Pieleszewo w Redzie od dawna miało opinię miejsca na uboczu – cichego, spokojnego, gdzie życie toczyło się swoim rytmem. Jednak mieszkańcy szeptali między sobą o pewnej starej ścieżce prowadzącej przez łąki, która nocą stawała się czymś więcej niż tylko drogą do domu.
Piotr, świeżo po przeprowadzce z Gdyni, nie wierzył w te „bajania”. Uwielbiał nocne spacery z psem i pewnego wieczoru, gdy księżyc jasno świecił nad Pieleszewem, ruszył właśnie tym zapomnianym szlakiem. Pies, dotąd ochoczy, nagle zamarł i zawarczał. Piotr spojrzał przed siebie. Na ścieżce stała postać – wysoka, wychudzona, o długich ramionach, które zwisały bezwładnie. Twarz skryta była w cieniu kaptura.
Piotr pomyślał, że to jakiś żart. Zawołał:
— Kto tam?
Postać nie odpowiedziała, ale zaczęła zbliżać się powoli, szurając stopami. Pies wył i zerwał się z obroży, uciekając w ciemność. Piotr chciał zawrócić, ale ścieżka za nim… zniknęła. Stał teraz na pustkowiu, którego nie znał. Wokół pojawiła się gęsta mgła, a z niej wyłaniały się kolejne sylwetki – ciche, bez twarzy, sunące powoli w jego stronę.
Piotr biegł. Biegł, aż potknął się o kamień i upadł. Stracił przytomność. Gdy się ocknął, był już rano. Leżał na dobrze znanej drodze, tuż przy swojej posesji. Pies wrócił, cały roztrzęsiony. Piotr nigdy więcej nie wszedł na tamten szlak. A mieszkańcy Pieleszewa patrzyli na niego z cichym współczuciem — bo wiedzieli, że nie każdy wraca stamtąd o świcie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz