Co roku 11 listopada słyszymy te same słowa: wolność, ojczyzna, niepodległość, patriotyzm. Na wieńcach – biało-czerwone szarfy, w przemówieniach – wielkie frazy o „polskiej racji stanu”, w mediach – patetyczne spoty, orkiestry, defilady, podniosłe komentarze.
A potem 12 listopada wracamy do codzienności, w której ta cała niepodległość bywa boleśnie teoretyczna. Bo jak mówić o wolności narodu, gdy zwykły człowiek coraz częściej czuje się zakładnikiem partyjnych układów?
Jak świętować niepodległość państwa, gdy zależność od legitymacji partyjnej bywa ważniejsza niż wiedza, uczciwość i doświadczenie?
Coraz cięższa jest ta niepodległość.
Patriotyzm z przemówień kontra patriotyzm z przelewów
Patriotyzm na oficjalnych uroczystościach jest gładki, wyprasowany, odświętny. Pięknie brzmi w mikrofonie, dobrze wychodzi w kamerze. Tyle że równolegle istnieje inna Polska: ta od cichych nominacji, fikcyjnych stanowisk, „rad nadzorczych”, w których jak na zawołanie pojawiają się znajome nazwiska.
Patriotyzm schodzi wtedy z masztu i pojawia się w Excelu:
w rubryce „wynagrodzenie”, „premia”, „odprawa”.
Publiczne spółki, państwowe instytucje, fundacje, agencje – teoretycznie mają służyć obywatelom. W praktyce często służą przede wszystkim temu, żeby „swoi” mieli gdzie wylądować. Żeby ktoś, kto akurat jest lojalny wobec danej partii, znalazł bezpieczny fotel, dietę, przelot, samochód służbowy.
I tu zaczyna boleć. Bo Święto Niepodległości przypomina nam o kraju, który sto lat temu wykuwał się w heroizmie, a nie w sprawozdaniach z rad nadzorczych. O ludziach, którzy tracili majątki i życie – nie po to, żeby ich prawnuki musiały wpisywać w CV: „przynależność partyjna” jako nieformalny warunek czegokolwiek.
„Trzeba należeć do partii, żeby coś mieć”
To zdanie krąży po Polsce jak ponury dowcip, którego nikt się głośno nie śmieje, ale większość rozumie.
Nie chodzi nawet o to, że naprawdę wszyscy muszą należeć do partii. Chodzi o powszechne poczucie:
– Jeśli nie jesteś „ich”, jesteś „nikim”.
– Jeśli nie masz pleców, możesz mieć co najwyżej… poglądy.
To poczucie sączy się latami, cicho, systematycznie:
-
kiedy widzimy konkursy „ustawione” pod konkretną osobę,
-
gdy stanowiska dla „zasłużonych działaczy” powstają jak grzyby po deszczu, choć nikt do końca nie wie, po co,
-
gdy wybitni specjaliści odpadają, bo nie są „z właściwej bajki”.
Wtedy biało-czerwone barwy przestają być symbolem wspólnoty, a stają się dekoracją na tle partyjnych rozgrywek.
I pojawia się gorzkie pytanie: czy my jeszcze świętujemy niepodległość Polski, czy raczej niepodległość kolejnych układów?
Polska, której trzeba współczuć
Brzmi dramatycznie, ale coraz częściej ma się wrażenie, że Polsce trzeba współczuć.
-
Państwu, które w teorii jest wspólnym dobrem, a w praktyce bywa łupem.
-
Instytucjom, które mogłyby być dumą, a często są wydmuszką – z pięknym logo i pustymi kompetencjami.
-
Obywatelom, którzy mają prawo czuć, że ich głos kończy się w momencie wrzucenia kartki do urny.
To nie jest już tylko problem „tam na górze”. To wlewa się w codzienność:
-
w zniechęconego nauczyciela, który widzi, że o jego pensji decydują ci sami ludzie, którym bez wstydu przyznaje się gigantyczne nagrody;
-
w lekarza, który wie, że system jest chory, ale nie ma kto go naprawdę leczyć;
-
w młodego człowieka, który szybko zaczyna rozumieć, że w Polsce trzeba więcej „znać” niż „umieć”.
Jak tu świętować niepodległość, gdy we własnym kraju człowiek czuje się coraz bardziej bezradny
Ciężar zamiast dumy
Niepodległość miała być czymś, co niesiemy z dumą: jak sztandar, jak pamięć o tych, którzy nie bali się poświęcić. Tymczasem coraz częściej odczuwamy ją jak ciężar:
-
ciężar absurdalnych decyzji,
-
ciężar nieodpowiedzialności,
-
ciężar poczucia, że kraj został oddany w dzierżawę partiom.
To paradoks: mamy paszport, możemy przekraczać granice, możemy pisać i mówić, co chcemy. A jednocześnie wielu z nas czuje wewnętrzne zniewolenie – świadomość, że bez „układu”, „pleców”, „telefonu do kogo trzeba” nasze możliwości są boleśnie ograniczone.
Niepodległość nie polega przecież tylko na tym, że obce wojska nie stoją na naszych ulicach.
Polega też na tym, że obywatel nie musi stawać na baczność przed partyjnym działaczem.
Gdzie w tym wszystkim miejsce na patriotyzm?
Może właśnie tu.
Nie w przypinaniu kotylionu raz w roku, ale w odmowie uczestniczenia w fikcji.
Patriotyzm dzisiaj to:
-
powiedzieć „nie” tam, gdzie próbuje się z nas zrobić statystów w spektaklu nepotyzmu,
-
nie brać udziału w ustawianiu konkursów, pisaniu „pod kogoś”, załatwianiu „stołków” tylko dlatego, że „wszyscy tak robią”,
-
mieć odwagę powiedzieć głośno, że Polska zasługuje na coś więcej niż bycie czyimś łupem.
To trudniejszy patriotyzm.
Takiego nie da się zmierzyć liczbą flag wpiętych w klapę marynarki ani ilością patriotycznych memów udostępnionych w mediach społecznościowych.
Niepodległość zaczyna się w środku
Może właśnie dlatego Święto Niepodległości powinno boleć.
Nie tylko wzruszać, ale też uwierać.
Bo niepodległość to nie jest stan raz na zawsze załatwiony. To zadanie – codzienna walka o to, żeby:
-
państwo naprawdę było wspólne,
-
instytucje publiczne służyły obywatelom, a nie partiom,
-
kompetencje liczyły się bardziej niż znajomości.
I choć łatwo popaść w cynizm („tak było, jest i będzie”), to właśnie cynizm jest najwygodniejszym sojusznikiem każdego systemu, który pasożytuje na państwie.
Prawdziwa niepodległość nie zaczyna się w Sejmie, ale w sumieniu:
w decyzji pojedynczego człowieka, że nie będzie uczestniczył w kłamstwie, w fikcji, w „załatwianiu”.
Na koniec – osobiste
Kiedy więc następnym razem usłyszymy „Jeszcze Polska nie zginęła”, warto zadać sobie ciche pytanie:
A co ja robię, żeby nie ginęła w środku – we mnie?
Bo może dzisiaj największym aktem patriotyzmu nie jest już bieganie z biało-czerwoną flagą, ale odmowa wchodzenia w układy, które tę flagę kompromitują.
Może nasza niepodległość będzie lżejsza dopiero wtedy, gdy przestanie być dekoracją do partyjnych interesów, a znów stanie się tym, czym miała być od początku: prawem każdego przyzwoitego człowieka, który chce uczciwie żyć w swoim kraju – bez legitymacji, bez układów, bez wstydu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz