piątek, 8 września 2017

Verde Mate - nowy smak Yerba mate?

Verde mate to nowy (?) wynalazek rodem z Brazylii. Czym różni się od klasycznego Yerba Mate? Jak smakuje i czy warto dla odmiany spróbować właśnie tego?


Pierwszą verde mate jaką zdecydowałem się zakupić była Verde Mate Energia Guarana. Składająca się z ostrokrzewu paragwajskiego, jagód goi, guarany i aromatu wydaje się propozycją dla tych, którym zwykła yerba nie daje takiego kopa.

Verde Mate Energia Guarana smak zawdzięcza przede wszystkim jagodom goi. Nie wiem, czy można je gotować - w każdym bądź razie podgrzany napar z ich udziałem smakuje dość słodko jak na klasyczną yerbę. Również guarana, która króluje na rynku produktów od razu odchudzających powoduje, że energii dzięki temu naparowi go nie zabraknie.

Co może dziwić fanów yerby to fakt dokładnie zmielonego ostrokrzewu paragwajskiego. Nie natkniemy się w półkilowym opakowaniu na jakiekolwiek pędy, większe liście czy gałązki. Dokładnie zmielona yerba jest ciekawym rozwiązaniem dla osób, które szukają czegoś nowego i niestandardowego.

Wydaje się, że Verde Mate zachowuje wszystkie właściwości klasycznej Yerby. Pakowana w spore torby na zamknięcie strunowe (ciekawe rozwiązanie) może podbić serca tych, którzy chcą poznać nowe smaki herbatki od Wojciecha Cejrowskiego.

Nowe praktyki kulturowe Polaków


www.pwn.pl

Wyobrażacie sobie naukowców, którzy wybierają się na Opener'a czy Woodstock by badać portret współczesnego Polaka? Wieczorem zapuszczają się w odmęty internetu, by uchwycić kim tak naprawdę jest e-Kowalski? Pomimo niesprzyjających warunków atmosferycznych i technicznych  oni dokonują rzeczy niemożliwej i nieszablonowej. Oni czyli Tomasz Szlendak i Krzysztof Olechnicki w książce "Nowe praktyki kulturowe Polaków".


Autorzy prezentują nam życie kulturowe Polaków po 1989 roku. Wydaje mi się, że nie było to problemem, który wywołałby potrzebną tu dyskusję. Ważniejsze były wpływy reformy Balcerowicza, nocna zmiana czy inne - mniej lub bardziej polityczne wydarzenia. Po lekturze "Nowych praktyk kulturowych Polaków" stwierdzam, że to jednak stosunek do kultury i samo z jej korzystanie wpływa na wszystkie inne dziedziny naszego życia.

Czym w ogóle jest kultura dla statystycznego Kowalskiego według badań przeprowadzonych przez Szlendaka i Olechnickiego? Uważam, że nie ma ona nic wspólnego z książkami, muzyką czy sztuką. Jest to bardziej produkt masowy - kolorowy, słodko-słony i podany w przystępnej formie, która nie wywołuje refleksji, dyskusji i wniosków po. To coś, na co zwraca uwagę wielu uczestników Przystanku Woodstock - chwilowy chaos pozwalający zapomnieć o poukładanej i wymagającej rzeczywistości. Polak uczestniczy w tej "kulturze" nie zostając z większymi wspomnieniami czy wnioskami. "Było grubo, ostro i w ogóle". Czy w ogóle to ma sens?

Zgadzam się w pełni z autorami, którzy piszą (pewnie ze smutkiem), iż Polacy nie odwiedzają muzeów ale "walą drzwiami i oknami" na Noc Muzeów. Bo jest fajnie, bo słuchać medialny szum, bo trzeba być w miejscu, gdzie trzeba się pokazać. Nieważne, co się ogląda. Ważne, że na facebooku można oznaczyć swoją obecność w kolejnym evencie.

Badacze podeszli do tematu bardzo skrupulatnie i obiektywnie - ja tak nie mogę. Uczestnicy wielkich wydarzeń kulturalnych transmitowanych przez telewizje w przerwach emisji dzwonią do krewnych informując o swoim położeniu na kolejnym kabaretonie czy festiwalu piwa.

Podziwiam autorów, którzy unikają oceny zachowań kulturalnych Polaków i nie oczekują tego od czytelnika. Jeszcze raz to napiszę - ja tak nie potrafię. Diabelskie różki, kolorowe koszulki czy kowbojskie kapelusze należą do obowiązkowego wyposażenia Kowalskich w kolejnych ogólnopolskich zlotach. Podobnie jak duże ilości piwa i kiełbasy, która stała się chyba narodowym daniem Polaków. 

Badacze wchodzą w interakcję z badanymi. Na początku dziwi, że wielu z pytanych nie wie, dlaczego przyjechała na dane wydarzenie. Czasem brak jest wiedzy na temat znanych wykonawców, którzy występują czy dodatkowych atrakcjach, jakie zapewniają organizatorzy. Większość z badanych twierdzi, że po prostu trzeba tu (Woodstock, Opener, Literacki Sopot i inne) być bo są znajomi i dobrze takie uczestnictwo wypada w mediach społecznościowych - na Facebooku, Instagramie czy Stapie.

Autorzy zwracają różnicę międzypokoleniową, która mnie również - jako uczestnika wydarzeń kulturalnych - fascynuje. Podczas gdy ja słucham koncertu starając się czerpać niematerialne korzyści z tego, co aktualnie chce przekazać artysta inni sztywno stoją nagrywają kolejne utwory czy cały koncert. Czy jest to rzecz do oceniania? Czy znak czasów? Dowiecie się z "Nowych praktyk kulturowych Polaków".

Ważną częścią książki są obserwacje badaczy dotyczące internetu i miejsc, z których oni już dawno wrócili a ja pewnie tam nie dosurfuję. Fanem ważenia własnego piwa nie zostanę, a męska elegancja za bardzo wyciąga środki finansowe - niemniej jednak z głęboką fascynacją czytam kolejne rozdziały poświęcone życiu sieciowych tworów skupiających fanów tych spraw.

Oczywiście są i jasne strony medalu zwanego życiem kulturowym Polaków. Ważnieszym wydaje mi się pytanie, czy "Nowe praktyki kulturowe Polaków" to książka sztywno naukowa czy reporterska? Umiejętne łączenie stylu i relacje badaczy sprawiają, że po lekturze człowiek budzi się z wątpliwościami dotyczącymi tego polskiego rozwoju. Zwłaszcza w dziedzinie kultury. Oby coś się zmieniło dzięki mądrym ludziom pokroju autorów. Strach pomyśleć, co stanie się, gdy zacznie mieszać się w to polityka, bo istnieje wysokie prawdopodobieństwo, że mogą ją przeczytać i jeszcze się im spodoba.






poniedziałek, 4 września 2017

Jak mówić, by nas słuchano?

Iwona Majewska - Opiełka oprócz prowadzenia ciekawej strony na facebooku jest autorką książki "Jak mówić, by nas słuchano" wydanej nakładem Gdańskiego Wydawnictwa Psychologicznego.


Autorka korzystając ze swojego doświadczenia przybliża czytelnikowi ten stan, w którym jeden człowiek ma porwać większe audytorium. Nieważne, czy jest to 5 osób na spotkaniu firmowym czy 200 na szkoleniu dotyczącym zmiany sposobów myślenia - zainteresować i dotrzeć do nich ze swoim przekazem jest czasem trudniej niż wejść na K2.

Iwona Majewska - Opiełka wykorzystując swoje doświadczenie pokazuje sytuacje i sposoby, dzięki którym wystąpienia publiczne nie będą aż tak wielkim problemem. Zwraca uwagę na merytorykę treści, które prezentujemy słuchaczom. Zgadzam się z autorką, która nie rozdaje materiałów drukowanych przed prelekcją - wymusza to (i dobrze!) obowiązek notowania co ciekawszych haseł przez słuchaczy. Pewnie nie wrócą do nich już nigdy ale z pewnością coś utkwi im w pamięci.

Autorka prezentuje argumenty, dzięki którym upada mit o tym, że najważniejsza w publicznych wystąpieniach jest mowa ciała. Kiedy Piotr Tymochowicz rzucił hasło o piramidzie dłoni wszyscy zaczęli wyglądać jakby mieli stanąć do zawodów w kungfu. Iwona Majewska - Opiełka pisze o harmonii pomiędzy tym, co się mówi i w jaki sposób.

Osobiście podoba mi się zdanie autorki, która abstrahując od wystąpień publicznych pisze o przychylnym nastawieniu do rzeczywistości. W Polsce taki brak czarnowidztwa okazuje się wielokrotnie podejrzany jednak warto skorzystać z tej rady - nie tylko gdy przyjdzie nam wygłaszać mowę, którą potem będą cytować w sieci, memach i poradnikach "Jak żyć".


Dla kogo jest ta książka? Przede wszystkim to ciekawa lektura dla osób, które zaczynają swoją przygodę z byciem mówcą. Nieważne, czy jest się handlowcem w przemyśle drzewnym, trenerem personalnym czy sprzedawcą marzeń i piewcą pozytywnego myślenia - warto sięgnąć po książkę Iwony Majewskiej - Opiełki, która jest sprawnym wstępem do późniejszych - bardziej zaawansowanych lektur dotyczących tego tematu.

Polecam.

Outside the box. Czas na zmiany

Rozwój, rozwijać, iść do przodu, wspinać się po szczeblach, osiągać szczyty, realizować cele - to najpopularniejsze ostatnio słowa - klucze stosowane w naszym życiu.


Słuchając i czytając ciągle o ludziach, którzy wskoczyli na wyższy poziom, przestali jeść gluten czy zaczęli jeść płatki owsiane statystyczny Kowalski zacznie uparcie dążyć do realizacji celów, które ani nie są mu potrzebne ani ciekawe. W tym szumie ciekawie wypada książka dr Anety Chybickiej - "Outside the box", która Kowalskiemu pokaże i , daj Boże, nauczy, że warto czasem pomyśleć. Samemu.

Autorka w ciekawy sposób podchodzi do tematu kreatywności i zmiany sposobów myślenia. Wiele przykładów, które znajdziecie na stronach "Outside the box" to zdarzenia, które rzeczywiście miały miejsce. Duże korporacje, jeszcze większe problemy i pas, który rozwiązać można było tylko pozwalając pracownikom i przełożonym wyjść z pudełka.

Ilość schematów, utartych szlaków i tych samych rozwiązań stosowanych w firmach jest porażająca. Niektóre ryzykując decydują się na zmianę. Inne zaś jadą w torach, które nie zmieniły się i nie zmienią. Po przeczytaniu książki dr Anety Chybickiej stwierdzam, że te ostatnie jadą właśnie w swoją ostatnią podróż nad przepaść, z której nie ma ucieczki.

Choć "Outside the box" pokazuje praktycznie jak dojść do myślenia i działania kreatywnego w firmach to sposoby proponowane dr Anetę Chybicką pomocne będą również wspomnianemu Kowalskiemu. Dzięki interesującym ćwiczeniom odkryje swoje mocne i słabe strony. Używając niektórych narzędzi łatwiej poruszać się będzie w swojej pracy i środowisku domowym.

Niech się więc chłop nie trudzi oglądając kolejne mowy motywacyjne i kolorowe zdjęcia, tylko przeczyta jak może (bo może!) zacząć myśleć kreatywnie!

"Outside the box" i tego życzę wszystkim - a w szczególności uczniom na rozpoczynający się rok szkolny.

niedziela, 3 września 2017

Gorący ziemniak czyli kaszubskie party

alexander.com.pl

Firma Alexander z Gdyni z powodzeniem wydaje grę, która bawi najmłodszych, mobilizuje dorosłych i sprawia radość dziadkom. Przed Państwem "Gorący ziemniak party".


Presja czasu w grach wymagających logicznych odpowiedzi jest ich najmocniejszą stroną. Kilkaset pytań i ograniczony czas, a także gorący ziemniak w dłoni sprawiają, że szare komórki zaczynają pracować szybciej. Jaka jest odpowiedź na to pytanie? - taka myśl przyświeca kolejnym graczom odpowiadającym na niełatwe zagadki. W tej grze masz tylko kilka chwil, by wymyślić odpowiedź na pytanie i rzucić Gorącego Ziemniaka przeciwnikowi. Pozbądź się Ziemniaka zanim upłynie czas i się sparzysz. Celem jest uniknięcie dostania się na pole "spalony", który skutecznie eliminuje z gry.

W naszych rozgrywkach "Gorącego ziemniaka" rozpoczyna najmłodszy gracz. Najstarszy gracz bierze kartę i głośno czyta pytanie. Gdy kończy uruchamia bączka mierzącego czas. Wygodniej jest jednak skorzystać ze specjalnej aplikacji, która pozwala dokładnie mierzyć nasze kolejne ruchy. Gracz trzymający pluszowego ziemniaka musi udzielić odpowiedzi na zadane pytanie, a następnie rzucić go kolejnej osobie.

Gracze przekazują sobie ziemniaka zgodnie z ruchem wskazówek zegara i udzielają odpowiedzi na to samo pytanie aż do momentu upłynięcia czasu. Odpowiedzi nie mogą się powtarzać. Runda trwa do momentu zatrzymania kręcącego się bączka lub usłyszenia sygnału dźwiękowego z aplikacji. Osoba, która będzie w tym momencie w posiadaniu Ziemniaka lub go nie złapała, właśnie się sparzyła. Musi przesunąć swój pionek o jedno pole bliżej grilla. W następnej rundzie osoba, która właśnie się sparzyła, jako pierwsza odpowiada na pytanie, a czyta je osoba po jej prawej stronie.

Wygrywa ten, który jako ostatni zostanie na planszy. Trudno określić czas każdej z rozgrywek. Wszystko zależy od wiedzy i wyobraźni uczestników. Zdecydowanie jest to jedna z tych gier, które się nie nudzą (patrz: 5 sekund). Jak wspomniałem na początku "Gorący ziemniak" łączy pokolenia, bo gracze mogą być w różnym wieku i bawić się wyśmienicie.

Warto. Po prostu!


Zawartość pudełka: plansza, Gorący Ziemniak, 220 kart pytań, 12 pionków, duży bączek, mały bączek, dysk, instrukcja.

sobota, 2 września 2017

Baśnie arabskie. Aisha i wąż

Baśnie - niezależnie od tego z jakiego kraju pochodzą - pozwalają przenieść się czytającemu do krain, w których niemożliwe staje się możliwe a sprawy zawiłe mają nawet logiczne i proste wytłumaczenia.


"Aisha i wąż. Baśnie arabskie" to wybór zapewne najciekawszych, intrygujących i charakterystycznych baśni z tamtego rejonu. Dlaczego warto je przeczytać?

Podziw budzi przede wszystkim kolor i bujność tych opowieści. Przymiotnik "arabski", który nie kojarzy się dzisiaj pozytywnie w "Aishy i wężu" nabiera zupełnie innego znaczenia. Dobrzy bohaterowie tych opowieści muszą mierzyć się ze złem, które stara się wykorzystać wszystkie elementy życia - w tym także religię - do zniszczenia szczęścia na ziemi.

Baśń "Trzej lenie" krytykuje lenistwo, które nie jest dobra cechą człowieka i pokazuje, co stanie się, gdy człowiek będzie unikał uczciwej pracy. Tytułowa "Aisha i wąż" prezentuje chciwą postawę złej macochy, która w swojej zapalczywości nie ma sobie równych. Jaki jest finał takiego postępowania? Zapraszam do lektury.

Ważną rolę w arabskich baśniach odgrywają zwierzęta. Baśń, która wyjaśnia odwieczny konflikt pomiędzy psami i kotami podobna jest do naszych europejskich opowieści w tej materii. "Córka rybaka" jako żywo przypomina opowieść o Kopciuszku pana Andersena. I jeszcze te wielkie węże, które mówią ludzkim głosem - prawdziwy majstersztyk.

Według Iwony Taidy Drózd opowieści te - przekazywane z pokolenia na pokolenie ustnie były opowiadane zgodnie z pewnym rytuałem. Wieczorem dzieci siadały razem z babcią i modląc się do proroka Mahometa rozpoczynały zdarzenia, które jako dorosłe wspominały zapewne z łezką w oku.

Zebrane w Zjednoczonych Emiratach Arabskich opowieści są ciekawą propozycją dla tych, którym znudziły się rodzime opowieści. Wspaniała lektura o świecie morskich podróży, tajemnic pustyni i połowów pereł, które pamięta się i do których wracać będziecie wielokrotnie.

La Vita Gdynia - włoska restauracja pełna życia

źródło www.restauracjalavita.pl

Dobra kuchnia, miła obsługa i ciekawy klimat - te trzy cechy charakteryzują restaurację "La Vita" położoną na ul. Władysława IV w Gdyni.


La Vita oprócz południowego klimatu oferuje ciekawe połączenie smaków znanych z kuchni włoskiej w miarę przystępnych cenach. Już podczas mojej wizyty w wejherowskim oddziale La Vity mogliśmy poczuć smak prawdziwie dobrej pizzy z pieca opalanego drewnem. Klasyczna Margherita, Parma czy Tonno są ciekawym połączeniem prostych składników i charakterystycznego ciasta.

Podobnie rzecz ma się w Gdyni choć pizza nie była głównym tematem naszej wizyty w tym oddziale La Vity. Na przystawkę wylądowały: bardzo dobra Bruschetta - grzanka, której podstawą jest pieczywo, posmarowane oliwą i roztartym czosnkiem z dodatkiem startego sera. Równie mocnym akcentem były krewetki panierowane z sosem czosnkowym. Ta przystawka nadaje się idealnie dla tych, którzy za owocami morza nie przepadają. Świetna panierka i sos czosnkowy pozwalają rozkoszować się smakiem tego dania. Wcześniej miałem okazję jeść w La Vicie mule w sosie winno-maślanym. Danie nieprzystawkowe, które bardziej pasuje mi do kuchni francuskiej jest ciekawą propozycją dla szukających niebanalnych smaków w centrum Gdyni.

Przejdźmy dalej. Na dania główne wybraliśmy klasyczne burgery podawane z frytkami. To nie najmocniejsze danie w ofercie restauracji La Vita - zgrzeszyłbym jednak, gdybym powiedział, że można mieć do nich zastrzeżenia. Dania kuchni włoskiej to silna strona La Vity i tego powinni trzymać się zarządzający restauracją. Medaliony alla Tiffany to ciekawe połączenie kruchego mięsa i pysznych krokietów. Pyszne choć bardzo ostre Petto di Galetto Enzo Ferrari zaspokoi potrzeby miłośników dań z pikantną nutą - dosłownie! Mocne wrażenia zapewnia również Scampi in Salsa Romesca - krewetki w sosie chili.

Na niektóre dania - szczególnie te główne trzeba było trochę poczekać - jednak obsługa w ramach rekompensaty zaproponowała darmowe napoje. Było to zbyteczne bo ciekawy klimat i wspaniali ludzie sprawiają, że czas oczekiwania na dania ma znaczenie drugorzędne.

Czy warto wybrać się do La Vity w piątkowy wieczór czy na niedzielny obiad? Zdecydowanie i nie tylko do gdyńskiego oddziału La Vita. Restauracja mieści się również w Sopocie i w Wejherowie.





wtorek, 29 sierpnia 2017

Przygody Sherlocka Holmesa

Kiedy w latach 1891 - 1893 poczytny "The Strand" publikował 24 opowiadania o Sherlocku Holmesie tylko najwięksi fani mogli oczekiwać, że ten bohater literacki będzie wzbudzał podziw nawet w XXI wieku gdzie kryminalne zagadki rozwiązują nowe technologie a nie szare komórki.


Dwanaście ze wspomnianych przeze mnie opowiadań opublikowano w formie książki jako "Przygody Sherlocka Holmesa". Sherlock jak wiadomo potrafi rozwiązywać zagadki kryminalne łącząc umiejętności z zakresu psychologii, prawa, kryminalistyki, chemii, fizyki i innych dziedzin, z których jest mistrzem. Podkreślam, że Sherlock w "Przygodach Sherlocka Holmesa" to detektyw idealny - prawie. Dlaczego?

Wspomnieć należy jego przeciwniczkę - Irene Adler, która w opowiadaniu "Skandal w Czechach" pokazuje, że nasz bohater ma także słabe punkty i słabość do jednostek, które dorównują mu intelektem. Podobnie jak uwielbiany i opisywany przez mnie wielokrotnie Arsene Lupin, pani Adler - kryminalistka - wzbudza uczucia bardziej pozytywne niż negatywne. Szantażując króla Czech chce uzyskać określone profity. Czy jej się to udaje? Odpowiedź znajdziecie w znakomitym finale tego opowiadania. 

Idźmy dalej. Arthur Conan Doyle - "ojciec" Sherlocka  w "Związku rudowłosych" pokazuje połączenie dobrego humoru oraz  jeszcze lepszego kryminału. Do sławnego detektywa przybywa rudowłosy właściciel lombardu Jabez Wilson i opowiada dziwną historię. Dwa miesiące wcześniej jego pomocnik Spaulding zwrócił mu uwagę na ogłoszenie w gazecie: Związek Rudowłosych oferuje miejsce pracy dla mających prawdziwie rude włosy.

Bankier udał się pod wskazany adres i zostawiwszy przedsiębiorstwo pod opieką pomocnika otrzymał zadanie codziennego przepisywania Encyklopedia Britannica za stosownym wynagrodzeniem. Po dwu miesiącach, gdy pewnego ranka jak zwykle stawił się do pracy, z przerażeniem odkrył na drzwiach napis o rozwiązaniu Stowarzyszenia. Dlaczego? Przyczyna okazała się bardziej skomplikowana niż by się wydawało.

Jestem przekonany, że opowieści Doyle'a to odpowiedź na ówczesne strachy dotyczące rozwoju miast, w których nie można znać wszystkich. Ludzie przyzwyczajeni do małych miasteczek musieli stawić czoła molochom, w których człowiek człowiekowi z reguły wilkiem - a nie przyjaciele. Nigdy nie wiedziało się, kim naprawdę był twój sąsiad czy czym zajmowała się twoja sąsiadka. Rzeczywistość potrafiła zaskakiwać i tak jest do dzisiaj (patrz - kolejne kryminalne wieści w mediach).

Arthur Conan Doyle to intrygujący pomysł na kryminalną zagadkę i jej rozwiązanie. Oczywiście trudno być Holmesem i od razu wiedzieć, kto zabił. Uważam więc, że stworzenie Watsona - bohatera takiego jak większość czytelników stanowi papierek lakmusowy, przez który możemy odbierać kolejne opowiadania i opowieści o detektywie w dziwnym kapeluszu.

"Przygody Sherlocka Holmesa" zostały w Polsce wydane wielokrotnie. Najlepsze edycje zaserwowało wydawnictwo Dolnośląskie. W jakiejkolwiek formie będziecie czytać tą książkę - bądźcie pewni, że do niej wrócicie. Prędzej czy później.




Najpiękniejszy budek Francji?

Paryż to światowa stolica kultury i mody oraz … architektury. Wszak od stuleci wyznacza kierunki, którymi podążają najwięksi twórcy. Dlaczego?


Mimo wielu zabytków nie boi się awangardowych budynków, które wzbudzają kontrowersje wśród krytyków sztuki, architektów i mieszkańców miasta. Centrum Pompidou wyglądające jak hangar do produkcji samolotów to tylko jeden z przykładów oryginalnego łączenia historii i nowoczesności.


W tą tradycję wpisuje się wieża Maine-Montparnasse. Ponad 210 metrów wysokości dawało wieży Maine-Montparnasse przez długie lata pierwsze miejsce na liście najwyższych budynków Francji. Dopiero w 2011 roku zdetronizował go First Tour ze swoimi 231 metrami.

Postmodernistyczna wieża Montparnasse była budowana w latach 1969 − 1973. Praca nie należała do najłatwiejszych ponieważ plac budowy usytuowano w miejscu nieczynnej stacji metra. To był jeden z powodów, dla których wieża została osadzona na podstawie w kształcie migdałów. Architekci w swojej pracy musieli zmierzyć się z szeregiem wyzwań, jakie stawiał im ówczesny rozwój technologii. Udało im się jednak zaskoczyć wszystkich zastosowaniem nietypowego montażu okien, które sprawdza się do dziś.

Jej prosta architektoniczna budowa nie przekonała jednak mieszkańców miasta. W 2 lata po jej ukończeniu zaczął obowiązywać zakaz wznoszenia tak wysokich budynków w Paryżu. Powstające tam budowle nie mogą mieć więcej jak siedem pięter.

Wieża waży 150 tysięcy ton, ma 6 podziemnych kondygnacji i 59 pięter. Widok zapewnia możliwość zobaczenia samolotów startujących z lotniska Orly.

Mieszkańcy Paryża mówią o tym architektonicznym wynalazku, że jest „najpiękniejszą budowlą w mieści”. Najpiękniejszą, bo nie widać z jego tarasów wieży. Ale czy to ważne?

niedziela, 27 sierpnia 2017

Jak zostać pisarzem? Przeczytaj, co radzi Haruki Murakami!

Haruki Murakami w książce "Zawód: powieściopisarz" nie uczy czytelnika pisania. Nie zdradza nam, skąd brać pomysły, jak tworzyć bohaterów i osiągać sukces. Ta książka to opowieść, z której wiele można dowiedzieć się na temat samego autora "Norwegian wood".

Batman #wgdyni

Batman #wgdyni to niecodzienny widok. 


Okazuje się jednak, że szczęśliwcy w sierpniu 2017 mogli oglądać mrocznego rycerza, który postanowił porzucić Gotham na rzecz polskiego miasta. Podczas swojej wizyty Batman wykonał kilkanaście ciekawych numerów na swoim skuterze i odpłynął zostawiając wiernych fanów #wgdyni.


Mistakos. Krzesła rządzą światem

Kiedyś podstawowymi grami były: chińczyk, bierki i karty. A teraz? Rynek wypełniony po brzegi różnymi propozycjami począwszy od Dobble na Robinsonie Crouzoe skończywszy i czasem sięga do najprostszych rozwiązań. Przykładem niech będzie świetne "Mistakos" czyli pojedynek na krzesełka.


Mistakos to gra zręcznościowa, w której wygrywa gracz posiadający określone umiejętności bądź ma dużo szczęścia. W zestawie otrzymujemy 24 krzesła w trzech różnych kolorach: zielony, niebieski i czerwony. Są różne rozdaje siedzisk oraz oparć dzięki czemu poziom trudności wzrasta.

Jakie są warianty rozgrywki? Na stronie rebel.pl polecany jest wariant ze zbieraniem punktów karnych. Poczytacie o tym więcej tutaj.

W przypadku większej liczby graczy można zagrać w wariant polegający na najszybszym pozbycie się swoich krzeseł. Podzielcie się równo między graczy - najciekawsza jest rozgrywka dla 3 osób. Gra polega na układaniu, każdy po sobie krzeseł tak, aby inne krzesła nie spadły.

Tylko jedno krzesło może stać na blacie, pozostałe układamy na nim. Jeśli krzesła spadną podczas ruchu danego gracza, musi on zebrać wszystkie krzesła, które spadły i wchodzą one do jego puli. Nastepny ruch należy do gracza po lewej stronie. Wygrywa osoba, która jako pierwsza pozbędzie się wszystkich krzeseł.

W tym wariancie można grać również w inny sposób. Gdy któremuś z graczy spadną krzesła to nie zabiera ich tylko odpada z rozgrywki. Wygrywa gracz, który nie pozwoli, by wieże się zawaliły.

Warto również podzielić się równą liczbą krzesełek i na czas układać wieże. Oczywiście wygrywa ten, którego "Mistykos" nie padnie z hukiem. To interesujące rozwiązanie dla tych, którzy chcą wprowadzić atmosferę tymczasowości na suto zakrapianej imprezie.

Można też - co czasem zostaje ojcu, którego dzieci znudziły się "Mistakos" samemu ułożyć wieżę z 24 krzesełek. Wydaje się to nudne? Spróbujcie! Zadanie nie należy do najłatwiejszych.

Gra "Mistykos" przeznaczona jest dla graczy od 4 do 99 lat i zdecydowanie należy do tych gier, które na stałe wpisały się w uniwersum gracza.



czwartek, 24 sierpnia 2017

Ludzkie zoo. Marek Krajewski

"Ludzkie zoo" napisane zostało przez Marka Krajewskiego w niecałe cztery miesiące. Czy jest tak dobre jak pozostałe książki z Eberhardem Mockiem w roli głównej?


Tym razem policjant z Wrocławia musi mierzyć się z odwiecznym męskim problemem, jakim jest kobieta. Jego narzeczona, Maria słyszy w nocy w swoim mieszkaniu dziwne odgłosy. Płacz dzieci miesza się z jękami kobiet. Czy to jakieś stadium schizofrenii? A może przyczyna nadużywania jakichś substancji? Eberhard Mock postanawia to zbadać.

Znalezione ślady -  skórki po bananach nie pasują do zimowego krajobrazu Breslau. Okazuje się, że one stanowią akurat najmniejszy problem w całej opowieści. Mock mierzy się z tajemnicami wrocławskich podziemi, arystokracji i oficerów tajnych służb, których (o dziwo) jest sporo w "Ludzkim zoo".

Planeta małp?


Okazuje się, że  niewiarygodny pomysł (krzyżówka małpy i człowieka), który jest jednym z głównych tematów książki nie do końca jest literacką fikcją. Krajewski, badając temat, rozbudował go do hipotezy, którą przyjmuję za prawdziwą. Zresztą po ludziach wszystkiego można się spodziewać - od przetrzymywania czarnoskórych w zoo tuż obok klatki z lwami po budowanie obozów dla uchodźców, wobec których nie ma żadnego pomysłu na ich dalsze życie.

Szczegóły sukcesu


Marek Krajewski w "Ludzkim zoo" przykłada wagę do szczegółów. Starannie dobrane cytaty rozpoczynające książkę to początek nawiązań, badań i poszukiwań, które pojawiały się w poprzednich książkach autora. Uwielbiam Eberharda Mocka zajadającego się jajecznicą, kaszanką i różnego rodzaju kiełbaskami popijanymi wódką. Wyobrażam sobie, jak ten poczciwiec przełyka kolejne wielkie kęsy posiłku zakupione w restauracji samoobsługowej, śmiejąc się w duchu z tych, którzy pędząc za modą, pragną odwiedzać francuskie knajpy.

Instagram a Mock?


Gdyby Eberhard Mock żył w XXI wieku z pewnością mógłby być blogerem modowym. Na instagramie prezentowałby swoje koszule czy buty robione na zamówienie i nowe fryzury stylizowane przez najlepszych fryzjerów Breslau. Plusem takiego blogera jest dieta, a właściwie jej brak (czytaj wyżej).

W "Ludzkim zoo" spotkamy wiele osobliwości i osobowości rozrzuconych po świecie. Wrocław - choć znów jest główną areną walki o sprawiedliwość, to ustępuje miejsca upalnej Afryce i Berlinowi, do których pokrętne losy prowadzą Eberharda Mocka.

Marek Krajewski ponoć sam wymógł na wydawnictwu przesunięcie premiery "Ludzkiego zoo". Domagali się tego czytelnicy i wierni fani profesora z Wrocławia. Wierząc lub nie tej informacji, twierdzę, że warto było przeczytać najnowszą powieść o Eberhardzie Mocku. Nie wszystko zło zostało jeszcze z jego świata zlikwidowane i pewnie wiele przed nim, czego autorowi życzę.

wtorek, 22 sierpnia 2017

poniedziałek, 21 sierpnia 2017

Picasso 2017

Picasso i jego wielkie natchnienie znalezione w Normandii. Doskonałe przeżycie i zrozumienie wpływu kobiet na życie fascynującego artysty. To tylko część wielkiej wystawy, którą można zobaczyć w Rouen. 











Legendy miejskie. Pechowy golfista

Pechowy golfista to temat - rzeka dla wielu legend miejskich - mniej lub bardziej strasznych. Okazuje się, że temat ten jest nadal aktualny.


Pewnego razu w Stanach Zjednoczonych pewien golfista przeprowadził się do innego miasta. W związku z tym, że dobry klub golfowy to miejsce zarezerwowane dla ludzi majętnych i wtajemniczonych ucieszył się, kiedy jego sąsiad polecił go właśnie jako takiego człowieka.

Następnego dnia wcześnie rano bohater tej legendy miejskiej wyruszył na nowe pole. Zarówno jego wielkość, poziom trudności i piękna przyroda zapierały dech w piersiach. "Jestem w raju" - pomyślał i począł oddawać się tej rozrywce.

Zanim jednak uderzył kolejną piłeczkę zawsze zrywał źdźbło trawy. Kiedy inni golfiści z niesmakiem patrzyli na ten polski zwyczaj bohater tej legendy miejskiej odpowiadał - "To naprawdę przynosi szczęście - zobaczycie".

Traf chciał, że rozgrywka szła mu lepiej niż komukolwiek, kto zaczynał grę na tej polanie. Zaliczonych 18 dołków w dobrym stylu dały mu szacunek i nowych kolegów.

Podczas następnej wizyty wynik nie był może tak samo dobry, jednak nie powstydziłby się go nawet Tiger Woods.

Niestety - ostatnia wizyta okazała się rzeczywiście ostatnią. Bohater tej legendy miejskiej padł nieżywy na polu golfowym.

Młody człowiek i umarł? Okazało się, że sam był sobie winien. Wszystko za sprawą pestycydów, którymi spryskiwano trawę. Długie żucie zielonego sprawiło, że toksyna przeniknęła do organizmu załatwiając naszego bohatera na miejscu.

Więcej takich opowieści znajdziecie na www.legendymiejskie.pl

niedziela, 20 sierpnia 2017

Rouen 2017

Rouen - miejscowość i gmina we Francji, w regionie Normandia, w departamencie Seine-Maritime. Położona jest nad Sekwaną. Parę fotek z krótkiego pobytu w tym urokliwym miasteczku.






Panorama Rouen
Panorama Rouen
Rouen - widok z muzeum Joanny D'arc
Muzeum rzemieślnicze
Rouen - widok z muzeum Joanny D'arc
Joanna D'arc

piątek, 18 sierpnia 2017

Sygnały słoneczne. Marcel Leblanc. Recenzja

Arsene Lupin jest nie tylko dystyngowanym dżentelmenem - włamywaczem ale również doskonałym obserwatorem i osobą, która pomaga rozwikłać najbardziej skomplikowane zagadki znanych francuskich rodów.

środa, 16 sierpnia 2017

Jumpcity Rumia. Dlaczego warto?

Sceptycznie nastawiony do skaczącej rozrywki wybrałem się z dziećmi żądnymi porządnej dawki skakania do Jumpicity Rumia. Czy warto było spędzić deszczową środę w tym miejscu?


JUMPCITY swoją działalność rozpoczęło w Gdyni ponad 3 lata temu, w 2016 roku kolejno powstawały parki w Katowicach oraz w Gdańsku. Marka cieszy się dużą rozpoznawalnością w Trójmieście oraz wzbudza ogromne zainteresowanie mieszkańców a także turystów. Punkt w Rumi uzupełnia ofertę Aquaparku w Redzie, do którego mamy niecałe 2 km piechotą.

JUMPCITY w Rumi to ponad 2000 m2 trampolin, wśród których wyróżnić można następujące strefy: baseny z gąbkami, ścieżki akrobatyczne, trampoliny sportowe z trampoliną Super Quad, arenę do zbijaka, arenę główną, trampoliny z koszami, strefę gladiatorów oraz slack line. Ponadto w JUMPCITY w Rumi zadebiutuje nowa atrakcja - strefa Ninja, czyli tor przeszkód zawieszony nad basenem z gąbkami.

Wszyscy wchodzący na początek muszą zakupić antypoślizgowe skarpetki za 5 złotych. Potem tuż przed wejściem (wejścia tylko o pełnych godzinach) krótkie przeszkolenie, rozgrzewka i ... można skakać. Dzieciom podobała się strefa ninja, która wymaga koordynacji i posiadania młodego organizmu, który nie siedzi godzin w pracy przed ekranem komputera. Równie ciekawa była arena do zbijaka wraz ze ścianką wspinaczkową oraz slack line. To ostatnie wbrew pozorom nie jest tak skomplikowane jakby się 30-letnim dziadkom wydawało.

Nie ma strefy, z której korzystanie nie byłoby przyjemnością. Widać jednak wyraźnie kondycyjne i ruchowe braki kiedy próbujemy wybić się na wyżyny naszych możliwości. A tu nic, zero, null. Nad wszystkim czuwają trenerzy - opiekunowie więc zabawa jest względnie bezpieczna. Warto mierzyć siły na zamiary i nie próbować zostać olimpijskim mistrzem w gimnastyce zanim nie dojdzie się do tego poziomu :)

JUMPCITY Rumia jest miejscem, w którym można zaznać innego rodzaju rozrywki niż we wszystkich salach zabaw. Ponoć można nawet zorganizować tam urodziny - swoje bądź dziecka. Pomysł ciekawy - jak to jest z wykonaniem?

Przestronne szatnie z prysznicami oraz zamykane elektronicznie szafki gwarantują komfort odwiedzin. Warto pamiętać, by do zabawy wziąć strój sportowy na przebranie. Litry potu po kilkunastu minutach jumpingu to norma. Po godzinie jest już naprawdę deszczowo.

Czy warto? Zdecydowanie - i nie tylko jeden raz. Do zobaczenia wkrótce - tym razem z biletem kupionym przez internet.

Arsene Lupin w akcji czyli tajemnica jedwabnej szarfy | Recenzja

"Jedwabna szarfa" to jedno z ciekawszych opowiadań Maurice'a Leblanca, w którym Arsene Lupin przechodzi samego siebie.

Antywirus. Gra nie tylko dla dzieci

Co zrobiłbyś, Drogi Czytelniku, gdyby Twój system został zaatakowany przez zabójczy wirus? Kiedy Twoje ciało musiałoby walczyć z bakterią, którą tylko Ty sam możesz pokonać? Gra „Antywirus” daje możliwość sprawdzenia się w ekstremalnych warunkach.


Wirusy o różnych kształtach przesuwamy na wklęsłej planszy tak, by wydostać się poza jej ramy i przejść kolejny poziom. Ilość ruchów oraz możliwości jest ograniczona zarówno ustawieniem poszczególnych wirusów jak i tym, że można wykonywać ruchy grupami wirusów.

Jeśli uda się usunąć z planszy czerwonego wirusa składającego się z dwóch wklęśnięć możemy przejść do kolejnego etapu. Mamy 60 zadań o 5 różnych poziomach trudności. Zaczynamy od startera i juniora by przejść do experta, mistrza i gwiazdy „Antywirusa”.

Gra przeznaczona jest dla dzieci od 5 lat. Dobrze bawić będzie się podczas rozgrywki młodzież, rodzice, dorośli i ludzie, którzy przeżyli ponad 100 lat.

Wydaje się, że 60 poziomów jak na taką grę to mało. Zapewniam, że trochę czasu spędzicie rodzinnie bądź z przyjaciółmi, aby przejść wszystkie etapy „Antywirusa”.

„Antywirus” to gra, która pozwala rozwijać myślenie logiczne, procesy poznawcze oraz wyobraźnię przestrzenną. To doskonała alternatywa dla wirtualnych światów, które nie rozwijają możliwości człowieka w taki sposób jak tego typu gra.

Podobna do opisywanej przeze mnie „Blokady” jest obowiązkowym zakupem dla dzieci z każdej okazji. Zdecydowanie warto!

poniedziałek, 14 sierpnia 2017

Czerwone koło. Maurice Leblanc. Recenzja

Powieść, która zawiera w sobie ciekawy wątek kryminalny i sporą dawkę napięcia, które towarzyszy czytelnikowi do samego końca? "Czerwone koło" Maurice'a Leblanca to zdecydowanie numer jeden tegorocznych wakacji.

niedziela, 13 sierpnia 2017

Mroczna wieża. Stephen King na wielkim ekranie

Co jest lepsze - książka czy film? Takie pytanie towarzyszy każdej ekranizacji powieści Stephena Kinga. Niesamowite "To", intrygujące "Stukostrachy" czy fenomenalny "Sklepik z marzeniami" to niektóre z mistrzowskich przeniesień książek na ekran. A jak jest z "Mroczną wieżą"?

Fenomenalna saga


„Dawno, dawno temu wszystko było Discordią, z której powstały Promienie, mocne, krzyżujące się w jednym punkcie" – czytamy w powieści Kinga. To właśnie na przecięciu promieni znajduje się Mroczna Wieża. Cykl „The Dark Tower" to historia Rolanda Deschaina, ostatniego żyjącego członka bractwa „rewolwerowców", który próbuje dostać się do tytułowej Mrocznej Wieży; miejsca będącego centrum wszystkich światów. Długa droga do tego mitycznego miejsca okupiona jest stratą, nadludzkim wysiłkiem i cierpieniem. We wszystkich działaniach Roland posługuje się „Drogą Elda", kodeksem honorowym, który określa całe jego życie. Tymczasem świat rozpada się, mieszają się czasoprzestrzenie, światy równoległe. Podróż Rolanda ma tylko jeden cel – ocalić świat przed samozagładą. Tyle w dużym skrócie jeśli idzie o książkową sagę.

Słaby film


W filmie scenarzyści dokonali selekcji materiału zostawiając widzom główne postaci oraz odchudzone wątki opowieści. Świetne wybory castingowe (McConaughey, Elba, młody Tom Taylor), obiecujące zwiastuny, kapitalna baza wyjściowa w postaci powieści Stephena Kinga i reżyser dawały nadzieję na niesamowitą ucztę, w której nasz świat znów stanie się daniem głównym. Po intrygującym początku, w którym widz nieznający wszystkich tomów "Mrocznej wieży" poznaje główne wątki opowieści ... nie dzieje się nic ciekawego. Jakby twórcy filmu stracili pomysł na dalszy ciąg. Dla widzów, którzy nie znają opowieści z kart książek to może wystarczyć - dla mnie jest to o wiele za mało.

Twórcy filmu wychodzą z założenia, że początkiem "Mrocznej wieży" są wizje Jake'a - wieża, człowiek w czerni i rewolwerowcy, które to prowadzą go wprost w objęcia psychiatry i eliminację ze społeczeństwa. Dopiero w momencie, gdy znajduje drzwi do świata alternatywnego wszystko układa się w logiczną całość i zostanie nazwane. Walter to człowiek w czerni a Roland Deschain to rewolwerowiec. Jake wraz z tym ostatnim wspólnie spróbują ocalić światy przed ostateczną zagładą.

Trochę Kinga


Wydaje mi się to za mało jak na opowieść opartą na solidnych podstawach mistrza horroru. Przecież "Mroczna wieża" to magnus opus Stephena Kinga. Ogrom wątków, powiązań z innymi książkami autora i uprawianie amerykańskiego mitu to tylko niektóre z nich. Na szczęście twórcy filmu w swoim krojeniu materiału nie zapomnieli, że prawdziwi fani szukać będą nawiązań do innych opowieści Kinga - napis "Pennywise" w zrujnowanym wesołym miasteczku, choć to znów kropla w morzu potrzeb kingofana.

Dziki Zachód


Coś, co buduje jakość "Mrocznej wieży" to cały kodeks rewolwerowców, który stworzył King. Wybór Elby, który zagrał postać rewolwerowca to strzał w dziesiątkę. Zimny, nieprzystępny realizuje cel, jakim jest zemsta na Walterze pragnącym zniszczyć wieżę. Cząstkę wspomnianego kodeksu zobaczymy w momencie, gdy Roland wraz Jakem recytują credo tego zakonu amerykańskich bohaterów - "Nie będę celował ręką, gdyż kto celuje ręką, ten zapomniał oblicza swego ojca. Będę celował okiem. Nie będę strzelał ręką, gdyż kto strzela ręką, ten zapomniał oblicza swego ojca. Będę strzelał umysłem. Nie będę zabijał bronią, gdyż kto zabija bronią, ten zapomniał oblicza swego ojca.Będę zabijał sercem". Piękne są sceny, w których pokazują się prawdziwe umiejętności rewolwerowców. Szybkie ładowanie dwóch rewolwerów z okładziną z drewna sandałowego i metodyczne eliminowanie przeciwników zasługuje na najwyższe uznanie.

Serial? 


Wielu widzów - wiernych fanów Kinga chciałoby zobaczyć "Mroczną wieżę" jako serial. Formuła ta zapewnia możliwość stworzenia nieokrojonej ekranizacji wykorzystującej większość wątków opowieści. Pomysł dobry jednak pamiętać należy, że głównym założeniem twórców jest maksymalizacja zysków. Te w przypadku wiernego oddania bogactwa światów i tematów "Mrocznej wieży" mogłyby takie nie być. Musi być ciekawie, strasznie i prosto.

"Mroczna wieża" to opowieść wakacyjna, która przeznaczona jest dla widzów bez znajomości twórczości Kinga. Zagorzali fani poczują niedosyt. A może to działanie specjalne przed wrześniową premierą "To". Mam nadzieję, że będzie tam o wiele lepiej.





wtorek, 8 sierpnia 2017

Warto mimo wszystko

Anna Dymna w rozmowie z Wojciechem Szczawińskim udowadnia, że mimo wszystko warto żyć i życiem się cieszyć - nawet kiedy nie jest ono takie łatwe i przyjemne jakby się mogło wydawać.


Książka to rozszerzony zbiór anegdot, opowieści i potężnej dawki dobrego humoru. O tym, że aktor w Polsce wielu ludziom kojarzy się z wiecznie młodym i przystojnym obiektem seksualnym. O tym , że odbiorca weźmie autograf od swojego "ulubieńca" myląc go z kimś innym. O tym, że wielkie pieniądze nie idą w parze z jakością i przesłaniem filmów. O tym, że czasem nawet z największym agresorem można wygrać siłą spokoju i pogodą ducha.

Aktorka, która nie za bardzo chce grać we współczesnych serialach opowiada, że "Warto mimo wszystko". Niespełnione marzenia o zostaniu panią psycholog realizuje w prowadzonej przez siebie Fundacji oraz codziennym życiu, które raz po raz wystawia ją na próbę.

Anna Dymna intrygująco opowiada o teatrze, w którym przyszło jej grać jak o najukochańszej rodzinie. Słynne 'Dziady" z 1973 roku, "Małe kroki, wielkie kroki" Macieja Karpińskiego czy też "Noc listopadowa" w reżyserii Andrzeja Wajdy wyglądają inaczej, gdy poznaje się tło tych opowieści.

Wojciech Szczawiński namawia aktorkę do opowieści o życiu w tamtych czasach i o tym, że aktor jest od grania a nie uprawiania polityki. O pierwszym mężu - Wiesławie Dymnym, który był postacią wielowymiarową. To jednak mała część z tematów poruszanych na łamach "Warto mimo wszystko". . Dawno już nie spotkałem się z wypowiedziami aktora/aktorki tak dojrzałymi i niosącymi przesłanie.

W dobie marnie dobieranych słów i nieważnych tematów "Warto mimo wszystko" warto przeczytać.

czwartek, 3 sierpnia 2017

Blokada. Gra dla wszystkich

"Blokada" z Granny to gra logiczna z 60 poziomami do przejścia. Choć początkowo wydaje się to ciekawe i łatwe doświadczenie, to w miarę akcji zabawa robi się tak trudna jak w Robinsonie Cruzoe, o którym pisałem niedawno.


60 wysokooktanowych zadań blokowania gwarantuje godziny świetnej zabawy. Wielopoziomowa gra logiczna - różny poziom trudności zadań sprawia, że mogą ją rozwiązywać osoby w różnym wieku. Mamy określone klocki i możliwość ich rozmieszczenia. Okazuje się jednak, że to, co na początku było łatwe okazuje się jednak wymagające włożenia wysiłku. Chłopaki w wieku 7 i 5 lat bez dużych trudności doszli do 30 poziomu.

Jak będzie dalej? Okazuje się, że tetris to nie wszystko, by znaleźć odpowiedź na odpowiednie położenie kloców. Twórcy gry w ciekawy sposób ustawiają w kolejnych poziomach zarówno budynki jak i samochód, który próbuje uciec przed policją. Czy się mu to uda? Zależy tylko od gracza. Jesteśmy przecież szefem policji, który pilnuje, by zbieg został doprowadzony do więzienia. W miarę pokonywania kolejnych poziomów okazuje się, że nie jest to takie łatwe, na jakie się wydaje.

W zestawie znajduje się 1 czerwony samochód oraz 4 klocki budynków wraz z planszą i instrukcją poszczególnych ruchów. Zaczynamy od poziomów starter, by potem piąć się w poziomy junior, expert oraz mistrz. Z doświadczenia wiem, że przechodzenie poziomów na raz nie jest ciekawe. Trzeba dać sobie trochę czasu, by móc dochodzić do kolejnych niebanalnych rozwiązań w "Blokadzie". Okazuje się bowiem, że klucz do sukcesu leży w umiejętnym dobieraniu i dopasowywaniu klocków.

Gra przeznaczona jest dla graczy od 7 do 99 lat. Pomysłodawcy gry mieli rację - to zdecydowanie najlepsza gra sezonu dla wszystkich. Czy jesteśmy nad morzem, jeziorem czy w domu podczas dużej ulewy wiem jedno - "Blokada" zapewnia zabawę na długie godziny.

Więcej informacji o grze znajdziecie tutaj.

wtorek, 1 sierpnia 2017

Czarna Madonna. Remigiusz Mróz

Geniusz polskiego kryminału po setkach stron, w których skupił się na tworzeniu skomplikowanych zagadek postanowił napisać horror religijny. "Czarna Madonna" ma w swoim założeniu sprawić, by czytelnik poczuł ciarki kiedy wieczorem coś zaskrzypi na strychu. Poczuje?


Filip - były ksiądz zwany przez wszystkich Bergiem próbuje na nowo ułożyć sobie życie. Aneta - jego wybranka zdaje się być cudem, który sprawia, że każdy dzień ma sens. Sielankę psuje jednak tajemnicze zniknięcie samolotu, na pokładzie którego przebywała dziewczyna. Miał wylądować na lotnisku w Tel Awiwie a nagle zniknął z radarów.

Berg odchodząc od zmysłów wraz z siostrą narzeczonej - Kingą próbuje rozwiązać tą skomplikowaną zagadkę, w której zagadnienia natury religijnej zaczynają odgrywać bardzo ważną rolę. Najważniejsza jest oczywiście Czarna Madonna.

Remigiusz Mróz w posłowiu do "Czarnej Madonny" wspomina, że zawsze chciał napisać taką książkę. Opowieść, która wymagała szukania i lektury wspomnień egzorcystów - jak choćby Gabriele Amortha - wzbudza szacunek dla pracy włożonej w szczegółowe zapoznanie się ze światem nadprzyrodzonym - jego zasadami (?) i skutkami, jakie za sobą niesie. Podobnie rzecz ma się z całą otoczką dotyczącą katastrof samolotowych.

Nie podzielam euforii dotyczącej "Czarnej Madonny". Zamiast bać się tej opowieści, do której praca "poruszyła" w Mrozie "struny duszy" byłem zły na niego, że zniechęca mnie do podróżowania samolotem w tak ciekawe miejsca na świecie. Ponoć samolot bezpieczniejszy jest niż samochód - a u pana Remigiusza - trup ściele się gęsto.

Widać gołym okiem, że pisanie przychodzi autorowi "Czarnej Madonny" z łatwością. Wielu czytelników zachwyconych jest jego cyklem z Wiktorem Forstem czy Joanną Chyłką. W wolnej chwili warto więc zapoznać się z panem Remigiuszem - przepraszam - z jego bogatą bibliografią.

Jak na razie polskim królem kryminału pozostaje dla mnie Katarzyna Pużyńska. Ma dziewczyna jaja.

sobota, 29 lipca 2017

Półmaraton Puck. Edycja 9.

W dość niesprzyjających warunkach i z 5 minutowym opóźnieniem wystartował 29 lipca dziewiąty Półmaraton Puck. Bieg, na który powinno przybyć zdecydowanie więcej ludzi.


Trasa biegu (21,097 m.)zaczynała się na puckim stadionie. Biegacze mieli okazję zobaczyć piękny pucki rynek zanim zaczął się właściwy przebieg trasy. W Błądzikowie, w którym w 2007 roku zameldowanych było tylko 188 osób trasa asfaltowa nie należała do najłatwiejszych. Słońce, które przed startem kryło się za chmurami pojawiło się podnosząc poziom trudności półmaratonu w Pucku. Brak jakichkolwiek drzew nie ułatwiał zadania i wszyscy musieli zmierzyć się z warunkami, które przypomniały mi maratony im. Tomasza Hopfera w Lęborku. Tam skwar i warunki polowe sprawiały, że 42 km trzeba było mnożyć razy dwa.

Następnym przystankiem na trasie biegu było Żelistrzewo. Jest to jedna z nielicznych wsi posiadająca swój herb przedstawiający Serce Pana Jezusa, mikołajka nadmorskiego oraz tarczę. Żelistrzewo zostało założone między IX a XII wiekiem, a pierwsze znane wzmianki dotyczące miejscowości pochodzą z roku 1279. Z uwagi na to, że rządy sprawowało duchowieństwo świeckie, była to tzw. osada książęca.

Po pokonaniu przyjemnej alei drzew dotarliśmy do Osłonina. Po lewej stronie można było zobaczyć okazałe acz już nieczynne zakłady gospodarcze. Na terenie wsi wykryto bardzo starą osadę garncarzy, której istnienie potwierdzają wydobyte z ziemi wyroby rzemieślnicze oraz wczesne groby skrzynkowe. W okolicach Osłonina znajduje się rezerwat przyrody Beka, w którym można spotkać wiele unikatowych ptaków na skalę europejską i światową, a także wznoszący się na wysokość 16 m Klif Osłoniński.

Ostatnim przystankiem przed powrotem na trasę do Pucka było Rzucewo. Piękny XIX-wieczny pałac to nie jedyna atrakcja. Piękna - być może najpiękniejsza ścieżka biegowa, rowerowa i nordic walking była kolejnym etapem puckiego półmaratonu. Położona na skraju Kępy Puckiej droga robi wrażenie niesamowitymi widokami oraz jakością wykonania i wkomponowania w Muzeum Osada Fok, które powinno stanowić obowiązkowy punkt wizyt turystów przyjeżdżających na Półwysep Helski.

Końcówka trasy to bieg przez pucki park, który podobnie jak inne atrakcje tego miasta jest mało reklamowany i kojarzony przez odwiedzających to miasto. Meta usytuowała została na stadionie.

Podium zdominowali zawodnicy z zagranicy. Drugie miejsce zajął Przemysław Dąbrowski z czasem 1:11:18.

Czy warto brać udział w tym półmaratonie? Zdecydowanie tak - w miarę dobra organizacja plus ciekawe miejsca i zawsze upalna pogoda sprawiają, że z pewnością będę starać się uczestniczyć w X edycji tego półmaratonu. Czy godzina popołudniowa jest dobrym pomysłem? Ze względu na korki na półwysep wydaje się, że tak choć start o 09:00 mógłby przyciągnąć więcej biegających.

Do zobaczenia za rok!

Zerknij na pełne wyniki