sobota, 3 maja 2025

Opowiadania grozy z Wejherowa. Graniczna 13

 Starsi ludzie w Wejherowie mawiali, że niektóre miejsca mają pamięć. Nigdy nie wierzyłem w te bzdury, dopóki nie odziedziczyłem domu po dziadku na Granicznej 13. Dom, który nie powinien istnieć.


Był środek grudnia, kiedy dostałem klucze. Zima przyszła wcześnie - Wejherowo tonęło w śniegu, a mróz malował na szybach fantazyjne wzory. Jako historyk-amator byłem podekscytowany przeprowadzką do tego starego budownictwa z końca XIX wieku. Chciałem odkryć jego tajemnice, zanim rozpocznę planowany remont.

Sąsiedzi patrzyli na mnie dziwnie, gdy wprowadzałem się w śnieżną niedzielę. Stara pani Kowalska, mieszkająca obok od zawsze, przeżegnała się dyskretnie na mój widok. Wtedy to zignorowałem.

Pierwsza noc przebiegła spokojnie, jeśli nie liczyć tego charakterystycznego skrzypienia starego domu. Dopiero rankiem, przeglądając papiery dziadka, znalazłem stary plan miasta z 1905 roku. Zaznaczyłem na nim lokalizację mojego domu i zamarłem. Według mapy, dokładnie w miejscu posesji znajdował się niegdyś niewielki cmentarz choleryczny.

"To pewnie błąd kartografa," pomyślałem.

Tego popołudnia odwiedziłem archiwum miejskie. Pracownik, starszy pan o nazwisku Westphal, zbladł, gdy zapytałem o historię ulicy Granicznej.

"Nie ma żadnego domu pod numerem 13," powiedział sucho. "To niemożliwe."

Pokazałem mu klucze i akt własności. Westphal nerwowo poprawił okulary.

"Ten dom wybudowano w 1891 roku, trzy lata po likwidacji cmentarza," wyjaśnił niechętnie. "Ale rozebrano go w 1932. Po prostu... zniknął z rejestrów."

Wracałem do domu oszołomiony. Śnieg sypał gęsto, a wiatr zawodził wśród drzew Kalwarii Wejherowskiej, obok której prowadziła moja droga. Zmierzch zapadał szybko.

W domu wszystko wyglądało normalnie, ale czułem się obserwowany. Przeszukując piwnicę znalazłem stary dziennik w języku niemieckim. Moja znajomość niemieckiego była podstawowa, ale udało mi się rozszyfrować fragmenty. Należał do Hansa Richtera, właściciela domu w latach 1891-1932. Ostatni wpis brzmiał:

"Sie kommen jede Nacht. Ich muss dieses Haus zerstören." - "Przychodzą każdej nocy. Muszę zniszczyć ten dom."

Zimny dreszcz przebiegł mi po plecach. Wtem usłyszałem pukanie. Dochodziło spod podłogi.


Kolejna noc - trzecia w domu dziadka. Pukanie nie ustaje. Jest rytmiczne, jakby ktoś uderzał czymś twardym w deski podłogi. Puk-puk-puk... przerwa... puk-puk-puk. Nad ranem wreszcie zasypiałem ze zmęczenia.

Z każdą nocą pukanie stawało się głośniejsze i bardziej natarczywe. Czwartej nocy zdecydowałem się zerwać deski podłogi w salonie, skąd dochodziły dźwięki. Pod warstwą betonu znalazłem wilgotną ziemię, a w niej... fragment kobiecego warkocza z wstążką. Starannie zawinięty w płótno, idealnie zachowany.

Tej samej nocy temperatura w domu drastycznie spadła. Termometr pokazywał minus osiem stopni wewnątrz, mimo że piec grzał pełną mocą. Na oszronionych szybach pojawiły się napisy - jakby ktoś palcem rysował litery od środka. Trzy słowa: "ODDAJ. MOJE. CIAŁO."

Następnego dnia poszedłem do biblioteki miejskiej. Znalazłem stare kroniki epidemii cholery z 1831 roku. Jedna historia przykuła moją uwagę - młoda kobieta o imieniu Elżbieta została pochowana na cmentarzu cholerycznym. Według zapisków, jej narzeczony nie mógł się pogodzić z jej śmiercią i wykradł ciało z grobu, by przechować je w swoim domu. Gdy go złapano, ciała nie odnaleziono.

Tej nocy nie zmrużyłem oka. Pukanie przerodziło się w walenie, a z piwnicy dochodziły dźwięki kroków. O trzeciej nad ranem temperatura spadła tak drastycznie, że mój oddech zamieniał się w białą parę. W lustrze łazienkowym dostrzegłem odbicie - nie swoje. Młoda kobieta o długich włosach upiętych w warkocz stała za mną, jej skóra sina, oczy zapadnięte. Gdy się odwróciłem - nikogo tam nie było.


Siódmego dnia odkryłem, że dziadek nie był przypadkowym właścicielem domu. W jego notatkach znalazłem drzewo genealogiczne sięgające do Hansa Richtera. Byliśmy jego potomkami. Rodziną architekta, który wybudował dom na szczątkach cmentarza.

Tej nocy postanowiłem przejść szlakiem Kalwarii Wejherowskiej. Potrzebowałem spokoju do myślenia. Śnieg skrzypiał pod butami, a księżyc w pełni rzucał srebrne światło na białe zbocza. Przy jednej z kapliczek zobaczyłem starszego mężczyznę o surowej twarzy.

"Jesteś Richter," powiedział po kaszubsku. Nie było to pytanie.

"Nazywam się Nowak," odpowiedziałem.

"Twoja krew to krew Richterów. Dom cię wezwał. Musisz dokończyć, co Hans zaczął."

Zniknął, zanim zdążyłem zapytać o cokolwiek więcej. Wracając do domu, zauważyłem, że światła w oknach migoczą, choć byłem pewien, że wszystko wyłączyłem.

Na podjeździe stała sąsiadka, pani Kowalska.

"Nie wchodź tam," ostrzegła. "To nie jest dom. To grób."

Zignorowałem jej słowa. W środku czekał na mnie dziennik Hansa, otwarty na stronie, której wcześniej nie zauważyłem. Napisana po polsku, nie po niemiecku.

"Musiałem ukryć jej ciało w fundamentach. Nie mogłem pozwolić, by ją zabrali. Teraz jest częścią domu. Na zawsze moja. Ale ona chce wrócić do cmentarza. Do rodziny. Każdej nocy błaga o uwolnienie. Każdej nocy odmawiam."

Tej nocy pukanie ustało. Zamiast tego usłyszałem cichy kobiecy płacz. Dochodził ze wszystkich ścian jednocześnie. Z każdego zakątka domu.


Ósmy dzień przyniósł odkrycie, które zmieniło wszystko. W piwnicy, za starą komodą, znalazłem zamurowany właz. Rozbiłem tynk i odkryłem wąskie przejście prowadzące pod dom. Latarka oświetliła wąski korytarz, który kończył się małą komnatą.

Na środku pomieszczenia stała wanna wypełniona przezroczystym płynem. A w niej... doskonale zachowane ciało młodej kobiety. Jej twarz była spokojna, włosy ułożone w warkocz przewiązany wstążką identyczną jak ta, którą znalazłem pod podłogą. Na palcu miała pierścionek z wygrawerowanym nazwiskiem "Richter".

Uciekłem z piwnicy, zatrzaskując za sobą właz. Gorączkowo pakowałem rzeczy, gdy drzwi wejściowe otworzyły się z trzaskiem. Na progu stał mężczyzna, którego widziałem przy Kalwarii.

"Nie możesz jej zostawić," powiedział. "Nikt z nas nie mógł."

"Kim jesteś?" zapytałem, cofając się.

"Jestem tobą. I twoim dziadkiem. I jego ojcem. Jesteśmy strażnikami. Wszyscy jesteśmy Hansem."

Mężczyzna zbliżył się, a jego twarz zmieniała się z każdym krokiem - raz młoda, raz stara, jakby przenikały się przez nią pokolenia.

"Musisz zostać. Musisz strzec jej ciała. Taka jest cena domu na Granicznej 13."

Coś w jego oczach sprawiło, że spojrzałem na swoje odbicie w oknie. Moja twarz... zmieniała się. Rysy układały się w twarz dziadka, a potem w nieznane mi oblicze - zapewne Hansa.

Tej nocy nie spałem. Siedziałem przy kominku, patrząc w płomienie. Podjąłem decyzję. O świcie wykopałem w ogrodzie głęboki dół i przeniosłem ciało Elżbiety z piwnicy. Owinąłem je w nowe płótno, włożyłem do prowizorycznej trumny z desek.

Śnieg padał gęsto, gdy odprawiałem improwizowany pogrzeb. Odmówiłem wszystkie modlitwy, jakie znałem. Gdy zasypywałem grób, poczułem, jak dom drży. Z komina buchnął czarny dym, mimo że kominek wygasł godziny temu.

Ściany zaczęły pękać. Podłoga uginała się, jakby dom oddychał. Wybiegłem na ulicę w momencie, gdy pierwsze deski dachu zaczęły się zapadać. W ciągu minut stuletnia konstrukcja złożyła się jak domek z kart. Pył i gruz przysypały świeży grób Elżbiety.

Sąsiedzi wybiegli z domów, patrząc z niedowierzaniem. Tylko pani Kowalska stała niewzruszona.

"Nareszcie," szepnęła. "Po stu trzydziestu latach."

W miejscu domu została tylko wielka dziura pełna gruzu. A pośród ruin, jak na ironię, wystawał fragment starego nagrobka z napisem "Elżbieta Kowalska, 1811-1831".

Kiedy służby miejskie przeszukiwały gruzowisko, nie znaleziono żadnych szczątków. Sprawdzono rejestry - dom pod adresem Graniczna 13 nie istniał oficjalnie od 1932 roku. Według dokumentów stał tam jedynie stary magazyn należący do miasta.

Moje rzeczy znalazły się w mieszkaniu dziadka na drugim końcu miasta - tam, gdzie podobno mieszkałem od jego śmierci. Nikt nie pamiętał, że kiedykolwiek wprowadziłem się na Graniczną.

Nikt, z wyjątkiem pani Kowalskiej, która pewnego zimowego wieczoru zapukała do moich drzwi.

"Dziękuję za uwolnienie mojej prababki," powiedziała, wręczając mi stary medalion. "Teraz twoja kolej, by strzec tej historii."

Otworzyłem medalion. W środku był miniaturowy warkocz przewiązany znajomą wstążką.

A dziś, gdy idę przez zaśnieżone Wejherowo i mijam puste miejsce przy Granicznej 13, czasem wydaje mi się, że widzę zarys domu, którego nigdy nie było. I słyszę ciche pukanie dochodzące spod ziemi.

Puk-puk-puk.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz