"Kamienice mają pamięć. Cegły chłoną krzyk, drewniane schody zapamiętują kroki tych, którzy już nie wrócą, a piwnice... piwnice przechowują to, co powinno zostać zapomniane."
Marek wrócił do Wejherowa po dwudziestu latach. Jego stary dom przy ul. Świętego Jana stał tak samo – tynk odpadał płatami, a drewniana brama skrzypiała dokładnie tym samym dźwiękiem, który pamiętał z dzieciństwa. Wrócił, bo odziedziczył kamienicę po ciotce, a w listach pisała, że "coś chodzi po piwnicy w nocy". Uśmiechnął się wtedy. Teraz, stojąc przed drzwiami wejściowymi, poczuł, jak zimny pot spływa mu po plecach.
Pierwszej nocy obudził go szmer. Coś jak drapanie paznokci po drewnie. Wstał, zapalił latarkę w telefonie i podszedł do drzwi do piwnicy. Były uchylone. "Na pewno zamknąłem", pomyślał.
Zrobił krok w dół. Powietrze było gęste od zapachu stęchlizny i czegoś jeszcze – słodkawego odoru gnijącego mięsa. Światło latarki drżało mu w dłoni. Na ścianach piwnicy dostrzegł odciski dłoni – małych, dziecinnych, jakby ktoś próbował się wydrapać.
Wtedy usłyszał śmiech.
Cichy, dziewczęcy, dobiegający z ciemności.
Następnego dnia poszedł do miejskiego archiwum. Stary archiwista, pan Bronisław, pokiwał głową, gdy usłyszał adres.
– "W 1945 roku w tej piwnicy zamknięto grupę dzieci", powiedział. – "Niemcy uciekali przed Rosjanami, a ich rodzice byli w partyzantce. Dzieci miały tam przeczekać... ale zapomniano o nich. Znaleziono je dopiero po tygodniu. Nie wszystkie umarły z głodu. Niektóre... zjadły siebie nawzajem."
Marek poczuł mdłości.
– "A te, które przeżyły?"
Pan Bronisław spojrzał na niego pustym wzrokiem.
– "Mówi się, że jedna dziewczynka wyszła. Ale nikt nie wie, gdzie jest teraz."
Nocą Marek znów usłyszał drapanie. Tym razem poszedł za głosem – aż do najgłębszego zakamarka piwnicy. Światło latarki odbiło się od oczu.
Maleńkich, lśniących, obserwujących go z ciemności.
– "Zostawiliście nas", szepnął dziecięcy głos.
Marek krzyknął i potknął się o coś miękkiego. Gdy podniósł latarkę, zobaczył zwłoki – świeże, ze śladami zębów na twarzy. Rozpoznał ubranie. To był pan Bronisław.
Z ciemności wyszło coś.
Niskie, wychudzone, z twarzą pokrytą bliznami po ugryzieniach.
– "Ja wyszłam", powiedziała dziewczynka. – "Ale teraz jestem głodna."
Kamienicę sprzedano rok później. Nowi właściciele skarżyli się na drapanie w nocy i dziwny zapach z piwnicy. Pewnego dnia ich córeczka zeszła na dół po piłkę... i już nie wróciła.
Gdy policja przeszukała piwnicę, znaleźli tylko mały odcisk dłoni na ścianie. Świeży.
A pod nim wyryte słowa:
"Dziękuję za siostrzyczkę."
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz