To nie jest tekst pisany na chłodno. Nie da się pisać na chłodno, kiedy całe serce wkładasz w zespół, który w zamyśle miał walczyć o play-offy, a ostatecznie walczył jedynie z samym sobą. Sezon 2024/2025 w wykonaniu Arki Gdynia był katastrofą – sportową, organizacyjną i mentalną.
Zacznę od tego, co najbardziej bolało – zarządzanie klubem. Od początku sezonu było jasne, że prezes i zarząd nie mają jednej, spójnej wizji. Zamiast zbudować zespół w oparciu o konkretną strategię, obserwowaliśmy szarpaninę: szybkie decyzje, wymuszone transfery, zmiany bez uzasadnienia sportowego. Najpierw podpisano kontrakty z graczami, którzy nie pasowali do siebie ani charakterem, ani stylem gry. Potem – w popłochu – sprowadzano kolejnych, gasząc pożary zamiast budować drużynę.
Brak stabilizacji był widoczny gołym okiem. Klub wyglądał, jakby był zarządzany z dnia na dzień, bez długofalowej strategii. Komunikacja z kibicami? Fatalna. Marketing? Nieobecny. Budowanie tożsamości zespołu? Żadne.
Rotacja trenerów – dramat zamiast terapii szokowej
Zmiana trenera w trakcie sezonu to zawsze ryzyko. W naszym przypadku – była to ruletka z rewolwerem. Sezon zaczęliśmy pod wodzą szkoleniowca Gronka, który nie miał wystarczającego wsparcia ze strony zarządu, a mimo to próbował łatać dziury. Po porażkach – od razu cięcie. Na jego miejsce przyszedł trener , który z kolei kompletnie nie rozumiał specyfiki zespołu i... przeciął resztki chemii w szatni.
Efekt? Gracze pogubieni, treningi bez ładu i składu, brak jakiegokolwiek systemu. Trzeci szkoleniowiec, który pojawił się pod koniec sezonu, był już tylko symboliczną próbą ratunku – drużyna nie istniała jako kolektyw.
Transfery? Przypominało to casting do reality show
Kilku zawodników miało papiery na granie – to fakt. Ale czy mieli chęć? Czy mieli charakter? Czy potrafili wznieść się ponad ego i grać dla drużyny? Zbyt często widziałem indywidualne ambicje ważniejsze niż wspólny cel. Sprowadzono graczy, którzy albo nie byli gotowi fizycznie, albo przyjechali „z nazwiskiem” i żyli z przeszłości. Brakowało lidera z prawdziwego zdarzenia – kogoś, kto poderwałby zespół w trudnych momentach.
A propos trudnych momentów – było ich mnóstwo. Przegrana z Treflem na własnym parkiecie różnicą 30 punktów. Kompromitujący występ przeciwko ostatniej drużynie ligi. Kilkukrotne wypuszczenie punktowej przewagi w końcówkach. Czy trzeba dodawać więcej?
Szatnia – miejsce, gdzie gasło światło
Możemy mówić o taktyce, przygotowaniu fizycznym, analizie statystyk. Ale prawda jest taka: szatnia nie żyła. Mentalność zespołu była na poziomie drużyny juniorskiej po trzech porażkach z rzędu. Brak wsparcia, brak odpowiedzialności, brak motywacji. To była najtrudniejsza część pracy trenera – kiedy patrzysz w oczy zawodników i widzisz w nich obojętność. Nie złość. Nie żal. Obojętność.
Gdzie jesteśmy teraz? I co dalej?
Zespół Arki Gdynia spadł w tabeli nie tylko punktami, ale i zaufaniem kibiców.Klub, który przez lata budował markę, dziś wymaga gruntownej odbudowy – od piwnicy po dach.
Jeśli Arka Gdynia ma się odbudować, potrzebuje jednego: odwagi, by powiedzieć sobie prawdę. Tylko wtedy można zacząć budować coś sensownego. Nie od końca. Od nowa.Do zobaczenia – być może w lepszych czasach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz