1 karcie kryteriów z każdej pary. Gdy karty kryteriów są odkryte - trzeba jak najszybciej znaleźć przestępcę odpowiadającemu rysopisowi. Może więc to być niebieski pan krokodyl z kapeluszem i okularami. Zielona pani bez kapelusza o obfitych kształtach to również kolejna z podejrzanych.

Teraz najlepsze kryterium wskazuje pierwszego krokodyla, który ... wskazuje innego krokodyla. Ten pokaże jeszcze innego i w końcu znajdziecie prawdziwego przestępcę. O co chodzi z tym wskazywaniem? Ważne są ręce krokodyli wskazujące odpowiednie kierunki. Trzeba dokładnie analizować ruchy rąk, by trafić na prawdziwego przestępcę. Kiedy gracz trafi na sprawcę bierze jego kartę i kładzie przed sobą. Zwycięzca to ten, który zgarnie 3 krokodyli.

O co chodzi z kartami hipopotamów? Jeśli kryteria zaprowadzą nas do niego okaże się, że wszystkie informacje, jakie dotychczas mieliśmy są fałszywe i trzeba zacząć od nowa.

Gra może nie jest tak dobra jak "Dzieła mistrzów" jednak daje możliwość różnych rozgrywek. W wariancie dla dorosłych można umieszczać karty w dowolnym położeniu, a kierunki wskazywane przez krokodyle są... Przekonajcie się sami!

Gra do nabycia w sklepie rebel.pl

poniedziałek, 5 czerwca 2017

Instrukcja obsługi faceta

Czy może powstać coś takiego, jak "Instrukcja obsługi faceta"? Okazuje się, że Katarzyna Miller i Suzan Giżyńska stworzyły ciekawy poradnik, który daje do myślenia a nie serwuje gotowe rozwiązania.


Ta "Instrukcja obsługi faceta" to coś przez duże "C". Jako mężczyzna z krwi i kości nie wiedziałem, że płeć piękna ma tyle dylematów z prostym wydaje się męskim mechanizmem. Przecież my faceci chcemy tylko jednego i o jednym tylko myślimy. Seks, władza, pieniądze w różnych przypadkach i kolejności. Przy piwie, meczu i pielęgnacji wątpliwych, męskich przyjaźni.

Mężczyzna według Katarzyny Miller i Suzan Giżyńskiej to w większości wiecznie napalony maminsynek, który nie jest dla kobiety partnerem a jedynie kandydatem do psychoterapii już od czasów wypowiedzenia pierwszego słowa.

Książka Katarzyny Miller i Suzan Giżyńskiej potwierdza, że mężczyźni są z Marsa a kobiety z Wenus. Mężczyźni i kobiety są różni - i różnice fizyczne są tutaj najmniej ważne. Mamy inne priorytety, inne pragnienia i chęci. Nie rozumiemy się - w dzisiejszych czasach dwójka ludzi nie umie ze sobą rozmawiać. Większość pytań, na które szukały odpowiedzi kobiety - czytelniczki kryje się w dobrym dialogu i wzajemnym zrozumieniu.

Tak jednak - sądząc po wielu pytaniach - nie jest. Ludzie zgłębiając problemy czy wikłając się w sytuacje bez wyjścia cierpią katusze. W "Instrukcji obsługi faceta" mamy kilkadziesiąt pytań, które wynikają z braków, błędów i niechęci obydwu stron. Tu nie są winni tylko mężczyźni lub tylko kobiety. Tu trzeba walczyć na dwóch frontach.

Autorki w profesjonalny (psychologiczny) ale i typowo kobiecy sposób serwują porady, które są ciekawym punktem wyjścia do dalszych działań. Od czytającej (i czytającego) zależy, jaką drogę obierze.

Warto przeczytać - nawet będąc tym bezdusznym mężczyzną, który potrzebuje instrukcji.

Dzieła mistrzów - karcianka dla każdego

Dobra i niedroga rozrywka dla dorosłych i dzieci? "Dzieła mistrzów" autorstwa Mike'a Elliott'a to idealna propozycja dla wszystkich, którzy czerwcowe wieczory chcą zaliczyć do udanych.


W "Dziełach mistrzów" wcielamy się w rolę malarzy. Wybitnych, prawdziwych i nie do podrobienia. Żartowałem! Pracujemy jako fałszerze z innymi fałszerzami tak, by podrabiać dzieła najsłynniejszych twórców epok.

Ten z malarzy, który tego dokona, nie tylko przypisze sobie zasługi, ale zgarnie też całe wynagrodzenie. Gra wymaga trochę sprytu i strategii. Czasem bowiem warto coś pogryzmolić zamiast używać retuszu. To się bardzo opłaca choć kto wpadłby na taki pomysł gdzie indziej. Ta karcianka daje nam możliwość szybkiego planowania celem zdobycia upragnionych i wymaganych pieniędzy. Bardzo ciekawa rozgrywka dla dwóch zespołów ale również dla dwójki graczy. Pomimo prostych zasad gra wciąga jak "Splendor" czy "7 cudów świata". Również najmłodsi, którzy będą brali udział w rozgrywce będą umiały poruszać się w tym zakręconym świecie sztuk pięknych.

W skład zestawu wchodzi 25 kart arcydzieł oraz 60 kart maźnięć - po 12 w każdym z 5 kolorów - które służą nam odpowiednio do retuszowania lub mazania.

Grunt, że pierwszy artysta, który zgromadzi 25 $, wygra! Nie jest to łatwe ale jest wykonalne.

niedziela, 4 czerwca 2017

Jestem wściekły. Jak pokonać złość

Jak pokonać złość, gniew i wszystkie negatywne emocje? Na to pytanie nie umie odpowiedzieć wielu dorosłych. A dzieci? Kula złego nastroju, który narasta w środku i trudno go opisać skutkuje zachowaniami, które nie są akceptowalne. W jaki sposób to zmienić?


"Jestem wściekły. Jak pokonać złość" prezentuje sposoby pozwalające na walkę z emocjami - przykrymi, trudnymi i niemożliwymi do zrozumienia dla kilkulatka. Na początku czytamy więc o samych emocjach - jakie są i skąd pochodzą. Wiadomo, że niektóre z nich są dobre i warte pokazywania a inne - destrukcyjne i sprawiające przykrość sobie (i czasem innym).

Weźmy na ten przykład gniew. Narastająca emocja powoduje, że serce zaczyna bić szybciej, człowiek staje się czerwony na twarzy i chce się wyżyć. Albo wręcz przeciwnie - ręce stają się zimne i spływa po nas pot. Skąd pochodzi? Być może ktoś zrobił coś nie po myśli zagniewanego. Pokłócił się na podwórku z kolegami? Ciężko mu o tym mówić.

Zamiast krzywdzić kogoś możemy zatłuc emocje waląc pięściami w grubą poduszkę. Możemy się wykrzyczeć lub wyskakać. Dla dziecka to ciekawe sposoby na radzenie sobie z gniewem. I choć książka radzi dzieciom to i tak takie rady można wykorzystać w dorosłym życiu.

Dagmar Geiser na 36 stronach pokazuje, że nawet jeśli nie uda się wytrzymać i zrobimy coś w afekcie (uderzenie, zniszczenie czy inne destrukcyjne zachowania) możemy kogoś przeprosić, naprawić i nie być skazanym na całkowite potępienie. Wbrew pozorom ludzie nie radzą sobie z emocjami i dobrze o tym wiedzą. Więc nie ma się co zamartwiać - tylko działać!

Poradnik przeznaczony dla dzieci w wieku przedszkolnym i wczesnoszkolnym oraz rodziców i nauczycieli, którzy chcą wychować prawdziwych mistrzów radzenia sobie z emocjami!



Super świetnie w Kaczych Butach

Czy kiedykolwiek zastanawialiście się, co dzieje się z zapominanymi zabawkami? Zgubionym klockiem LEGO, pierwszym misiem - przytulakiem czy grającą kulą? Postanowiła sprawdzić to Magdalena Bochan-Jachimek wraz ze swoją grupą teatralną "W Kaczych Butach" w spektaklu "Super świetnie".


Główna bohaterka - Oliwia bawi się kolejnymi zabawkami aż do kolejnej ... nowej zabawki. Stare lądują w tajemniczym pudle, w którym organizują grupę wsparcia odrzuconych zabawek. Przewodzi im Ludzik Jacek, który przebywa tam od kilkudziesięciu dni. Podobnie rzecz ma się z Misiem Tymkiem, który w tym więzieniu żyje najdłużej. Są jeszcze lalka Emilka i Aldona oraz niezawodna i bardzo zabawna piłka Bęcek. Wspólne spotkania zabawek nie zmieniają ich tragicznej sytuacji. Do momentu, gdy do pudełka trafia ... Wojowniczka Jana.

Zabawki próbują zwrócić na siebie uwagę Oliwii i zmienić świat, w którym dziecko jest "piąte" a rodzice nie mają dla niego czasu. Mama jest ciągle na zakupach lub w pracy, a tata pomimo starań i sporej miłości do córki spędza czas na ukrywaniu konfliktów z matką i pracy. Próba wynagrodzenia córce wszystkiego zakupami jest sposobem, który powoduje tylko i wyłącznie kolejne problemy. Dopiero odważna akcja zbuntowanych i nieco już zakurzonych zabawek daje wszystkim do myślenia.

Magdalena Bochen-Jachimek wraz ze swoimi podopiecznymi pokazuje widzom dwa światy. Abstrakcyjny choć bardzo prawdopodobny świat zabawek a z drugiej strony ludzi, którzy zagubili się w świecie ciągłej konsumpcji i nieprawdziwej miłości. W doskonałej scenografii - chociażby samego pudełka na zabawki oraz ciekawej muzyce i finałowej piosence Jana Freichera "Jesteśmy super" oglądamy nas samych. Trudy budowania relacji z dziećmi, sąsiadami czy rodziną wplątane w wymagania ciągle zmieniającej się rzeczywistości. Co lepsze? Czy budowanie na kłamstwie szczęśliwe życie a może uboga egzystencja pełna uczuć i wspomnień?

Aktorzy "W Kaczych Butach" pokazują, że warto być ze sobą na dobre i złe. Trudno bowiem żyć cały czas na pełnej petardzie.

Czy szczęśliwy finał, który oglądamy w "Super świetnie" możliwy jest u każdego z nas? Z pewnością jest to rzecz do przemyślenia. Tymczasem czekam na kolejne projekty "W Kaczych Butach". Tam bowiem słowo amator nabiera innego - cenniejszego znaczenia.

O "Super świetnie":


Reżyseria: Magdalena Bochan-Jachimek
Scenariusz: Szymon Jachimek
Scenografia i kostiumy: Marta Mittlener
Asystentka reżysera: Barbara Franczak-Kulig
Autor muzyki do piosenki "Jesteśmy Super": Jan Freicher
Oprawa wizualna: Dorota Topolska i Marcin Łaszkiewicz

Obsada:
Oliwia - Maria Dorenda
Mama - Barbara Franczak-Kulig/Agnieszka Tulin-Kardaś
Tata - Oskar Dębowski/Tomasz Waberski
Ciocia - Barbara Danowska/Zofia Urbańska
Piłka Bęcek - Jagoda Białogrodzka/Natan Maciej Miłaszewski
Ludzik Jacek - Patryk Kasprzak/Aleksandra Okonowska
Miś Tymek - Katarzyna Marzec-Okoń/Olga Staszewska
Lalka Aldona - Dominika Chamier-Ciemińska/Edyta Górska
Lalka Emilka - Emanuela Koszałka/Beata Maczan
Wojowniczka Jana- Agnieszka Fudzińska/Monika Kalka
Piesek Oliwier - Barbara Danowska/Maryla Wolska
Gluciory - Jolanta Boniecka, Hanna Bonk, Anita Bykowska, Judyta Niżyńska, Sandra Szylke, Rafał Sebastjaniuk

czwartek, 1 czerwca 2017

I cóż, że ze Szwecji

Z czym kojarzy się Tobie Szwecja? Volvo? Promy do Karlskrony? Alfred Nobel i Bob Dylan? A może wizja apokalipsy i wszechobecni imigranci w zamkniętych dzielnicach? Natalia Kołaczek w swojej "I cóż, że ze Szwecji" pokazuje czytelnikowi swoje spojrzenie na kraj pełen sprzeczności.


Co to jest „syndrom Bullerbyn”? Czy to magiczne dla starszych czytelników miejsce istnieje? Czy Szwedzi czytają na potęgę czy tylko słuchają tego swojego Spotify? Szczerze powiedziawszy - trudno mi opisywać swoje pierwsze wrażenia. Natalia Kołaczek wręcz przeciwnie - barwnie opowiada o pierwszym wrażeniu, jakie zrobił na niej kraj, od którego dzieli nas - Polaków- odległość większa niż Bałtyk. Szwedzi bowiem według autorki są bardzo pomocni i uczynni pomimo tego, że uważani są za naród bardzo nieśmiały. Nie są blondynami o niebieskich oczach, a ich narodowy przysmak, o którym powstało tyle filmów nie jest puszką Pandory a jedynie smacznym kąskiem dla koneserów. W każdym mieście nie ma IKEI choć system budowy oraz innowacje tego konsorcjum naśladują wszyscy producenci mebli na świecie.

Szwecja jest określana mianem jednego z najszczęśliwszych narodów Europy. Natalia Kołaczek prezentuje różne oblicza kraju, w którym dzieją się różne - niekoniecznie fajne rzeczy. Pokazuje niesamowity system dbający o środowisko, który to jednak przeradza się w psychozę, gdy ktoś zostawi zużyty fotelik dziecięcy obok normalnego kosza na odpady. Segregacja śmieci tyczy się każdego - od króla po turystę przyjeżdżającego na wakacje. Autorka prezentuje szwedzkie pomysły na edukację, w których nie ma podziału na płci. Z drugiej strony pisze o dyskusji, która przetoczyła się wśród Szwedów. O tym jednak w naszych mediach nie informowali.

Postrzeganie Szwecji bazujące tylko na wspomnianych przeze mnie "polskich mediach" po przeczytaniu książki Kołaczek jest - lekko mówiąc - mijające się z prawdą. Aby wyrobić sobie prawdziwe zdanie należałoby trochę czasu spędzić w Szwecji i poznać tej kraj na własnej skórze. Nie trzeba znać szwedzkiego - gro mieszkańców komunikuje się po angielsku więc niech nie zdziwi was chlorek mówiący w języku Szekspira lepiej niż niektórzy premierzy i ministrowie spraw zagranicznych.

Autorka odpowiada na prawie wszystkie pytania, oprowadzając czytelnika po kraju, który umie śmiać się z siebie i swoich sąsiadów (polecam dobre kawały o Norwegii). Trudno powiedzieć, czy pominęła coś nie chcąc skrzywdzić Szwecji (tak, w tym kraju obowiązuje całkowity zakaz krzywdzenia i bicia dzieci). Wszystko wyjdzie podczas dłuższego pobytu, do którego zachęca autorka.

A propos - Norwegowie są kolejnym tematem, którym powinna zająć się Natalia Kołaczek.

Świetna książka.


O autorce:


Natalia Kołaczek – rocznik ’89, filolożka skandynawistka, tłumaczka i lektorka języka szwedzkiego. Ciałem najczęściej w poznańskim bloku z wielkiej płyty, myślami wśród skandynawskich, malowanych na czerwono, drewnianych domków. Od 2013 roku prowadzi Szwecjoblog, gdzie serwuje zastrzyk ciekawostek o Szwecji, Szwedach i języku szwedzkim, literackich i filmowych rekomendacji oraz wspomnień z podróży. Miłośniczka kotów i Muminków. Nie wyobraża sobie dnia bez kawy i śledzenia, co w Internecie piszczy.

poniedziałek, 29 maja 2017

Minimalizm w praktyce

Czy w życiu liczą się jedynie zakupy, brak wolego czasu i fura pieniędzy? A może sensem życia są podróże z dobrym selfie i znów fura pieniędzy? A może rzucić to wszystko w cholerę i wyjechać w Bieszczady? Joshua Becker z własnego (?) doświadczenia radzi wszystkim, by zaczęli wyznawać minimalizm.



To magiczne słowo można spotkać w sztukach plastycznych, kiedy operowano prostymi bryłami i kształtami. W muzyce zaleca się, by nie tworzyć czegoś skomplikowanego, a skupić się na najlepszych środkach wyrazu dla odbiorcy. Literatura zaś charakteryzuje się ekonomią słów i powierzchownością przekazu, który wskazuje tylko niezbędne do rozumienia sytuacji przedstawianej konteksty zamiast konkretnych oznaczeń i interpretacji świata.

Jak czytamy w definicji - Autorzy minimaliści operują prozaicznymi insynuacjami i ironicznymi podtekstami, które pozwalają budować epiczną całość. Starają się przy tym tworzyć możliwie najbardziej dokładny portret rzeczywistości. Postacie w minimalistycznych powieściach są nieprzewidywalne w swych działaniach, ale starają się reprezentować bądź kreować przeciętnego człowieka. Bohaterami są na ogół ludzie z sąsiedztwa.

Minimalizm w życiu codziennym? Joshua Becker - mąż, ojciec i pastor wpadł na pomysł podczas sprzątania garażu i rozmów z sąsiadką. Po co człowiekowi tyle zbędnych rzeczy? Okazuje się, że większość z nas goni od wyprzedaży crocsów w Lidlu, po promocję na torebki Wittchen w niemieckim dyskoncie, a na kawie w Biedronce kończąc. Kolekcjonujemy smerfy o małej wartości kładąc je obok zakurzonych świeżaków i albumów z najbardziej naj... zwierzętami.

Joshua Becker powiedział - STOP. Być może w Stanach Zjednoczonych rzucanie takich haseł od razu jest łatwiejsze. Rzeczywistość nie dopada tak szybko ze swoimi rachunkami, obowiązkami i stresem. Być może fakt bycia pastorem pomógł w podjęciu tej decyzji. Dzisiaj autor mieści swoje życie w walizce i to mu wystarcza.

Można pomyśleć - wariat jednak to działanie ma swoje psychologiczne podstawy. Uwalniając się od rzeczy "czyścimy" umysł od zbędnych stresów, problemów i uwikłań, w których to rzecz rządzi człowiekiem. Minimalizm w praktyce to możliwość wyboru najbardziej potrzebnych "elementów", które mają układać nam życie normalne. Nie tak idealne jak szcześciopak Chodakowskiej czy konto Kuby Wojewódzkiego. Normalne w sensie - szczęśliwe samo w sobie.

Minimalizm w tej formule to nie mniej a więcej. Czego? Przekonajcie się starając się wypróbować tą intrygującą filozofię w praktyce. Efekty nie przyjdą od razu jednak ciekawe wydaje się ich oglądanie - dzień po dniu.


niedziela, 28 maja 2017

Instrukcja obsługi solniczki. Szymon Hołownia

Szymon Hołownia ma bardzo dobre znajomości w niebie. Pisał przecież wielokrotnie o ludziach, którzy okazali się przykładem działaności Boga na ziemi. Wyjaśniał zagadki dotyczące Absolutu oraz prowadził czytelników przez świat show biznesu, który nie do końca jest zły i mroczny. 


Teraz powraca tłumacząc "Instrukcję obsługi solniczki".

W tym zbiorze felietonów publikowanych na łamach "Tygodnika Powszechnego" możemy zobaczyć autora w ciekawej roli felietonisty. Stara się być raz śmieszny, innym razem bardzo poważny. Ironia miesza się z groteską oraz smutnymi faktami. Pisze więc Hołownia o stosunku do imigrantów, uchodźców, polityki, PiS-u i wielu innych sprawach ważnych dla niego. Opowiada o swojej fundacji, która w Afryce robi więcej dla miejscowych niż parę tamtejszych rządów. Zdradza tajemnicę kontaktów z papieżem Franciszkiem, który pozytywnie przychylił się do prośby autora "Instrukcji obsługi solniczki" realizując marzenie nie do zrealizowania.

Hołownia wzrusza kiedy pisze o pewnym pogrzebie w Watykanie. Drażni, gdy wciąż zachwyca się "normalnością" papieża Franciszka zapominając o pozostałych następcach świętego Piotra. Staje się wiarygodny mówiąc o początkach ekumenizmu w czasach, które na to by nie wskazywały. Walczy z hejtem, ale czy walka ta nie skazana jest jednak na porażkę?

Hołownia stara się prowokować i zmusza do dyskusji. Niektóre jego opinie są dla mnie nie do przyjęcia. Pod innymi podpisuję się obiema rękoma. A jeszcze inne nie mówią mi nic i nie chcę mieć na ich temat zdania. Dlaczego? Bo tak jest lepiej, ciekawej i mądrzej.


Nie można być ekspertem od wszystkiego. Do tego dąży wielu obecnych felietonistów - od prawa do lewa. Lepiej pozostać jednotematycznym. Dlatego Szymonowi życzę powrotu na łono tematów niepolitycznych.

Czy dzięki tej książce nauczycie się obsługiwać solniczkę? Przekonajcie się sami!





sobota, 27 maja 2017

Czyje jest nasze życie?

Jeśli czujecie, że rzeczywistość was przerasta a informacje, które macie to za mało, by zrozumieć mechanizmy, które dzieją się w i obok was musicie przeczytać książkę Olgi Drendy i Bartłomieja Dobroczyńskiego starających się odpowiedzieć na pytanie - czyje jest nasze życie?


XXI wiek to średniowiecze


Olga Drenda z wykształcenia etnolożka i antropolożka kultury i Bartłomiej Dobroczyński znany psycholog i historyk psychoanalizy, pokazują, że żyjemy w świecie pozbawionym punktów odniesienia, wydani na pastwę sił, z których istnienia nie do końca zdajemy sobie sprawę. Kiedyś było lepiej? Okazuje się, że człowiek żył (z punktu widzenia psychologii) ciekawej, czasem lżej (nawet bez nowych technologii). Dobroczyński podaje piękny przykład, w którym udowadnia, że dzisiejsza kult vlogów, telewizji i obrazu w ogóle to powrót do czasów średniowiecza. Ciekawie opowiada o religii i przeżywaniu pewnych zjawisk mistycznych na przełomie wieków. Stara się oglądać każdą sprawę z różnych stron pozwalając czytelnikowi poznać całościowy jej obraz.

Selfie jest ok?


Współczesny świat - jak wszyscy wiemy - nie jest tak piękny i cudowny jak byśmy chcieli. Nie składa się z selfie, siłowni, zdrowej żywności i bezsensownego uśmiechu na twarzy przez 24 godziny na dobę. Jednak wielu z nas dąży do takiego ideału, do takiej rzeczywistości zapominając o swojej tożsamości, o swoim ja.

Quo vadis?


Czy zastanawiałeś się kiedykolwiek, co tak naprawdę lubisz? Co sprawia, że jesteś szczęśliwa i zadowolona? Na co się gniewasz i czy ten gniew przekształcający się we frustrację jest potrzebny i konstruktywny? Olga Drenda i Bartłomiej Dobroczyński starają się swoją dyskusją wzbudzić w czytelniku chęć poprawy i zmiany mechanizmów, które tkwią w nas od zawsze niszcząc i rujnując to, co dobre.

Religia i polityka


Autorzy w interesujący sposób opisują konflikty na tle religijnym. Dlaczego tak jest i co sprawia, że ktoś może poczuć, że jego religia jest obrażana? Czy Nergal zrobił krzywdę chrześcijanom, że zniszczył Biblię? A może to pokaz jego małości, marności i ostateczna porażka jego sposobu życia? Jest też i trochę polityki, o której - zgadzam się z tym w 100 procentach - wnioski są tylko negatywne. W XXI wieku popiera się bowiem kłamstwo, na które przyzwolenie dają wszyscy. Kłamców się nie piętnuje, oszustów nie wsadza do więzienia a przemilcza. Skłamał? Trudno - trzeba to przemilczeć i dać dalej żyć na świeczniku.

Jak się tym nie wkurwić? Radzą autorzy. Mocna książka.

Książkę zainspirowały rozmowy publikowane w miesięczniku „Znak” w ramach cyklu Mąciciele o dwóch głowach.

poniedziałek, 22 maja 2017

Faraon. Bolesław Prus

Jaki naprawdę był Bolesław Prus? Dlaczego ówcześni nie docenili jego talentu ceniąc wyżej Mickiewicza? To tylko niektóre pytania, na odpowiedź znalazła ponoć Monika Piątkowska w książce "Prus. Śledztwo biograficzne". Przy tej okazji warto przypomnieć sobie "Faraona". Dlaczego?


Okazuje się, że niedoceniany przez badaczy utwór to prawdziwa kopalnia przykładów bogactwa i talentu człowieka, który przez życie walczył z wieloma lękami i kultem Sienkiewicza. Autor zanim przystąpił do właściwej pracy nad powieścią zbadał kulturę, religię i obyczajowość tamtych ludzi.

Jak to robił? Nie korzystał przecież z wujka google. To długie godziny spędzone na studiowaniu najważniejszych wtedy książek dotyczących krainy położonej nad Nilem. Ważne były zapewne opowieści osób, które temat badały i mogły Prusowi opowiedzieć z autopsji o tym, jak Egipt wygląda. To pewnie dlatego plastyka utworu jest tak mocna - poszczególne opisy to jakby streszczone doskonale wykonane zdjęcia, których nie da się podrobić.

Zagadnienia władzy, rywalizacja i wewnętrzne konflikty to główne wątki "Faraona". Oprócz wartości historycznej największym chyba skarbem powieści jest psychologiczna i społeczna analiza Prusa dotycząca pełnienia funkcji przywódczych. Bez względu na to czy nazwiemy to faraonem, prezydentem, królem czy prezesem i umieścimy w dowolnym czasie muszą zostać spełnione warunki do tego, by mądrze rządzić ludem. Czy nagłe reformy są dobre? Czy rozdawnictwo skarbów dla zaspokojenia najniższych potrzeb jest ok? A może władza magów i kapłanów nad faraonem i ludem to idealne rozwiązanie?

Do upadku państwa faraona doprowadziło wiele spraw. W szczególności jednak rozrzutność i brak troski o lud były głównymi przyczynami tego stanu rzeczy. Czy po latach którakolwiek władza w Polsce wyniosła coś z "Faraona" oprócz chęci usuwania takich książek z listy lektur?


Zapraszam do lektury "Prus. Śledztwo biograficzne".


Ćwiczenie duszy. Rozciąganie mózgu

Jerzy Vetulani i Grzegorz Strzelczyk w pasjonującej rozmowie o wierze, bogach i magii tego, czego nie da się złapać. W książce "Ćwiczenie duszy. Rozciąganie mózgu" mamy do czynienia ze zderzeniem dwóch różnych światopoglądów, które doskonale się uzupełniły. A wszystko zaczęło się od rozmów publikowanych w miesięczniku „Znak” w ramach cyklu Neuroteologie.


Okazuje się bowiem, że to co mówi ksiądz ma w większości wypadków potwierdzenie w nauce Boga pozornie poświęconej. Opowieść o umieraniu to połączenie dwóch światów, które uzupełniają się. Nauka mówi o tym, że najpierw przestaje funkcjonować układ pokarmowy, za nim krwionośny i na końcu oddechowy. Człowiek powoli traci węch i słuch. A co z tym słynnym światełkiem w tunelu? Czy to Bóg? I czy ludzie, którzy powrócili z zaświatów przeżywając śmierć kliniczną mają nadnaturalne wspomnienia czy jest to wynik skomplikowanych procesów, jakie zachodzą w mózgu? Pytania nie zostają bez odpowiedzi. Profesor ateista i głęboko wierzący ksiądz uzupełniają się wzajemnie.

Czy wolna wola w ogóle istnieje? Może mistycy cierpieli na padaczkę? Jaki związek ma oczekiwanie szczęścia wiecznego z układem nagrody w mózgu? Czym jest miłość? Wśród wielu pytań dwójka mężczyzn stara się wytłumaczyć zdanie środowiska, do którego należą.

Od czytelnika i jego głębokiej empatii zależy, czy odpowiedzą się za jedną albo drugą stroną. Może być jednak tak, że jak ja zostanie pośrodku czerpiąc dobre wzorce a nie zgadzając się z bredniami nie do zaakceptowania. Pisanie o małżeństwie jako związku nie tylko kobiety i mężczyzny jest słabe, mdłe i mijające się z czymś takim, jak tolerancja i akceptacja.

Zmarły w tym roku badacz kory orbitofrontalnej, hipokampa i innych zakątków mózgu znalazł jednak wspólny język z księdzem. Wspólnie odkrył przed czytelnikiem kulisy świata duchowego i tajniki biologii. Okazuje się, że profesor Vetulani podczas wojny widząc wzrost wiary i gorące modlitwy ludzi ukrytych w piwnicach stwierdził, że jest to coś bardziej w stylu terapii niż prawdziwego uczucia do czegoś istniejącego. Czy po tych rozmowach się nawrócił?

Zapraszam do lektury.

niedziela, 21 maja 2017

Pypcie na języku Michała Rusinka

W czasach, które wypełnione są zmieniającymi się modami, nowymi technologiami i ludźmi bez dążeń rozmowy o języku zostały pogrzebane. Michał Rusinek w swoich "Pypciach na języku" pokazuje jednak, że nasza mowa ojczysta jest czymś, o czym warto dyskutować.


Sekretarz Wisławy Szymborskiej umiejętnie wychwytuje informacje o pomyłkach, przekręceniach i innych chochlikach, które dopadają nawet najwybitniejszych polonistów. Weźmy na przykład modę na nieodmienianie nazwisk. Większość Polaków sądzi, że jak ktoś będzie mówił do nich w mianowniku to ich bardziej szanuje i potwierdza ich szlacheckie pochodzenie. "Idę na spotkanie z panem Kowalski!" albo "Porozmawiamy dzisiaj o panu Iwaszkiewicz" to przykłady głupiej maniery, którą Michał Rusinek prezentuje w jednym ze swoich pypciów.

Idźmy dalej. Michał Rusinek słusznie - i chyba jako jedyny - zwraca uwagę, że kult obrazu (telewizji, youtube'a) to powrót do kultury obrazkowej, która charakteryzowała średniowiecze. Wtedy ludzie w większości nie posiadający umiejętności pisania rozumieli obrazki. Dzisiaj jest podobnie - o ile nie gorzej. Ufając bezwzględnie w smartfona wysyłamy sms-y, w których treść zmienia się dzięki wiedzącemu lepiej wbudowanemu słownikowi. To oczywiście wywołuje nieporozumienia, kłótnie i konflikty, z którymi trudno sobie poradzić, bo ludzie nie potrafią rozmawiać ze sobą twarzą w twarz. A reagują jedynie jak ktoś krzyknie do nich ekscelencjo! Tak ponoć dzieje się w Krakowie.

W "Pypciach na języku" jest i też wesoło. Michał Rusinek pisze, że w Poznaniu był zakład krawiecki, który reklamował szyld "Spodnie. Rok założenia 1912". Pewien ksiądz chcąc zdobyć nowe rzesze wiernych przybywających na mszę w Wielkanoc wyciągnął elektronicznego kurczaka, który piszczał na zakończenie kazania jak nieudane telefony. Z kolei inny kapłan - członek Rady Języka Polskiego - biorący udział w unormowaniu pisania z małe litery takich wyrazów jak msza święta czy komunia naraził się prawicowym publicystom. Przecież jak to być może, że PZPR pisze się z wielkiej litery a wspomniana msza ma być z małej? A może wszystko piszmy DUŻĄ?

Nie miał z tym problemu autor pypcia, który głosi, że "Awaria toalety. Prosimy załatwiać się na własną rękę". Dziwnie brzmi również "Zakaz dobijania dziobem". Skąd pochodzi? Sięgnijcie po "Pypcie na języku" Michała Rusinka. On sam jest zresztą uczestnikiem wielu ewolucji i zabawnych sytuacji w komunikacji. "Bo się Pan zleje" - to jedno z najlepszych zdań, jakie wypowiedziano do Michała Rusinka w telewizji. Czy ktoś upadł na głowę sądząc, że takiego autora zje trema? A może prawdę mówił człowiek przed spotkaniem autorskim, że autor "Pypciów" "będzie strimowany"?

"Organizujemy sylwestry. Dowolne terminy" to jeszcze jeden z ciekawych pypciów. Po więcej zapraszam na "Pypcie na języku" Michała Rusinka.

czwartek, 18 maja 2017

Agonia dźwięków. Jaume Cabre

Najwybitniejszy pisarz kataloński Jaume Cabre w "Agonii dźwięków" prezentuje nam opowieść,w której ścierają się dwie rzeczywistości uniwersalne.



Akcja powieści dzieje się w XX wieku. Na końcu świata, gdzie diabeł mówi dobranoc, dogorywa w ciszy zapomniany przez Boga, ludzi i monsiniora Maurycego, biskupa diecezji Feixes, warowny klasztor La Ràpita, siedziba mniszek klauzurowych. Przewodzi im wielebna matka Dorotea, kobieta surowa i pozbawiona poczucia humoru. Na dodatek jest niespełnioną poetką, co tylko potęguje żal do świata i chęć mszczenia się na Bogu ducha winnych owieczkach.

Szarość i zgnilizna tego miejsca niknie,kiedy "na zesłanie" przybywa tu pełen optymizmu brat Junoy. Ten miłośnik muzyki umie idealnie radzić sobie z rzeczywistością nadając jej nowe sensy i broniąc się przed halucynacjami świata. Co więcej w świecie pozbawionym instrumentów on sam jest bardzo dobrym rezonansem pomagającym siostrom, które nie widzą sensu przestrzegania ascetycznego kodeksu klasztoru. Kiedy dwójka z nich postanawia zbliżyć się do siebie brat Junoy rozgrzesza je i bierze w obronę. Przez to trafia do aresztu i staje przed sądem diecezjalnym oskarżony o herezję, nadużycia i samowolę. Rozpoczyna się proces, podczas którego wszystko zdaje się przemawiać przeciw bratu Junoyowi… W świecie, który nie podziela jego pasji, pada ofiarą nietolerancji.

"Agonia dźwięków" to pasjonująca powieść gotycka, która po raz kolejny - jak choćby w "Wyznaję" czy "Jaśnie Panu" - udowadnia maestrię katalońskiego pisarza o niepodrabialnym stylu. Narracja i piękny przekład Anny Sawickiej, która doskonale orientuje się w intencji pisarza wiernie tworząc tą książkę w naszej językowej rzeczywistości. Czy muzykę da się opisać? Czy dźwięki można przelać na papier? Jaume Cambre pokazuje, że jest to możliwe. Koncert literacki, jaki odbywa się w scenerii "Agonii" to z jednej strony smutna nuta pogrzebowa, ale gdzieś w oddali słychać wesoły śpiew wschodzącej jutrzenki.

Jak potoczyły się losy brata Junoy oraz tajemniczego magnata, którego krewna chciała zostać siostrą zakonną? Przeczytajcie "Agonię dźwięków" na woblinku.


O autorze:

Jaume Cabré urodził się w Barcelonie w 1947 roku. Od lat uznaje się go za najwybitniejszego pisarza katalońskiego. Jest autorem wielu powieści, zbiorów opowiadań, esejów literackich oraz scenariuszy filmowych i telewizyjnych. Należy do Instytutu Studiów Katalońskich, a jego utwory, wysoko oceniane przez czytelników i krytyków, były wielokrotnie nagradzane, filmowane i tłumaczone. Ukazały się w ponad 25 krajach. Nakładem Wydawnictwa Marginesy ukazały się jego powieści: Wyznaję (2013), Głosy Pamano (2014), Jaśnie pan (2015) i Cień eunucha (2016).

wtorek, 16 maja 2017

Food Pharmacy czyli rzecz o jelitowym mózgu

Lina i Mia. Dwie zakręcone kobiety z północnej Europy jednym blogiem zrewolucjonizowały pojęcie zdrowego odżywiania. 


Teraz dzięki wydawnictwu Znak mamy okazję przeczytać pewne podsumowanie w książce "Food Pharmacy. Opowieść o jelitach i dobrych bakteriach zalecana wszystkim, którzy chcą trafić przez żołądek do... zdrowego życia. Tej książki nie da się przedawkować!"

Oprócz bardzo długiego tytułu mamy szereg ciekawostek, które sprawiają, że książka wyróżnia się na tle innych poradników dotyczących odżywiania. Autorki napisały książkę w sposób prosty i przystępny. Jakie bakterie są dobre dla jelit a jakie złe. Okazuje się, że ciesząca się złą sławą bakterie COLI są bardzo pożyteczne i bez nich życie byłoby trudniejsze do wyciśnięcia. Czym jest stan przeciwzapalny i jak się przed nim bronić? To tylko jedno z wielu pytań, na które opowiadają autorki.

Dzięki tej książce czytelnik zyskuje nowe spojrzenie na jedzenie. Nowe przepisy, sposoby na życie bez cukru,które można z pożytkiem realizować w naszej codziennej diecie. Okazuje się bowiem, że według najnowszych badań cukier nie tylko nie krzepi ale powoduje, że nasze jelita stają się ospałe i mniej funkcjonalne. Co to oznacza? Autorki wskazują na duży wpływ jelit na zdrowie człowieka - w tym jego równowagę psychiczną. Związek pomiędzy zawartością naszych kiszek a depresją jest już ponoć udowodniony naukowo.

Bakterie zasiedlające nasze jelita są na liście gatunków zagrożonych wymarciem, a my razem z nimi. Skąd taki pomysł? W jelicie statystycznego dorosłego Amerykanina żyje ok. 1,2 tys. gatunków mikrobów. Niby dużo, ale w jelitach Indian żyjących w wenezuelskiej Amazonii tych gatunków jest o 1/3 więcej, bo 1,6 tys. Gdzie się podziało 400 gatunków? Najprawdopodobniej zniszczyła je cywilizacja (źródło).

Jak ratować więc jelita? Autorki "Food Pharmacy. Opowieść o jelitach i dobrych bakteriach zalecana wszystkim, którzy chcą trafić przez żołądek do... zdrowego życia. Tej książki nie da się przedawkować!" podają przepisy, sztuczki i nawyki, które autentycznie można wykorzystać w życiu codziennym. Od jedzenia surowych owoców i warzyw po ...

Przekonajcie się sami.


poniedziałek, 15 maja 2017

Milionerka. Zagadka Barbary Piaseckiej-Johnson. Ewa Winnicka

Milionerka. Zagadka Barbary Piaseckiej-Johnson to książka Ewy Winnickiej, która na nowo pokazuje postać znaną z opowieści o polskim Kopciuszku w USA.


Jak wyglądało życie kobiety, która była spełnieniem amerykańskiego snu? Czytając książkę "Milionerka" odnoszę słuszne wrażenie, że każde - nawet te wielkie pieniądze - szczęścia nie dają ludziom, którzy nie są przygotowani na ich posiadanie. Barbara Piasecka przybyła do Ameryki będąc skazana na pomoc osób, które lepiej odnajdywały się w tamtej rzeczywistości. Kiedy udało jej się skraść serce dziedzica wielkiej fortuny zapomniała o ludziach jej życzliwych stając się nieprzystępną i dziwaczejącą więźniarką wielkiej fortuny.

Od pucybuta do milionera


Ewa Winnicka dotarła do ludzi, którzy mieli okazję z Piasecką pracować. Najpierw podczas budowy okazałej siedziby małżeństwa, opieki nad chorym mężem i procesem, który wstrząsnął ówczesną Ameryką. Przytaczając opowieści wieloletnich pracowników, służących i znajomych państwa Johnsonów, Ewa Winnicka pozwala zobaczyć codzienne życie za bramą ich luksusowej rezydencji. Od ubogich polskich imigrantów po jeden z najsłynniejszych rodów, którego żadne pieniądze nie zdołały ocalić przed skandalami i nieszczęściem – reporterka pokazuje, jak zaskakująco spełnia się czasami amerykański sen.

Podoba się Piasecka, która inwestuje w sztukę. Miała do tego wyczucie i wykształcenie (choć nie do końca wiadomo, czy historię sztuki skończyła). W jej posiadłości, która dzisiaj jest elitarnym klubem golfowym można poczuć się jak w najdroższym muzeum. Złote klamki, specjalne marmury czy wyszukane dekoracje to jednak lekki blask ówczesnej fortuny.

Piasecka aniołem


Podoba się Piasecka, która pomaga potrzebującym. Szybko jednak potrafiła przechodzić z pozycji współczującej dobrodziejki do zimnej i mściwej pani. Doświadczyło tego wielu ludzi, z którymi rozmawia Winnicka. Politycy, zdolni studenci czy księża poczuli na sobie mocną zemstę Piaseckiej. Z drugiej jednak strony wielu ludzi, którzy pozornie pomocy potrzebowali - wykorzystali polską dziedziczkę w najgorszy sposób.

Piasecka wyklęta


Piasecka została przez wielu wyklęta, gdy nie zdecydowała się na zakup Stoczni Gdańskiej. Tak wielka inwestycja, która skazana była na porażkę to dobra decyzja milionerki przeciw bujającemu w obłokach Wałęsie. Zdenerwował się wtedy laureat Nobla bardzo i dał temu wyraz. To jeszcze bardziej zamknęło Piasecką na ludzi, w których nie widziała nic pozytywnego.

Piasecka zapomniana


Pomimo posiadania wielkiego majątku milionerka wielokrotnie inwestowała w sposób nietrafiony - podejmując te decyzje samemu lub przez słabych doradców. Z drugiej strony nie można zapomnieć obrazu, który przywołuje Winnicka, kiedy jadąc limuzyną Piasecka wraz z koleżankami zajada się kanapkami i popija kawę z termosu.

Pełna sprzeczności umiera w Polsce, o czym mało kto wiedział. Bajecznie bogata i dramatycznie zapomniana jest piękną bohaterką książki Ewy Winnickiej - "Milionerka. Zagadka Barbary Piaseckiej-Johnson.".

O autorce:


Ewa Winnicka jest autorką uznanych przez czytelników i krytyków książek, m.in. Londyńczycy i Angole, w których opisuje polską emigrację. Dwukrotnie wyróżniona nagrodą Grand Press (2005 i 2008) za artykuły o tematyce społecznej. Nominowana do nagrody NIKE, laureatka nagrody Literackiej Gryfia w 2015.

środa, 3 maja 2017

Wielka czwórka. Agatha Christie na wakacje


Czy istnieje możliwość, by cztery osoby rządziły światem? "Wielka czwórka" Agathy Christie to książka pokazująca ciekawą sytuację, w której z pewnością odnaleźliby się miłośnicy teorii spiskowych.


"Wielka Czwórka" jest to według Herkulesa Poirota organizacja przestępcza, na której czele stoją dość wpływowe w świecie osoby. Grupa ta ma odpowiada za wzmożony rozwój przestępstwa na całej kuli ziemskiej i nawet żaden ze światowych rządów nie jest w stanie się im przeciwstawić. Wydaje się, że jeśli ktoś nie położy temu kresu, Wielka Czwórka obejmie władzę nad całym światem, wprowadzając powszechny terror i przestępczość.

Herkules wkracza do gry


Sytuację postanawia ukrócić jeden człowiek - światowej sławy detektyw, Herkules Poirot, mając do pomocy przybyłego właśnie do kraju swojego dawnego, wiernego przyjaciela, Arthura Hastingsa, wojskowego w stanie spoczynku. Razem zaczynają zbierać informację na temat Wielkiej Czwórki. Udają się w tym celu do niejakiego pana Inglesa - biznesmena, o którym mówi się, że zna wszystkich wpływowych ludzi i jest kopalnią informacji. Ten jednak zna jedynie jedno z czterech nazwisk przestępców. Numerem Pierwszym okazuje się być bogaty Chińczyk, Li Chang Yen.

Poirot i Hastings, przeżywając wiele niebezpiecznych przygód i niejeden raz patrząc śmierci w oczy, odkrywają, że Numerem Drugim jest wpływowy biznesmen, a Numerem Trzecim kobieta światowej sławy naukowiec, specjalistka w chemii i fizyce, rywalka samej Marii Skłodowskiej-Curie, pretendująca do Nagrody Nobla.

Numer czwarty


Numer Czwarty wciąż pozostaje nieuchwytny. Poirot podejrzewa na początku, że jest to ekscentryczna rosyjska hrabina, Vera Rossakoff, będąca na usługach Wielkiej Czwórki. Okazuje się jednak, że jest to mężczyzna, były, niespełniony aktor. Jest on najbardziej niebezpieczny spośród szefów Wielkiej Czwórki i jego zadaniem jest eliminacja niewygodnych osób, co też robi ze wszystkimi, którzy próbują pomoc Poirotowi. Wkrótce nawet sam Poirot staje się jego celem.

Okazuje się, że w tej opowieści Agatha Christie musiała uśmiercić Herkulesa Poirota, aby ten mógł finalnie wygrać. Jak to robi? Przede wszystkim kreując niesamowitą acz bardzo prawdopodobną opowieść o walce z czworogłową hydrą.

Wakacyjna przygoda


"Wielka czwórka" to książka, w której zarówno miłośnicy jak i początkujący wyznawcy Agathy Christie znajdą wszystkie jej atuty. Wartka narracja przesycana pięknymi dialogami i działaniami Herkulesa Poirota zawsze przenoszą mnie w wakacyjny nastrój, który kojarzy mi się z królową kryminałów.

Nie zapominajmy o polskim motywie, który również zasługuje na uwagę.

Polecam.

niedziela, 30 kwietnia 2017

Zbrodnia na festynie. Agatha Christie

Często narzeka się, że XXI wiek to czas rzeczy, o których się filozofom nie śniło. W "Zbrodni na festynie" widać jednak wyraźnie, że kiedyś ludzie mieli również ciekawe pomysły. Jednym z nich zabawa w morderstwo.

Słynący z niekonwencjonalnych pomysłów państwo Stubbs postanawiają zadziwić wszystkich niezwykłą rozrywką przygotowaną z okazji wielkiego festynu organizowanego na terenie ich posiadłości. Atrakcją, o przygotowanie której proszą znaną autorkę powieści kryminalnych, Ariadnę Oliver, ma być zabawa w Polowanie na Mordercę. Pani Oliver spełnia kaprys Sir George'a i Lady Stubbsów, lecz gdy do rozpoczęcia festynu pozostają tylko godziny, tknięta złym przeczuciem postanawia zaprosić Herkulesa Poirota.

Jutro będzie tu wielki festyn, a jedną z atrakcji ma być Polowanie na Mordercę. Będzie oczywiście Ofiara. Tropy. I Podejrzani. Takie klasyczne typy - Wamp, Szantażysta, Młodzi Kochankowie, Posępny Lokaj i tak dalej. Po zapłaceniu pół korony za wstęp ogląda się pierwszy Trop, a potem trzeba znaleźć Ofiarę, Narzędzie Zbrodni oraz powiedzieć, kto jest Sprawcą i wskazać motyw - opisuje całą zabawę Herkulesowi Poirot pisarka.

Agatha Christie po raz kolejny przygotowała zgrabną kryminalną zagadkę, w której do końca nic nie jest jasne. Belgijski detektyw - Herkules Poirot mozolnie brnie poprzez tajemnice, jakie skrywają mieszkańcy posiadłości w celu wyjaśnienia tajemniczych zgonów. Wiedziony instynktem wie, że ktoś nie mówi prawdy. Wie, że zgon czternastoletniej dziewczynki to nie sprawa przypadkowych obcych odwiedzających tamte okolice. Może to powiązanie z pewnym bogatym właścicielem jachtu? A może morderczynią jest była właścicielka posiadłości?

Czytelnik otrzymuje prawdziwą kryminalną ucztę, która choć podobna do innych książek Agathy Christie - również wciąga tworząc niesamowitą poczucia tamtej atmosfery i umożliwia poznanie tamtych zwyczajów.

Zabawa na festynie - przednia. Zapraszam do udziału!



poniedziałek, 24 kwietnia 2017

Karaibska tajemnica. Agatha Christie

Palące karaibskie słońce, piasek i szum morza zostaje zakłócony przez nagłą śmierć wojskowego - majora Palgrave'a. Kto jest w stanie rozwiązać "Karaibską tajemnicę"?







Czy przyczyną zgonu jest nadciśnienie i zbyt wesoła zabawa? Pojawiają się pierwsze wątpliwości. Najwięcej ma ich oczywiście panna Marple, która spędza tam zasłużony urlop. Przecież noc przed śmiercią emerytowany wojskowy chciał pokazać jej zdjęcie, które kryło wielką tajemnicę - tajemnicę mrocznej przeszłości jednego z gości. Gdy giną kolejne osoby, staje się jasne, że wśród hotelowych gości jest pozbawiony skrupułów morderca. Tym razem panna Marple musi sobie radzić bez swoich wypróbowanych sojuszników, inspektorów Scotland Yardu. "Karaibska tajemnica" to jedna z najbardziej wciągających powieści Agathy Christie obalająca stereotypy na temat sprawności intelektualnej ludzi starszych. Panna Marple bezbłędnie zajmuje się trudną zagadką kolejnych zgonów i niewyjaśnionych zachowań gości przebywających na karaibskiej wyspie. A przecież wszyscy chcieli uciec od angielskiej pogody i wiecznie pękających rur doprowadzających wodę.

Wśród gości jedynie pan Rafiel - początkowo nieufny starszej pani poznaje się na jej talencie. Wspólnie podejmują działania, które demaskują mordercę i pomniejsze grzeszki innych bohaterów. Okazuje się bowiem, że każdy - dosłownie każdy - ma swoją słodką tajemnicę. Tim Kendal, Molly czy służący Jackson tworzą barwną galerię postaci drugoplanowych tak ciekawą, że każda ekranizacja tej książki Agathy Christie staje się murowanym hitem.

Klasyka, która nigdy się nie starzeje.

Przeczytaj także "Autobiografię" Agathy Christie
 


niedziela, 23 kwietnia 2017

Dobble- klasyczna rozrywka od lat czterech

55 kart z 50 symbolami i kilka ciekawych możliwości rozgrywek. Dobble to niesamowita gra, w której mierzą się wszyscy od czterech lat do dziewiędziesięciu.

Pamiętać należy, że pomiędzy dwoma kartami mamy zawsze jeden symbol wspólny. Choć może się nam wydawać, że czasem nic tu nie pasuje - to błąd, to błąd, to błąd (jak śpiewało Raz, Dwa, Trzy). Szukamy więc kluczy wiolinowych, fioletowych kotków czy uśmiechniętych księżyców. Moim ulubionym symbolem jest usta/buziak/całus wespół z dinozaurem.

Możliwości gry są różne. Producent poleca nam piekielną wieżę, w której tasujemy karty i rozdajemy po jednej zakrytej karcie każdemu graczowi. Na środku stołu mamy stos odkrytych fiszek. Wygrywa ten, kto zdobędzie najwięcej arkusików z głównej puli. Klasyką w naszym domu jest studnia. Każdy z grających dostaje określoną liczbę kart a na środku ląduje jedna. Celem jest jak najszybsze pozbycie się wszystkich. Równie ciekawa jest propozycja o mało kuszącej nazwie #parzy.

Z ośmiu symboli na kartach można także - idąc tropem storycubes - łączyć w pary te, które mają ze sobą wiele wspólnego. Usta z sercem (miłość); kostkę lodu z bałwanem (zima) czy błyskawicę z celownikiem (cel).

Możemy grać nawet w 8 osób choć idealne mini-rozgrywki odbywają się przy czterech personach.

Jedynym błędem dystrybutora jest zalecanie gry od 6 lat. W moim odczuciu już czterolatek świetnie radzi sobie z Dobble.

Ręka Iron Mana czyli jak zostać superbohaterem

Rękawica Iron Mana z wyrzutnią to nowość firmy HASBRo odpowiadająca na zapotrzebowanie rynku.


Zapomniani bohaterowie komiksów wracają do łask. Tony Stark a'ka Iron Man czy Kapitan Ameryka to jedni z najbardziej popularnych postaci fikcyjnych dla moich chłopaków. W czym tkwi ich sukces? Być może jest to zasługa ich nieprzeciętnego intelektu i innych umiejętności, do których można dojść samemu. Kapitan Ameryka jest przykładem herosa, który w dużym stopniu doszedł do swoich "nadludzkich" umiejętności sam. Tony Stark to zabawny gość z głową pełną pomysłów.



Dzięki rękawicy z ukrytą wyrzutnią piankowych strzałek każdy jej posiadacz poczuje się jak prawdziwy Iron Man. Prosty w obsłudze mechanizm sprawia, że ładowanie i wystrzał jest dziecinnie łatwy. Dodatkową funkcją rękawicy Iron Mana jest możliwość rozkładania pancerza, który ma chronić rękę przed strzałkami przeciwników. Ręka mocowana jest za pomocą paska, który trzymamy podczas użytkowania zabawki.

O dziwo taki gadżet jest w miarę dobrze wykonany. Nawet po dwóch tygodniach intensywnego użytkowania nie ma problemów z działaniem wyrzutni czy odłamanymi kawałkami plastiku.

Wartość edukacyjna zabawki - żadna. Radość z odgrywania roli Iron Mana - bezcenna. Więc warto!

Rękawica do nabycia w dobrej cenie tutaj.

sobota, 22 kwietnia 2017

Leśny bieg Gdynia 2017

Leśny Bieg, który odbył się 22 kwietnia 2017 roku to niebywała okazja abym zmierzył się z wymagającym półmaratonem w samym centrum miasta z morza.

Z górki zdecydowanie nie było. Leśny bieg w Gdyni jest wymagający i dla początkujących to doskonała okazja do poznania swoich możliwości i weryfikacji chęci czy chcę dalej w takich biegach startować. Po Leśnym Biegu mogę powiedzieć, że każdy bieg miejski, w którym blokujemy normalnym ludziom możliwość jeżdżenia samochodami i poruszania się po mieście jest prosty i niewymagający. Bez względu na to, czy na asfalcie robimy 10, 21 czy 50 km - w porównaniu z leśnymi duktami to lekka przekąska, która kończy się bólem mięśni. W przypadku biegu leśnego ran do gojenia jest więcej.

Ciekawym pomysłem jest możliwość biegu na dwóch dystansach. 10 km wydaje się trasą dla każdego, kto chce zobaczyć, na czym to polega. 21 km wymagało samozaparcia i doświadczenia w bieganiu w ogóle. Trasa w 2017 roku pomimo nocnych opadów deszczu była i tak znakomicie przygotowana. Można pokusić się o oznaczenie kolejnych kilometrów, co ułatwia bieganie i pozwala zweryfikować różne odczyty z zegarków biegających. Jedni bowiem przebiegli mniej niż 21 km podczas gdy inni mieli ponad 23.

Leśny Bieg to impreza także dla fanów Nordic Walking, którzy licznie zapełnili leśne ścieżki. Dzięki takim imprezom wiem, że w samym centrum Gdyni są miejsca, w których aktywnie mogą spędzać czas miłośnicy wszystkich dyscyplin - od biegania, poprzez nordic walking a na rowerach kończąc.

Piękny bieg. Do zobaczenia w 2018.

Zobacz wyniki z 2017 roku.


Story Cubes Batman

Czy warto zainwestować około 50 złotych na dziewięć kostek z wizerunkami najbardziej odrażających kreatur Gotham? I bez wizerunku Batmana? Story Cubes Batman to ciekawa propozycja dla fanów komiksowego bohatera i nie tylko.


Rzuć 9 kostkami, na których znajdziesz 54 obrazki ściśle powiązane ze światem Batmana: Joker, Kobieta Kot, Batmobil, Batsamolot czy Azyl Arkham. Zacznij snuć opowieść, zaczynając od słów "W cieniu Gotham..." lub też "Ja jestem nocą, ja jestem Batmanem...". Pasować jak ulał będzie również "Dawno temu w Gotham..." czy "Pewnego razu w mieście zbrodni...". Historię opowiedz w oparciu o dziewięć obrazów, które wypadły na kostkach. Zacznij od dowolnego z nich, najlepiej od tego, który jako pierwszy przykuł Twoją uwagę, kojarzy ci się z filmem bądź komiksem. Możesz głównym bohaterem uczynić Alfreda, Robina albo Catwoman. Jeśli jednak będziesz miał ochotę porządzić w Gotham mrocznymi siłami w kolejce czekają Dwie Twarze, Clayface czy Pingwin.


Puśćmy wodze fantazji i rzućmy teraz koteczkami. Zaczynam :) W Rezydencji Wayne'ów panował wielki chaos. Okazało się bowiem, że Pingwin i Catwoman znaleźli tajne przejście do Batjaskini, która skrywa najbardziej mroczne sekrety dziedzica fortuny - pana Bruce'a i Robina. Znając ich niecny charakter złoczyńcy chcieli podłożyć bombę, by ostatecznie rozwiązać kwestię Mrocznego Rycerza. Nagle jednak zobaczyli, że przygląda im się siwy staruszek. Zostają przyparci do muru...

Twórcy gry wiedzieli, że nic tak dobrze nie robi ludziom, którzy cały czas siedzą w internecie jak gra zmuszająca do myślenia. Storycubes w wersji Batman pozwala na tworzenie ciekawych opowieści i miłe spędzanie czasu. Nieważne czy gracie z dziećmi, przyjaciółmi a może rodzicami - długa i udana zabawa gwarantowana.

Trzeba pamiętać, że w Storycubes nie ma złych odpowiedzi, jedyne co was ogranicza, to własna wyobraźnia. Można więc Gotham traktować z przymrużeniem oka i prezentować zdarzenia, których nie powstydziłby się Tolkien, Lem i Sapkowski razem wzięci. Pamiętać należy, że symbole umieszczone na kostkach można interpretować nie tylko w sposób, jaki zaleca krótka instrukcja do Storycubes. Kurek od gazu może być więc kurkiem od gazu, wody lub też: wyłącznikiem prądu; przyciskiem otwierającym zbiornik z jokerowym gazem albo specyfikami Stracha na Wróble.

Doskonała rozrywka dla każdego. Tylko dlaczego nie ma kostki Batmana?




niedziela, 9 kwietnia 2017

III Gdańsk Maraton 2017 czyli zmagania z samym sobą

9 kwietnia 2017 o godzinie 09:00 wystartował III Gdańsk Maraton, który jak zwykle do czerwoności rozpalił mieszkańców Gdańska.

Zadowoleni byli przede wszystkim biegacze i organizatorzy. Zastępca Prezydenta Gdańska już na lini startu wspominała o dużej ilości endorfin i pozytywnej energii, jaka powstała dzięki maratonowi. Mieszkańcy Gdańska czuli tylko smród. Ilość negatywnych komentarzy, jakie można przeczytać choćby na trojmiasto.pl potwierdza smutną prawdę, że nerwica jest najpopularniejszą chorobą w naszym kraju. Na którą prawdopodobnie nie ma lekarstwa.


"DO LASU się lansować a nie miasto zatykać łacznie z pasem nadmorskim w niedzielę ..." - pisze jeden z mądrych użytkowników trójmiejskiego serwisu. " Nie wiem kto może być zainteresowany kibicowaniem w takim wydarzeniu poza rodzina (ewentualnie znajomymi) uczestników.." - odpowiada pani Beata. "Gratuluję organizacji !!! Trabienie, korki i wzburzenie kierowców !! Jeee!!!" - dodaje pani Magdalena.

Z perspektywy biegacza wszystko wyglądało dobrze. Samochody przepuszczano kiedy tylko była wolna przestrzeń. Podobnie z pieszymi, którzy wielokrotnie sami decydowali o tym, kiedy przebiec drogę tym wrednym biegaczom. Trąbienia nie słyszałem - a przepraszam - był jeden gość przy Ergo Arenie ale to chyba rodzina tych śmierdzących biegaczy. Szkoły kibicowały bo im Adamowicz kazał - reszta to podstawieni klakierzy - standard w naszym kraju. Informacja o maratonie rozwieszona była na trasie gęściej niż wyborcze plakaty w Gdyni. Kto nie czyta ten trąba. Koniec i kropka.

Z czego więc wynika ta nienawiść wylewana w komentarzach? Wygoda, potrzeba komfortu i zwyczajna ludzka zawiść? A może połączenie tego wszystkiego? Z drugiej strony nie znam realiów Gdańska i nie wiem, jak to było z tym objazdami czy konkretną informacją dla mieszkańców.

Bronić biegaczy próbuje w komentarzu Pan Bartosz: "Czytam te wszystkie komentarze i przyznam, ze jest mi strasznie przykro, ze ludzie mają tyle hejtu wobec innych ludzi. Przebiegniecie maratonu to olbrzymie, kilkuletnie poświęcenie, godziny treningów, motywacji i pokonywania samego siebie, ale nie to jest najważniejsze. Najważniejsze jest to, ile człowiek uczy się wtedy pokory. Ok, może zablokujemy wam te ulice na 2h, ale pamiętaj tez, ze ustąpimy ci miejsca w korku, miejsca w autobusie, przepuścimy cię w kolejce w sklepie jak jesteś w ciąży. Ponieważ te setki godzin spędzonych na treningu tego właśnie uczą. Ciekawi mnie tylko, co uczy te 30 sec które poświęciłeś/poswieciłaś na napisanie "kurwa co za kretyństwo", "niech spierdslaja do lasu" czy "jak ja kurwa nienawidzę biegaczy", "debilizm biegajcie se po lesie"...."

Obronił? Przeczytajcie w komentarzach na www.trojmiasto.pl

Motylek. Katarzyna Pużyńska

Czy nieszczęśliwy wypadek może uruchomić lawinę zdarzeń, które zmienią życie w małej wsi Lipowo?


W mroźny zimowy poranek na skraju wsi zostaje znalezione ciało zakonnicy. Początkowo wydaje się, że kobietę potrącił samochód. Szybko okazuje się jednak, że ktoś ją zabił i potem upozorował wypadek. Kilka dni później ginie kolejna osoba. Ofiary nie wydają się być ze sobą w żaden sposób związane. Zaczyna się wyścig z czasem. Policja musi odnaleźć mordercę, zanim zginą następne kobiety.
Śledztwo ujawnia tajemnice mrocznej przeszłości zakonnicy, przy okazji odkrywając też mniejsze lub większe przewiny mieszkańców sielskiej – tylko na pozór – miejscowości.

Potrącona zakonnica to początek zagadek, które w "Motyku" przygotowała tym razem Katarzyna Pużyńska. Znów błądzimy na drodze do poznania prawdy o mordercy i jego motywach. Prawdy, w której mieszają się losy osób związanych z lokalną policją, władzami i celebrytami. Każdy ma swoje słodko-gorzkie tajemnice, które wydawałoby się, zupełnie do nich nie pasują. Każda strona "Motylka" to tajemnice i niejasności, za które czytelnik uwielbia Katarzynę Pużyńską.

Tak jak w wypadku "Więcej krwi" czy "Łaskuna" nie wiadomo, kto jest mordercą. Do samego końca czytelnik daje się wyprowadzić w pole gubiąc najważniejszy trop. Co może mieć wspólnego skradziony samochód i handel narkotykami z potrąceniem zakonnicy? A niechciana ciąża? Mętlik w głowie jest wielki a na zakończenie i tak pozostaje zachwyt nad kolejną świetnie napisaną opowieścią.


"Motylek" to ważna powieść Katarzyny Pużyńskiej, która pokazuje talent autorki i wyczucie oczekiwań czytelników. Warto przeczytać!

sobota, 8 kwietnia 2017

IX Bieg Piaśnicki 2017

528 zawodników stawiło się na linii startu podczas IX Biegu Piaśnickiego na dystansie 10 km. Impreza organizowana przez Urząd Gminy Wejherowo w ramach Dni Piaśnickich może podobać się zarówno doświadczonym jak i początkującym biegaczom.


Trasa biegnie przez malownicze i wymagające tereny lasów piaśnickich z ciężkim podbiegiem na początku. Woda dla wymagających na 5 kilometrze pozwala spokojnie pokonać 10 kilometrowy odcinek w czasie poniżej godziny. Organizatorzy zapewniają parking ma mecie, na który nie ma co narzekać - jest tyle miejsca ile daje to historyczne miejsce. Na linię startu zawodników dowożą autobusy MZK.

Minusem tegorocznej edycji jest skupienie wielu ciekawych imprez w jeden weekend. Dzisiejszy bieg przed III Gdańskim Maratonem mógł sprawić, że wielu zainteresowanych odpuściło piaśnickie zmagania na rzecz niedzielnego ścigania na 42 km. W piątek Ekstremalna Droga Krzyżowa z Jastrzębiej Góry na Hel. Warto było się zastanowić nad rozłożeniem tak ciekawych propozycji dla wszystkich lubiących aktywny tryb życia.


Dodać należy, że dzisiaj wygrała Monika Czapiewska ze Skorzewa, a wśród panów najszybszy był Sebastian Wąsicki z Redy.

Do zobaczenia za rok.

piątek, 7 kwietnia 2017

Więcej czerwieni. Katarzyna Pużyńska

"Więcej czerwieni" to książka, która pokazuje, że motyw seryjnego mordercy musi być dopracowany aby stał się ciekawym motywem przewodnim.

Lato w pełni. Na polach rozpoczynają się żniwa, a w sadach dojrzewają jabłka. Młodszy aspirant Daniel Podgórski czuje, że znalazł się w najlepszym momencie swojego życia. Tymczasem w okolicach sennego zazwyczaj Lipowa zostają zabite dwie młode kobiety.

Sprawca okaleczył brutalnie ich ciała. Policja kryminalna z Brodnicy podejrzewa, że oba zabójstwa mogą być dziełem seryjnego mordercy. Daniel Podgórski dołącza do ekipy śledczej prowadzonej przez komisarz Klementynę Kopp. Policja stara się znaleźć punkty wspólne pomiędzy obiema ofiarami i stworzyć profil zabójcy. Natrafia jednak na szereg przeszkód. Czy ktoś sabotuje śledztwo? Kto jest seryjnym mordercą?

Katarzyna Pużyńska w "Więcej czerwieni" doskonale realizuje moje marzenie o książce, w której seryjny morderca sieje zniszczenie i do ostatniej strony nie wiadomo, kto zbrodnię popełnia. Najpierw typuję ratownika z lokalnego ośrodka by nagle przerzucić oskarżenia na właściciela tego przybytku. Myliłem się? Przeczytajcie sami!

Jak zwykle w przypadku jej powieści mamy problem z mieszkańcami Lipowa. Okazuje się bowiem, że każdy ma swoje tajemnice, które wychodzą na jaw podczas śledztwa. Jak oni mogą tak żyć? Autorka wykorzystując swojej doświadczenie w zakresie psychoanalizy pokazuje wewnętrzne rozterki i życie bohaterów. Prawdziwy majstersztyk.

Pużyńska tworzy piękną sagę, która z każdą częścią jest coraz ciekawsza.

Polecam.


niedziela, 26 marca 2017

Trzydziesta pierwsza. Katarzyna Pużyńska

Cudze chwalicie - swego nie znacie. Okazuje się po raz kolejny, że przysłowia mają w sobie dużo z prawdy. Przykładem niech będzie Katarzyna Pużyńska i jej kryminały, których akcja dzieje się w małym Lipowie.

Po zimie w Lipowie przychodzi wiosna. Weronika wyjeżdża na dwa tygodnie do rodziny w Warszawie a jej partner - Daniel Podgórski staje przed największym wyzwaniem w karierze. Do wsi wraca bowiem najbardziej znienawidzony mieszkaniec - Tytus. Skazany został za podpalenie i morderstwo kilku osób - w tym ojca Daniela Podgórskiego ma plan, który pragnie zrealizować. Czy jest on jednak na rękę mieszkańcom Lipowa? Ktoś pożycza pieniądze na rozwój farmy - inny zaś ucieka przed mroczną szwedzką przeszłością. Atmosfera jest napięta, a w tym wszystkim znajduje się jeszcze badacz sekt - Jerzy Grala, który skrywa tajemnicę, o które nikt go nie podejrzewa - prawie nikt.


"Trzydziesta pierwsza" to kolejna książka, w której Pużyńska podnosi poprzeczkę sobie i czytelnikom. Od czasów "Motylka" autorka tworzy społeczność, która choć fikcyjna - nie daje się inaczej odbierać jako twór prawdziwy. Daniel Podgórski i spółka muszą żyć gdzieś w Polsce - jeśli nie w okolicach Brodnicy to zapewne w Warszawie, Suwałkach a może w Wejherowie? To duża zaleta pisania autorki, która wykorzystuje doświadczenie zdobyte na studiach oraz współpracę, którą podejmuje z policją. Szczegóły języka, zwyczajów czy czynności funkcjonariuszy są ciekawym elementem całości, w którą wpadam jak w studnię. W tym wypadku nie chce mi się nigdzie ruszać.

Podziwiam wyobraźnie autorki, która zdaje sobie sprawę z tego, że nie wystarczy napisać jednej dobrej książki. Każda kolejna to skrupulatne rozwinięcie opowieści o Lipowie i jej mieszkańcach. Podgórski i spółka muszą czuć się bardzo dobrze w świecie stworzonym przez psychologa rocznik 1985. Pomimo, że akcja dzieje się na polskiej wsi - kojarzonej głównie z disco polo, małą parafią i mnóstwem plotek - atmosfera, zdarzenia i świat wewnętrzny bohaterów z Lipowa wynagradzają wszystko. To nie byle jaki kryminał a pozycja z wartością dodaną.

Czytelnik chcący podróżować śladami Daniela Podgórskiego i spółki może i nie znajdzie większości z elementów literackiej układanki w okolicach Brodnicy - może być jednak pewien, że lektura tej i innych książek Pużyńskiej nie pójdzie na marne. Pogardzany przez wielu gatunek sprawia, że coraz więcej osób niechętnych literaturze znajduje czas na książkę. I o to chodzi.

"Trzydziesta pierwsza" i nie tylko. Polecam.

Powroty z bezdroży. Ksiądz Adam Boniecki

Jak powstają idealne kazania? Jak pracuje duchowny, który chce w tekstach Pisma Świętego znaleźć coś więcej niż sztampowe treści? Widać w "Powrotach z bezdroży" księdza Adama Bonieckiego.

Medytacje na Wielki Post są ujawnieniem tajemnicy piątkowych spotkań grupy przyjaciół, którzy rozmawiają o Piśmie Świętym. Poruszając różne wątki dają księdzu Bonieckiemu (i nie tylko) paliwo do pracy nad rozważaniami dotyczącymi współczesnego świata widzianego przez pryzmat chrześcijańskich zapisków.

Ksiądz Boniecki zadaje trudne pytania nie dając łatwych odpowiedzi. Czy we współczesnym świecie są ludzie bez grzechu? Czy łatwo jest rzucać oskarżenia samemu popełniając błędy? Jak to w końcu jest z tymi imigrantami - zaleją Europę i wyrżną innych w pień? Czy rzeczywiście doznajemy uczucia miłości i z niej korzystamy dla dobra ogółu?

Autor słusznie zauważa, że post pozwala odrzucić złe cele, przyzwyczajenia oraz zaślepienie i dumę, której u nas coraz więcej. Czego to ja nie potrafię? Sąsiad - totalne zero! Politycy - banda imbecyli bez szkoły i kultury. Ale żeby w tym geniuszu zrobić coś dobrego - niepodobna.

Podobnie rzecz ma się z przynoszeniem owoców. Ksiądz Boniecki słusznie zwraca uwagę, że Jezus nie chce od nas dobrze wybranych lokat bankowych czy ładnych drzewek przed wybudowanym domem. Tu chodzi o relacje, medytacje i modlitwę. Wiara oparta na materii i błądzeniu bez lektury pisma jest śmieszna i mała. A wielu z nas (w tym ja także) posługuje się wygodnym: "nie mam czasu" bądź "zrobię to jutro". Jak pokazuje gro przykładów - jutra może nie być a brak czasu to tylko kompletny błąd organizacji.

I na koniec coś o grzechu i przebaczeniu. To ostatnie istnieje i rozbija zło, gdy czyta się o kolejnych słowach - wybaczam wypowiadanych przez ludzi skrzywdzonych, prześladowanych i oczernianych. Grzech zaś znika w mocy konfesjonału i wielkiego miłosierdzia, którego jeszcze nikt do końca nie wyjaśnił. I pewnie nigdy tego nie zrobi.

Święta Wielkanocy to czas,w którym rokrocznie zastanawiam się, w której grupie jestem. Wątpiących, radujących się czy niewierzących w zdarzenie wymykające się ludzkiemu pojmowaniu? Ksiądz Boniecki pozwala choć na chwilę powrócić z bezdroży.


Szczęśliwy jak Duńczyk czyli hygge inaczej

Dlaczego Duńczycy od lat zajmują najwyższe miejsca w rankingach społeczeństw, które są szczęśliwe? Malene Rydahl w "Szczęśliwy jak Duńczyk" prezentuje nam dziesięć punktów, które sprawiają, że kraj ten zdaje się być mlekiem i miodem płynący.

Autorka - rodowita Dunka korzystając z niesamowitej edukacji pracowała kilkanaście lat w różnych korporacjach, by w końcu odnaleźć siebie podczas pisania i wykładów związanych właśnie z duńskim stylem życia. Okazuje się, że najważniejszą rzeczą jest zaufanie. Im bardziej ludzie sobie ufają tym są szczęśliwsi - czy to w małżeństwie, firmie czy własnym kraju. Czy w Polsce ludzie sobie ufają? Myślę, że nie i pewnie trochę ludzi się z tym zgodzi.

Na czym polega to duńskie zaufanie? Ludzie uczciwie płacą podatki i nie kombinują jak tu przed tym uciec. W pracy nie kradną wszystkiego, co się nie rusza i nie ucieka na drzewo - wręcz przeciwnie - szanują i dbają o wszystko, co im powierzono. Okazuje się przy tym, że duński rynek pracy nie chroni pracownika w ogóle - pracodawca może go/ją łatwo zwolnić. Ma to jednak i swoje plusy, bo łatwiej jest zaleźć inną pracą a i inne rzeczy związane ze zmianami są łatwiejsze. O urlopach, dostosowaniu czasu pracy czy komforcie psychicznym nie wspomnę.

Duńczyk jak już popracuje to oszczędza. Według autorki nie ma tam parcia na bycie obrzydliwie bogatym. Każdy stara się żyć racjonalnie i zgodnie z rzeczywistością. Nie leży na kanapie oddając się marzeniom nie do spełnienia a działa tylko i wyłącznie tu i teraz. Mówcy motywacyjny mają tam pewnie słabe wzięcie - podobnie jak psychologia pozytywna. Chociaż z drugiej strony depresantów używa tam spora część narodu.

Wieczorem Duńczyk robi z żoną, mężem, partnerem czy kim tam chce co chce. Oczywiście upraszczam, ale kwestia otwartości i akceptacji a także rozmów na wszystkie tematy jest w Danii wyższa niż gdziekolwiek indziej na świecie. Lepsze to niż ciągłe kluczenie i brak zaufania.

Oczywiście autorka może wszystko upiększać. Oczywiście podaje w książce "Szczęśliwy jak Duńczyk" także kontrargumenty pokazujące, że nie wszystko złoto, co się świeci. Hygge jednak ma zastosowanie w życiu codziennym. Chciałbym urodzić się w Danii, ale widzę, że łatwiej krok po kroku korzystać z tych rad i zmieniać swoje życie.

Postaram się być "Szczęśliwy jak Duńczyk".