Ulica Sobieskiego w zimowym Wejherowie ma swój niepowtarzalny charakter. Stare kamienice pamiętające pruskie czasy, sklepy z szyldami odrestaurowanymi na modłę przedwojenną i latarnie rzucające ciepłe światło na brukowaną nawierzchnię. Pośród tej malowniczej scenerii znajdował się sklep antykwaryczny "Pod Zegarem", prowadzony przez panią Annę Kaszubską. Anna była szanowana w lokalnej społeczności – elegancka pięćdziesięciolatka o nieskazitelnych manierach, zawsze uprzejma i pomocna.
Nikt nie przypuszczał, że za tą fasadą kryje się coś mrocznego.
Jako nowy dziennikarz lokalnego "Echa Wejherowa" zostałem przydzielony do napisania reportażu o najstarszych sklepach w mieście. To właśnie tak poznałem Annę. Był początek stycznia, miasto tonęło w śniegu, a niskie, ciężkie chmury zwiastowały kolejną śnieżycę. Dzwoneczek nad drzwiami antykwariatu zadzwonił cicho, gdy wszedłem do środka.
Wnętrze sklepu było jak kapsuła czasu – stare księgi oprawione w skórę, przedwojenne zegary, bibeloty z epoki secesji, zżółkłe mapy i zdjęcia, srebrna biżuteria. Zapach kurzu i starego papieru mieszał się z wonią kadzidełek.
Anna wyszła zza regału. Wysoka, szczupła, z włosami upiętymi w elegancki kok. Uśmiechnęła się, ale jej oczy pozostały chłodne.
— W czym mogę pomóc? — zapytała melodyjnym głosem.
Wyjaśniłem cel wizyty. Zgodziła się na wywiad, zapraszając mnie na zaplecze sklepu.
— Herbaty? — zaproponowała, nastawiając czajnik. — Mam specjalną mieszankę ziołową. Sama zbieram składniki.
Pomieszczenie na zapleczu różniło się drastycznie od sklepu. Zamiast staroświeckiego uroku było tu surowo i funkcjonalnie. Jedynie osobliwa kolekcja figurek świętych na półce i kilka zasuszonych bukietów ziół wskazywały na osobiste akcenty.
Podczas wywiadu Anna opowiadała historię antykwariatu, który prowadziła od dwudziestu lat, po przejęciu go od swojego wuja. Mówiła płynnie, profesjonalnie, ale coś w jej zachowaniu wydawało mi się... wyuczone. Jakby recytowała dobrze wyćwiczony skrypt.
— Jak się panu podoba nasze miasto zimą? — zapytała nagle, zmieniając temat.
— Jest urokliwe, choć trochę przytłaczające. Te długie noce...
— Długie noce są najlepsze — przerwała. — To wtedy można usłyszeć szept miasta.
Jej głos zmienił się, stał się głębszy. Na moment jej oczy wydały mi się całkowicie czarne, ale musiało to być złudzenie spowodowane cieniem rzucanym przez lampę.
Wychodząc ze sklepu, czułem dziwny niepokój. Spojrzałem przez okno – Anna stała nieruchomo, wpatrując się we mnie zza szyby. Nie uśmiechała się.
Tej nocy miałem dziwny sen. Ulica Sobieskiego pod osłoną nocy, pusta, zaśnieżona. W oddali dostrzegłem sylwetkę kobiety idącej powoli środkiem jezdni. To była Anna, ale w długiej, staroświeckiej sukni. Zaczęła śpiewać – melodię, której nie rozpoznawałem, w języku, którego nie rozumiałem. Słowa wydawały się wpełzać mi do głowy jak robaki. Obudziłem się zlany potem.
Następnego dnia zaszedłem do miejskiej biblioteki, by zdobyć więcej informacji o historii ulicy Sobieskiego. Starsza bibliotekarka, pani Maria, z zainteresowaniem wysłuchała mojego tematu.
— Piszesz o sklepach na Sobieskiego? — Jej wzrok stał się podejrzliwy. — Który konkretnie cię interesuje?
— "Pod Zegarem", antykwariat pani Kaszubskiej.
Maria znieruchomiała. Rozejrzała się, jakby chciała upewnić się, że nikt nas nie podsłuchuje.
— Lepiej znajdź inny sklep do swojego artykułu — powiedziała ściszonym głosem.
— Dlaczego? Jest coś nie tak z panią Kaszubską?
Bibliotekarka zawahała się.
— To nie pani Kaszubska... To ten budynek. Kiedyś, przed wojną, mieściła się tam pracownia zegarmistrzowska Heinricha Müllera. Był zafascynowany okultyzmem. Mówiono, że konstruował zegary zdolne... manipulować czasem. Zniknął w 1938 roku w niewyjaśnionych okolicznościach.
Rozmowa z Marią tylko podsyciła moją ciekawość. Po pracy znów skierowałem kroki w stronę antykwariatu. Tym razem miałem zamiar przyjrzeć się bliżej wnętrzu sklepu.
Dzwoneczek zadzwonił, ale nikt nie wyszedł mnie przywitać. Zacząłem przeglądać książki, nasłuchując odgłosów zaplecza. Cisza. Po kilku minutach znalazłem niecodzienny tom – stary journal oprawiony w ciemną skórę, bez tytułu na grzbiecie. Otworzyłem go – był zapisany ręcznie, w języku niemieckim, pismem pochyłym i trudnym do odczytania.
— To prywatna kolekcja. Nie na sprzedaż.
Podskoczyłem. Anna stała tuż za mną, choć nie słyszałem jej kroków. Wyglądała inaczej niż wczoraj – włosy miała rozpuszczone, opadające kaskadą na ramiona, a jej twarz wydawała się bledsza, ostrzejsza w rysach.
— Przepraszam, byłem ciekawy — odpowiedziałem, odkładając księgę.
— Ciekawość to pierwszy stopień do piekła — powiedziała z uśmiechem, który nie objął jej oczu.
— Wróciłem, bo mam kilka dodatkowych pytań do artykułu.
— Oczywiście. — Wskazała na zaplecze. — Może znów przy herbacie?
Tym razem pomieszczenie wyglądało inaczej. Figurki świętych były odwrócone twarzami do ściany. Na środku stołu stał zegar – stary, mosiężny, z niezwykłą tarczą przedstawiającą fazy księżyca. Jego tykanie było zbyt głośne, zbyt intensywne.
Anna zaparzyła tę samą ziołową herbatę. Pachniała intensywnie, ale nieprzyjemnie – jak coś zgniłego pod warstwą słodyczy. Udałem, że piję, ale nie przełknąłem ani kropli.
— Pani Mario, co pani wie o Heinrichu Müllerze? — zapytałem wprost.
Anna znieruchomiała. Jej twarz stała się maską.
— Skąd znasz to imię? — Jej głos był teraz inny – niższy, z wyraźnym niemieckim akcentem.
— Dowiedziałem się w bibliotece, że kiedyś mieściła się tu jego pracownia.
Anna wstała powoli. Okrążyła stół, stając za moim krzesłem. Poczułem zimny dotyk jej dłoni na mojej szyi.
— Jesteś bardzo dociekliwy. Zbyt dociekliwy.
Zerwałem się na równe nogi. Cofając się do drzwi, przewróciłem krzesło.
— Muszę już iść — bąknąłem.
— Oczywiście. — Jej głos znów był normalny, uprzejmy. — Ale wróć jutro. Znajdę dla ciebie coś... specjalnego. Na wyłączność do twojego artykułu.
Wypadłem ze sklepu, czując, jak zimny pot spływa mi po plecach. Słońce już zaszło, na ulicy zapalały się latarnie. Przechodząc obok wystawy, zerknąłem w okno sklepu. Anna stała przy zoblach. Patrząc prosto na mnie, obróciła jedną z figurek świętych głową w dół. Następnie złożyła dłonie jak do modlitwy i uśmiechnęła się szeroko – zbyt szeroko, jak gdyby jej szczęka była w stanie rozciągnąć się poza naturalne granice.
Resztę wieczoru spędziłem w miejskim archiwum, szukając informacji o Heinrichu Müllerze. Znalazłem kilka wzmianek w przedwojennych gazetach – był szanowanym zegarmistrzem, ale też ekscentrykiem. Ostatni artykuł z października 1938 roku wspominał o jego zniknięciu i dziwnych dźwiękach dochodzących z zamkniętej pracowni. Kiedy policja wyważyła drzwi, znaleziono tylko niedokończone zegary i dziwne symbole narysowane na podłodze.
Szukając dalej, natrafiłem na artykuł z 1946 roku, już po wojnie. Opisywał przejęcie budynku przez nowych właścicieli i osobliwe znalezisko w piwnicy – ludzkie szczątki wmurowane w ścianę, ubrane w charakterystyczny strój zegarmistrza z lat 30. Uznano to za ofiarę niemieckich zbrodni i pochowano na miejscowym cmentarzu.
Ze zdjęcia w artykule spoglądał na mnie Heinrich Müller – wysoki mężczyzna o surowym spojrzeniu. Jego oczy... Poczułem dreszcz. Te same zimne, przeszywające oczy, które widziałem u Anny.
Wracając do domu, świadomie wybrałem dłuższą trasę, aby uniknąć ulicy Sobieskiego. Miasto było ciche, śnieg tłumił odgłosy kroków. Na niebie wisiał księżyc w pełni, rzucając srebrne światło na dachy kamienic.
W mieszkaniu czekała na mnie niespodzianka – na wycieraczce leżała mała paczka. W środku znajdował się stary kieszonkowy zegarek i kartka z odręczną notką: "Czas na prawdę. Przyjdź o północy. Anna".
Zegarek nie działał – wskazówki zatrzymały się na godzinie 23:58. Próbowałem go nakręcić, ale mechanizm wydawał się zablokowany.
Zadzwoniłem do kolegi z redakcji, Marka.
— Słuchaj, gdybym jutro nie przyszedł do pracy, sprawdź antykwariat "Pod Zegarem" na Sobieskiego.
— Co się dzieje? — zapytał zaniepokojony.
— Nie jestem pewien, ale mam złe przeczucia.
Po rozmowie sprawdziłem wszystkie zamki i zasunąłem zasłony. Mimo to nie mogłem się pozbyć wrażenia, że jestem obserwowany.
O 23:45 zegarek w mojej dłoni ożył. Mechanizm zaczął tykać, a wskazówki ruszyły. Zafascynowany, patrzyłem, jak zbliżają się do północy.
Równo o północy rozległo się pukanie do drzwi. Trzy powolne uderzenia. Zamarłem. Cisza. Znów pukanie – tym razem mocniejsze. Nie zareagowałem. Po chwili usłyszałem głos Anny, zniekształcony, jakby dochodził zza grubej szyby:
— Wpuść mnie. Wiesz, że i tak wejdę.
Cofnąłem się w głąb mieszkania. Pukanie ustało, ale w zamian usłyszałem ciche tykanie – zewsząd i znikąd jednocześnie, jakby ściany wypełnione były zegarami.
A potem zobaczyłem ją – przez zamknięte okno. Anna unosiła się na wysokości drugiego piętra, tuż za szybą. Jej włosy poruszały się, jakby znajdowała się pod wodą. Usta miała rozciągnięte w niemożliwym uśmiechu, odsłaniającym zbyt wiele zębów. Uniosła dłoń i zapukała w szybę – szkło zaczęło pękać od jej dotyku.
Rzuciłem się do telefonu, by zadzwonić na policję, ale linia była martwa. Z kieszeni wyjąłem komórkę – brak sygnału.
Okno pękło z trzaskiem. Do pokoju wpadł lodowaty podmuch wiatru, a wraz z nim... ona. Ale nie była już kobietą. Jej sylwetka migotała pomiędzy dwiema postaciami – raz była to Anna, raz wysoki mężczyzna w staroświeckim stroju. Heinrich Müller.
— Zeit ist eine Illusion — powiedział głosem, który zdawał się dochodzić z innego wymiaru. — Czas to iluzja.
— Czego chcesz? — wykrztusiłem.
— Einen neuen Wirt — Nowego gospodarza.
Postać zaczęła się zbliżać. Z każdym krokiem jej forma stawała się coraz bardziej rozmyta, jakby rzeczywistość wokół niej się załamywała. Z jej ust wydobywał się teraz nienaturalny dźwięk – jak zgrzyty zębatych kół i tykanie tysięcy zegarów jednocześnie.
— Znam prawdę — powiedziałem desperacko. — Wiem, że nie zniknąłeś. Ty... przejąłeś ciało kogoś innego. A potem kolejnej osoby. I kolejnej. Przez te wszystkie lata.
Postać zatrzymała się. Przez moment widziałem wyraźnie twarz Heinricha, a potem znów Anny.
— Klug — mądry — powiedziała z niemieckim akcentem. — Ale to nie wystarczy, by mnie powstrzymać.
Zegarek w mojej dłoni zaczął się rozgrzewać. Spojrzałem na niego – wskazówki wirowały jak szalone, w przeciwną stronę niż normalnie. Cofały czas.
— Zrozumiałem, co robisz — kontynuowałem, zdesperowany, by zyskać na czasie. — Twoje zegary zatrzymują czas dla ciebie. Nie umierasz. Przeskakujesz z ciała do ciała, kiedy stare się zużyje.
Istota zaśmiała się – dźwięk jak pękające szkło.
— Ja. I ty będziesz następny.
W tym momencie zegarek w mojej dłoni eksplodował z oślepiającym błyskiem. Poczułem palący ból, jakby coś wyrywało mnie z rzeczywistości.
Obudziłem się w szpitalu trzy dni później. Według lekarzy znaleziono mnie nieprzytomnego w moim mieszkaniu, z ciężkim zatruciem. Badania wykazały obecność dziwnej mieszanki ziół we krwi – niektórych halucynogennych, innych potencjalnie śmiertelnych.
— Miał pan szczęście — powiedziała pielęgniarka. — Gdyby pana kolega nie zajrzał, kiedy nie pojawił się pan w pracy...
Marek odwiedził mnie tego samego dnia. Był blady i zdenerwowany.
— Sprawdziłem ten antykwariat, o którym mówiłeś — powiedział cicho. — Nie ma takiego miejsca. Pod tym adresem od lat stoi pusty lokal po dawnym sklepie jubilerskim.
Wróciłem do pracy po tygodniu. Pierwszy reportaż, który mi przydzielono, dotyczył renowacji ulicy Sobieskiego. Drżącymi rękami otworzyłem folder ze zdjęciami dostarczonymi przez urząd miasta. Na jednym z nich widoczna była cała pierzeja ulicy Sobieskiego w zimowej scenerii.
Tam, gdzie powinien być pusty lokal, stał elegancki antykwariat "Pod Zegarem". A w oknie wystawowym, patrząc prosto w obiektyw, stała osoba, której twarz była rozmyta, jakby poruszała się w momencie robienia zdjęcia. Jedyne, co było wyraźne, to oczy – zimne, przeszywające, nieludzkie.
Spojrzałem na datę wykonania zdjęcia: jutro.
Zegar na ścianie redakcji zaczął wybijać dwunastą. Z każdym uderzeniem czułem, jak coś wewnątrz mnie pęka, ustępuje, zmienia się. Moje odbicie w ekranie komputera zaczęło migotać między moją twarzą a twarzą kogoś innego. Kogoś o zimnych, przeszywających oczach.
Kiedy zegar wybił ostatnie uderzenie, uśmiechnąłem się. Szeroko, zbyt szeroko.
Czas to iluzja.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz