poniedziałek, 12 maja 2025

Debata ostatniej szansy, czyli cud nad Woronicza

Ach, cóż to była za debata! Wieczór godny Złotych Globów, Oscarów i Konkursu Piosenki Eurowizji w jednym. Zamiast wokalnych popisów — śpiew programów wyborczych. Zamiast tańców — piruety retoryczne. A nad wszystkim unosił się duch świętej telewizji narodowej, która jak zawsze z chirurgiczną precyzją operowała czułością wobec wybranych kandydatów.

 

Debata zjednoczonych mediów – TVP, TVN i Polsatu – miała przypominać uczciwe, pluralistyczne starcie idei. Wyszło jak zawsze: trochę polityki, trochę kabaretu i szczypta telenoweli. Krzysztof Stanowski, niczym gladiator, wkroczył na scenę uzbrojony w miecz retoryki i od razu przywalił prowadzącej. W TVP nazywanie kogoś „arcykapłanką propagandy” to w zasadzie komplement, ale publiczność zamarła. Po chwili z ust Doroty Wysockiej-Schnepf padła riposta godna antycznego dramatu o wymiotach w autobusie. I tak oto narodziła się nowa forma debaty: Teatr Telewizji Publicznej na żywo.

Karol Nawrocki, niegdyś kustosz historii, dziś kustosz nastrojów oblężonej twierdzy, przemawiał do narodu z miną człowieka, któremu zabrano cukierka i jeszcze kazano oddać paragon. Otoczony przez spiski, służby, dziennikarzy i – nie daj Boże – zdrowy rozsądek, prezentował się jak bohater filmu katastroficznego, któremu nikt nie powiedział, że kamera już nie nagrywa. Jego występ zyskał jednak duchowe wsparcie: Krzysztof Stanowski, niczym rycerz w błyszczącej zbroi (albo przynajmniej w marynarce), zaatakował za niego, dając mu dar niebios — albo przynajmniej dar PR-u.

Rafał Trzaskowski postanowił nie mówić niczego, czego byśmy nie znali. Strategia “nie zrazić nikogo” została wykonana z precyzją chirurga wycinającego guza bez dotykania pacjenta. Trochę o Śląsku, trochę o żłobkach, zero o tym, co może popsuć dzień w sondażach. W efekcie wyglądał jak bohater reklamy kredytu hipotecznego: spokojny, uprzejmy, nieco zamglony.

Szymon Hołownia tymczasem prowadził monolog z sobą samym — próbując jednocześnie pogłaskać Konfederację, szturchnąć PSL i zadać pytanie własnemu sumieniu. Publiczność nie była pewna, czy ogląda debatę, czy próbę generalną do "Mam Talent". A może "Mam Trzecią Drogę"?

Adrian Zandberg wyglądał, jakby właśnie wrócił z seminarium filozoficznego i zapomniał, że ma powiedzieć coś, co rozumie więcej niż 7% populacji. Magdalena Biejat postawiła na prawa kobiet, skrócenie czasu pracy i emigrację do Irlandii — szkoda tylko, że Irlandczycy nie mogą na nią głosować.

A potem był on – Maciej Maciak. Człowiek, który do Rosji wysyłałby dzieci i być może również pakiety wyborcze. Kandydat-widmo, który przez swoje wypowiedzi o Władimirze Putinie sprawił, że nawet polityczne centrum Polski zjednoczyło się w konsternacji. Nawet eksperci nie są pewni, czy to jeszcze happening, czy już sabotaż.

I tak oto debata zakończyła się bez wygranych i bez przegranych. Każdy z kandydatów mówił do swojego elektoratu, nikt nie chciał niczego zepsuć, a TVP udowodniło, że można prowadzić pluralistyczną debatę, zachowując jednocześnie monopol na emocje.

Zatem jeśli zastanawiacie się, co zostało po tej debacie — odpowiedź brzmi: memy, cytaty i przekonanie, że demokracja to jednak show, w którym publiczność zna zakończenie, zanim spiker powie „dobranoc”.

Na kolejne odcinki zapraszamy już w II turze. Tym razem z popcornem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz